Gorzej będzie, jak kiedyś koleś naprawdę będzie potrzebował pomocy. Sam sobie będzie winien, ale lekarz / ratownik będzie odpowiadał za nieudzielanie. No chyba, że „na oko” potrafi odróżnić prawdziwy atak od udawanego.
Kiedyś miałem baterię w pilocie na wykończeniu. Musiałem wtedy nie tylko podchodzić bardzo blisko do samochodu, ale wręcz celować w odpowiednie miejsce, żeby czujnik odczytał sygnał. Dodatkowo w niektórych miejscach występują zakłócenia zmniejszające zasięg działania pilota.
Muszę was rozczarować – to nie jest polska specjalność, a różnice w czystości ulic wynikają głównie ze sprawności ekip sprzątających. Miałem kiedyś podobną sytuację w Brukseli – idę sobie chodnikiem, przy krawężniku zatrzymuje się autokar (bez pasażerów), a pod moimi nogami ląduje wyrzucony z niego papierowy kubek z resztkami kawy. Wrzuciłem z powrotem. Kierowca obdarzył mnie zaskoczonym spojrzeniem, ale nic nie powiedział, zamknął drzwi i odjechał.
Marchewka nie została uznana za owoc jako taki, tylko za owoc w rozumieniu jakiejś tam regulacji, żeby ta regulacja się do niej odnosiła. Czyli: marchew jest warzywem, ale odnoszą się do niej przepisy regulacji o dżemach owocowych.
Na takiej samej zasadzie w polskiej ustawie o rybołówstwie (uchwalonej w czasach, kiedy o akcesji do UE nikomu się w Polsce nie śniło) zapisano, że w rozumieniu tej ustawy rak jest rybą. Po to, żeby w każdym artykule nie dopisywać, że odnosi się też do raków.
Jakbyś spróbował(a) czasem pomyśleć, to może wpadłoby ci do główki, że na oczach autorki historii dyscyplinarka została sprzedawczyni zakomunikowana ustnie, a papierkologią zajęto się później.
Chyba jeszcze do wymienionych już zarzutów można dodać naruszenie praw autorskich do zdjęcia.
I jeszcze jedna uwaga – gdzie na mieszkaniu masz ten komputer? Na dachu? Aż zęby bolą, jak się coś takiego czyta. „W mieszkaniu” brzmi znacznie lepiej.
„Otóż przemyt ludzi może odbywać się legalnie (czyt: pojazdami dyplomatycznymi, zaplombowanymi).”
Nie, nie może odbywać się legalnie. Fakt, że z powodu innych przepisów przestrzegania prawa nie można w tym przypadku wyegzekwować, nie sprawia, że proceder staje się legalny.
To tak, jak z podróżowaniem po Unii Europejskiej – na granicach wewnątrz strefy Schengen nas nie kontrolują, ale dowód osobisty lub paszport mamy obowiązek mieć.
Wkurza mnie ten kult pieczątek. Pieczątka służy do oszczędzania czasu. Żeby nie trzeba było za każdym razem wpisywać od nowa danych adresowych firmy. Nie ma poza tym żadnej ani urzędowej, ani magicznej mocy. W takiej awaryjnej sytuacji mogłaś po prostu wpisać dane z pieczątki do komputera, chwilę się pobawić, żeby je umiejscowić we właściwym miejscu strony i wydrukować. Albo ostatecznie ręcznie wpisać. Ale zamiast tego wolisz się użalać nad sobą.
I żeby nie było – szefowa rzeczywiście piekielna.
Kiedy ja miałem 7 czy 8 lat, byłem zafascynowany sygnalizacją świetlną, która była wtedy nowością w naszym niezbyt dużym mieście. W związku z tym zdarzało mi się przychodzić na pobliskie skrzyżowanie i stojąc na chodniku obserwować przez kilka minut zmieniające się światła. Raz pewna kobieta postanowiła mi pomóc i przeprowadzić mnie przez jezdnię. Gdy nie pomogły zachęty słowne, zaczęła mnie ciągnąć i z trudem udało mi się jej wyrwać:)
To, czy w polskim urzędzie dostaniemy kiedykolwiek dokumenty w obcym języku nie ma nic wspólnego z naszą przynależnością do UE, bo po prostu te sprawy nie leżą w kompetencji instytucji unijnych. Mieszkam w kraju należącym do Unii od samego początku i sprawy urzędowe mogę załatwiać wyłącznie w języku niderlandzkim, mimo, że w tym kraju językami urzędowymi są także francuski i niemiecki. Ale nie w naszej gminie.
