Profil użytkownika
LenaMalena
Zamieszcza historie od: | 30 kwietnia 2015 - 10:30 |
Ostatnio: | 19 października 2016 - 10:59 |
- Historii na głównej: 7 z 11
- Punktów za historie: 2699
- Komentarzy: 335
- Punktów za komentarze: 2557
Zamieszcza historie od: | 30 kwietnia 2015 - 10:30 |
Ostatnio: | 19 października 2016 - 10:59 |
Zobacz też inne serwisy:
|
|||
Retro Pewex | Pewex | Faktopedia | Stylowi |
Rebelianci | Motokiller | Kotburger | Demotywatory |
Mistrzowie | Komixxy |
@JaNina: Może autorce chodziło też o to, że załatwienie sprawy w urzędzie jest praktycznie niemożliwe, bo od 8 do 18 jest się wyłączonym z możliwości odwiedzenia urzędu. Ale nawet pracując 8-16, czy 7-15 też nie zawsze mozna coś załatwić i nieraz trzeba wyjść z pracy te dwie godziny wcześniej, ale tak jest wszędzie.
@Draco: Wiem, że w dużych miastach jest podobnie. Niektóre nowe osiedla budowane są tak, że są kiepsko skomunikowane. Wystarczy popatrzeć na rozkłady jazdy w necie-niektóre osiedla warszawskich dzielnic mają jeden autobus kursujący co 30 minut.
@Candela: Za co płacą? Za dojazd?
@rodzynek2: Może chodzić o taki sposób myślenia szefa, że dla siebie robi pensję 10 000zł i żeby taką mieć, rąbie pracownika na wszystkim. Prawo szefa-jemu nikt nie zabroni.
@Draco: W mniejszych też traci się czas na dojazd, bo jak autobus kursuje co 1h i się spóźnisz, to sobie czekasz... Albo jak do przystanku masz 1km. Znam dziewczynę z uczelni, która do stacji kolejowej dojeżdża na rowerze i tam go zostawia. Potem jedzie pociągiem do miasta, tam przesiada się do tramwaju by podjechać do metra, a stamtąd znowu tramwaj lub autobus.
@Katka_43: Jak się pracuje w mieście, to trzeba się przebić przez korki. Jak poza miastem, to trzeba dojechać z tego swojego azylu, a czasem i jedno i drugie. O 6.30 w autobusach czasami nie ma już miejsca, a w tv pokazują zakorkowane ulice, co świadczy o tym, że dojeżdżanie do pracy naprawdę jest normalne. Nawet dyrektorzy dojeżdżają do pracy!
@Candela: Nadal nie rozumiesz. Na pracę łącznie z dojazdem musiałby by poświęcić 10h dziennie, a więc tak jak to robi znaczna część osób. Jakby dojeżdżał 30 minut, to w skali dnia zyskałby godzinę. I co, wtedy miałby już czas na życie prywatne, bo ma te 60 minut więcej? Jak wcześniej miał do pracy 5 minut to obecne 1h robi różnicę, ale i tak dla mnie normalne jest doliczanie czasu podróży do czasu pracy.
Już nie przesadzaj z tym, że praca przez 8h dziennie (czyli cały etat 160h, pomijając tą nieszczęsną sobotę) to poświęcanie całego dnia na pracę. Mnóstwo osób dojeżdża do pracy i jeśli nie jest to 50km, to i tak godzina się schodzi jadąc 15km. komunikacją miejską. Widać to zwłaszcza jak tłumy wylewają się z autobusów, albo jak tłumy czekają na przystanku. A godziny 9-17 (lub 8-16) to standardowe pracy wielu biur. Znacznie wyolbrzymiasz ten aspekt.
A u mnie jest właśnie dokładnie na odwrót. Córka ciotki nie pracuje w ogóle. W trakcie studiów pracowała w dość powaznym miejscu, ale po studiach (kilka dobrych już lat) nie pracuje wcale. Wg tamtej rodziny lepiej by dziewczyna siedziała w domu i nie zarabiała, niż pracowała byle gdzie (czyt. sklep czy zwykłe stanowisko biurowe).
@CzasamiPiekielna: Ale jednak niezbyt fajne jest w pewien sposób kontrolowanie współlokatora, że siedzi do drugiej w nocy i pali światło, a Ty już od 3h nie. On czasami nie pali światła przez cały dzień, bo jest u swojej dziewczyny. Nie da się tego tak wszystko po równo podzielić. Równie dobrze on może chcieć płacić mniej za wodę, bo Ty zużywasz jej więcej, bo masz długie włosy, które codziennie myjesz...
Coś to nielogiczne-chłopak w zasadzie nie jest z Tobą w związku (być może jego koledzy nawet nie wiedzą, że ma dziewczynę), a tu nagle wyskakuje ze ślubem. Albo był to pretekst do kłótni, albo brat chce mu zabrać rodziny dom, albo nie wiem co. Wiesz, Ty chyba o tym nie wiesz, ale nie jesteś w związku. Może chłopak ma tak mało asertywności, że nie umie Ci tego powiedzieć, albo nie chce.