@Satiacja, generalnie masz rację, ale nie przesadzaj z tymi dokumentami. Też nie mam na to żadnego dokumentu, ale już pięciu pracodawców udało mi się przekonać, że wymagane języki wraz z odpowiednim słownictwem branżowym.
Acha, czyli, żeby to przepłacone badziewie dało się normalnie używać, trzeba się nakombinować. No ale ma obrazek z nadgryzionym jabłkiem, to gawiedź kupuje...
Ach, żeby ich tak wszystkich ze szkół wyrzucić… Przepraszam, rozmarzyłem się. I jedna uwaga: on w tym gimnazjum nie zaczął uczyć, tylko ciemnotę wciskać. A że robił to w sposób atrakcyjny, to się daliście złapać.
Miałem dokładnie to samo. Różni trenerzy próbowali mnie uczyć takimi metodami i żaden nie odniósł sukcesu. W końcu pływać nauczył mnie kolega, jak miałem 17 lat. Po prostu mi pokazał, co trzeba robić, żeby się na wodzie utrzymać.
Gorzej będzie, jak kiedyś koleś naprawdę będzie potrzebował pomocy. Sam sobie będzie winien, ale lekarz / ratownik będzie odpowiadał za nieudzielanie. No chyba, że „na oko” potrafi odróżnić prawdziwy atak od udawanego.
A kosztu pracy dlaczego nie liczysz?
Jak dla mnie, piekielne jest babsko sprowadzające egzorcystów po usłyszeniu tupania.
Kiedyś miałem baterię w pilocie na wykończeniu. Musiałem wtedy nie tylko podchodzić bardzo blisko do samochodu, ale wręcz celować w odpowiednie miejsce, żeby czujnik odczytał sygnał. Dodatkowo w niektórych miejscach występują zakłócenia zmniejszające zasięg działania pilota.
Muszę was rozczarować – to nie jest polska specjalność, a różnice w czystości ulic wynikają głównie ze sprawności ekip sprzątających. Miałem kiedyś podobną sytuację w Brukseli – idę sobie chodnikiem, przy krawężniku zatrzymuje się autokar (bez pasażerów), a pod moimi nogami ląduje wyrzucony z niego papierowy kubek z resztkami kawy. Wrzuciłem z powrotem. Kierowca obdarzył mnie zaskoczonym spojrzeniem, ale nic nie powiedział, zamknął drzwi i odjechał.
Marchewka nie została uznana za owoc jako taki, tylko za owoc w rozumieniu jakiejś tam regulacji, żeby ta regulacja się do niej odnosiła. Czyli: marchew jest warzywem, ale odnoszą się do niej przepisy regulacji o dżemach owocowych. Na takiej samej zasadzie w polskiej ustawie o rybołówstwie (uchwalonej w czasach, kiedy o akcesji do UE nikomu się w Polsce nie śniło) zapisano, że w rozumieniu tej ustawy rak jest rybą. Po to, żeby w każdym artykule nie dopisywać, że odnosi się też do raków.
Jakbyś spróbował(a) czasem pomyśleć, to może wpadłoby ci do główki, że na oczach autorki historii dyscyplinarka została sprzedawczyni zakomunikowana ustnie, a papierkologią zajęto się później.
Chyba jeszcze do wymienionych już zarzutów można dodać naruszenie praw autorskich do zdjęcia. I jeszcze jedna uwaga – gdzie na mieszkaniu masz ten komputer? Na dachu? Aż zęby bolą, jak się coś takiego czyta. „W mieszkaniu” brzmi znacznie lepiej.
„Otóż przemyt ludzi może odbywać się legalnie (czyt: pojazdami dyplomatycznymi, zaplombowanymi).” Nie, nie może odbywać się legalnie. Fakt, że z powodu innych przepisów przestrzegania prawa nie można w tym przypadku wyegzekwować, nie sprawia, że proceder staje się legalny. To tak, jak z podróżowaniem po Unii Europejskiej – na granicach wewnątrz strefy Schengen nas nie kontrolują, ale dowód osobisty lub paszport mamy obowiązek mieć.
Zapewniam cię, że w roku 1981 odbyło się to z identycznych powodów.
A co ma kraj do tego? Idiotów niegdzie nie brakuje.
Wkurza mnie ten kult pieczątek. Pieczątka służy do oszczędzania czasu. Żeby nie trzeba było za każdym razem wpisywać od nowa danych adresowych firmy. Nie ma poza tym żadnej ani urzędowej, ani magicznej mocy. W takiej awaryjnej sytuacji mogłaś po prostu wpisać dane z pieczątki do komputera, chwilę się pobawić, żeby je umiejscowić we właściwym miejscu strony i wydrukować. Albo ostatecznie ręcznie wpisać. Ale zamiast tego wolisz się użalać nad sobą. I żeby nie było – szefowa rzeczywiście piekielna.
Hihi, dawno temu oglądałem sobie film w wiejskim czeskim kinie. Taśma zacinała się i paliła kilka razy podczas projekcji. Tyle, że film był komediowy.
Kiedy ja miałem 7 czy 8 lat, byłem zafascynowany sygnalizacją świetlną, która była wtedy nowością w naszym niezbyt dużym mieście. W związku z tym zdarzało mi się przychodzić na pobliskie skrzyżowanie i stojąc na chodniku obserwować przez kilka minut zmieniające się światła. Raz pewna kobieta postanowiła mi pomóc i przeprowadzić mnie przez jezdnię. Gdy nie pomogły zachęty słowne, zaczęła mnie ciągnąć i z trudem udało mi się jej wyrwać:)
Zupełnie, jakby z powodu choroby iść do znachora i mieć pretensje, że nie wyleczył.
To, czy w polskim urzędzie dostaniemy kiedykolwiek dokumenty w obcym języku nie ma nic wspólnego z naszą przynależnością do UE, bo po prostu te sprawy nie leżą w kompetencji instytucji unijnych. Mieszkam w kraju należącym do Unii od samego początku i sprawy urzędowe mogę załatwiać wyłącznie w języku niderlandzkim, mimo, że w tym kraju językami urzędowymi są także francuski i niemiecki. Ale nie w naszej gminie.
Zależy, który.
@znmd, Radziol ci to ładnie wytłumaczył, ale chyba nie dość łopatologicznie.
Że długie, to nie szkodzi. Gorzej, że napisane tak chaotycznie, że nie bardzo wiadomo, o co chodzi.
Nie ma czegoś takiego, jak "polska strefa celna".
1. Nie na temat: brak piekielności. 2. Ogromna liczba błędów.
@Satiacja, generalnie masz rację, ale nie przesadzaj z tymi dokumentami. Też nie mam na to żadnego dokumentu, ale już pięciu pracodawców udało mi się przekonać, że wymagane języki wraz z odpowiednim słownictwem branżowym.
Acha, czyli, żeby to przepłacone badziewie dało się normalnie używać, trzeba się nakombinować. No ale ma obrazek z nadgryzionym jabłkiem, to gawiedź kupuje...
Ach, żeby ich tak wszystkich ze szkół wyrzucić… Przepraszam, rozmarzyłem się. I jedna uwaga: on w tym gimnazjum nie zaczął uczyć, tylko ciemnotę wciskać. A że robił to w sposób atrakcyjny, to się daliście złapać.
Miałem dokładnie to samo. Różni trenerzy próbowali mnie uczyć takimi metodami i żaden nie odniósł sukcesu. W końcu pływać nauczył mnie kolega, jak miałem 17 lat. Po prostu mi pokazał, co trzeba robić, żeby się na wodzie utrzymać.