@cassis: Bo studia zaoczne kosztują, wynajęcie pokoju też, podobnie jak bilet. Więc zostaje niewiele i taki pracownik siedzi w takiej pracy i tylko liczy, że spędza w niej dużo czasu, a kasy na życie ma mało. Zresztą, o ironio, czasu na jej wydawanie też nie za dużo. Ogarnięcie dwóch stanowisk za równowartość 2-3 czekolad czy piw za godzinę przygnębia.
Piekielność współlokatora nie jest wcale taka duża, jak to opisujesz. Jesteście po prostu inni i tu jest problem. Wiem, że mieszkając z kimś trzeba się nawzajem szanować, ale Ty wymagasz trochę dopasowania się współlokatora do Ciebie. Ma chłopak wolny dzień, to niech sobie siedzi i nic nie robi jak chce. A wychodzenie z domu w sobotę o 12-tej dla Ciebie jest dopiero, a dla niego być może aż. Nie kontroluj go tak bardzo.
Przy wspomnianej stawce trzeba pracować po 200h, żeby wyszło 1400zł. To może być demotywujące, że siedzi się w pracy długo, żeby wyjść z jakąś sensowną dniówką. Mnie nie dziwi brak zaangażowania i motywacji pracowników. Z tego co opisujesz pracownik jest sam na zmianie i w sumie jest odpowiedzialny za dużo rzeczy, a to może być stresującego np. ktoś wyszedł nie płacąc, w całym obiekcie nie ma prądu i po ciemku trzeba szukać korków, klient się awanturuje a i jeszcze trzeba zameldować gościa i przyjąć telefon od potencjalnego. Za 7zł/h.
Mam wrażenie, że czytam trochę opowiadanie, trochę tekst przetłumaczony przez translatora. Być może masz taki styl (dosyć konsekwentny), ale utrudnia to zrozumienie całości i trochę męczy. To jak oglądanie filmu ze skaczącym obrazem.
@GuideOfLondon: To jest własnie ten problem, że jak odmówi jedna osoba, to kuzynka szuka kogoś innego do pomocy i ktoś się w końcu zgadza.
@CatGirl: :) Drobna pomyłka, dzięki.
Odnośnie pierwszego punktu: jakiś czas temu musiałam zrobić leczenie kanałowe pod mikroskopem, bo mój stały dentysta nie miał takiego sprzętu. Wiedziałam, że to drogie leczenie, więc z pół godziny poświęciłam na studiowanie na stronach cenników różnych gabinetów. W wielu z nich zabieg rozdzielony był na tyle drobnych elementów, że potrzebowałam kalkulatora, by wszystko zliczyć (nawet włożenie takiego waciku było liczone oddzielnie). Jak znalazłam już gabinet to tam były podane ceny za zabieg od min do max. Kilka razy pytałam się o cenę, a potem i tak wyszła taka kwota, która nijak nie zgadzała się z nawet maksymalnymi wyliczeniami. Więc dobrze rozumiem Twoje zdziwienie.
Wszystko wskazuje na to, że normalna/względnie miła osoba trafiła do kociołka z jakimiś nieprzyjemnymi osobami i dlatego nie została zaakceptowana.
Kiedy widziałaś minę nauczycieli oglądających wyniki Twojej matury, skoro były one dostępne w czasie wakacji?
Kolejny dowód na to, że lenie i cwaniacy znajdą się w każdym zawodzie, nawet takim wymagającym wysiłku żeby go zdobyć. Ja zauważyłam taką tendencję wśród starszych stażem nauczycielek, tak 40-45+. Do tej pory pamiętam jak zrozumiałam o co chodzi w II w.ś dopiero wtedy, gdy przyszła młoda i energiczna stażystka!, bo wiekowy pan historyk nic nie tłumaczył.
To dobrze, że chociaż Ty trzymasz stronę osoby, która naprawdę na to zasługuje, a nie swojej rodziny.
Przypomniało mi się, jak kiedyś do salonie sieci komórkowej wpadła kobieta i zupełnie jak aktorka wyparowała z tekstem czy ktoś jej nie przepuści, bo jej się bardzo śpieszy. W pierwszym odruchu chciałam się zgodzić, bo taka była przekonująca, ale siedziałam cicho. I dobrze, bo była by to szkoda dla innych osób. Moja sprawa zajęła konsultantowi naprawdę dużo czasu, a na sąsiednim stanowisku równie długo siedziała ta kobitka.
@Tajemnica_17: Wiem, że nie jest głupim powodem, ale takim nieweryfikowalnym w momencie prośby. Jak pewnie 98% innych powodów. Chyba tylko wskazanie na brzuszek, jakiś uraz na zdrowiu (złamana noga), legitymacja dawcy krwi czy coś podobnego tak naprawdę przekonuje.
Słyszałam kiedyś o psychologicznej zasadzie, że jak się poda powód, nawet najgłupszy ale jakikolwiek powód, to wtedy zdecydowanie łatwiej jest uzyskać to co się chce. Taka prośba z podanym powodem brzmi lepiej i bardziej przekonująco niż sama prośba. W Twoim przypadku to się sprawdziło.