Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

BartekBD

Zamieszcza historie od: 5 lutego 2013 - 18:47
Ostatnio: 9 listopada 2015 - 14:58
O sobie:

Kibic, rocznik 1998... Gimnazjalista, fanatyk Legii Warszawa

  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 585
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 87
 

#47569

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wszystko zaczęło się jakiś rok temu.

Robiąc zakupy, myślę sobie: "jajko mam, ziemniaki mam, mięsa nie mam", więc śmigam na mięsny. Kupuję co trzeba i wio do domu, żeby się wyrobić, zanim wróci czeladka głodomorów.
Przyszłam do domu i okazuje się, że jajka nie ma. Ale było! A może nie było? Może mąż... dzieci... hm...

Może miesiąc później sytuacja prawie identyczna: "mąka jest, cukier jest, potrzebny tylko proszek do pieczenia".
W domu cukru brak... Ale był... Może jednak pomyliłam go z mąką...

Kilka dni później wydawało mi się, że mam ocet, jeszcze później wyparowała taśma klejąca...
Tarkę do sera znalazłam w przedpokoju... Jak?

Szczerze, zaczęłam się obawiać, że może mam jakieś niedobory magnezu czy innego składnika w organizmie, że nie ogarniam. Albo, że, co gorsza, głupieję.

Mąż mówił, że jestem przewrażliwiona. Że przecież może się zdarzyć, że coś gdzieś się zawieruszy, pomyli, albo położy nie w tym miejscu gdzie trzeba.

W piątek zabrakło mi jajka do biszkopta. No pech wielki. A, że wieczór był dość późny, mąż w delegacji, dzieci w łóżkach, pobiegłam do sąsiadki pożyczyć nieszczęsne.

Sąsiadka, miła osoba, pożyczyła z uśmiechem i odzywa się w te słowa: "to już mi nie oddawaj, ja kiedyś też brałam od ciebie".
No mówię, że głupieję, bo nie pamiętam...
Sąsiadka: "Nie, nie, no nie było cię wtedy w domu."

Dwa lata temu wyjeżdżając na wakacje poprosiłam o podlewanie roślinek...

home sweet home...

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2068 (2114)

#47283

przez (PW) ·
| Do ulubionych
We wcześniejszej historii opowiedziałem jak PZPN niszczy i okrada małe kluby. Teraz opowiem jak swoją cegiełkę dorzucają rodzice. Ale po kolei. Przed sezonem postanowiliśmy założyć nową grupę w klubie: Orliki (1-3 klasy podstawówki). W klubie niechętnie na to patrzono, bo jak wiadomo to jeszcze dzieci – ja jednak uparłem się, wziąłem wszystko na siebie i tak powstała nowa drużyna.

Podziwiałem ich zapał i chęć gry. W drużynie było też kilka dziewczynek. Uzgodniono, że mecze będą rozgrywać na boiskach typu Orlik. Trzeba więc było załatwić wszystkie formalności. I tu powoli się zaczęło.

- Najpierw prosiłem, aby rodzice napisali zgodę na grę. Jak wiadomo są to dzieci i żeby potem ktoś nie miał do kogoś pretensji – ot takie zabezpieczenie. I pierwszy problem: czy tak ciężko napisać dziecku zezwolenie? Najwyraźniej tak, przygotowałem szablony porozdawałem dzieciom i dalej cisza. Dzwoniłem, zaczepiałem rodziców prosiłem przypominałem i nic. „Przyniesiemy, przyniesiemy” - na tym się kończyło. Musiałem osobiście fatygować się po domach, aby raczyli podpisać mały papierek. Udało się, czego się nie robi dla idei .

- Wyrabianie karty gdzie potrzebne jest zdjęcie. Analogiczna sytuacja. Na szybko poprosiłem kolegę, bo nie było już czasu, by zwykłą lustrzanką porobił zdjęcia młodym, obrobił i wydrukował. Kosztowało mnie to całe 0,7 dobrej wódki ale... udało się. Czego się nie robi dla idei.

- Lekarz. Na boisko nie da się wybiec bez karty zdrowia. Klub zapłacił za lekarza jednak trzeba było do niego jechać osobiście. Opisywać reszty chyba nie muszę. Sam musiałem większość dzieciaków zgarnąć z treningu i jechać z nimi do lekarza, bo rodzice mają to gdzieś. Udało się. Czego się nie robi dla idei.

- Poprosiliśmy naszego trenera aby poprowadził drużynę. Chłop zna się na rzeczy ma dobre papiery. Treningi były w formie zabawy – ogólnie bardzo ciekawe – co najważniejsze prowadził ich za darmo. Jemu sprawiało to też radość – jego siostrzeniec też grał w tej drużynie. Udało się. Czego się nie robi dla idei.

- Stroje. No w czymś drużyna musi grać. Tak małych kompletów u nas nie ma, więc trzeba było coś kupić. Stawałem na głowie, chodziłem po sponsorach, swój grosz dorzucił też prezes. Poprosiłem też o pomoc rodziców... praktycznie cisza. 3 - słownie trzech rodziców odpowiedziało na mój apel i wsparło zakup strojów. Nie zaglądam nikomu do portfeli, ale te osoby które dały, nie mieszkają w takich willach i nie jeżdżą takimi samochodami jak rodzice niektórych dzieci, którzy mój apel olali. Sam ze swojej kieszeni dołożyłem trochę złociszy, tak więc uzbierała się dość duża sumka, za którą kupiłem nie tylko stroje ale także kurtki treningowe. Każdy dzieciak sam wybierał sobie numer oraz nazwisko, ksywę lub inny napis. Dzieci były wniebowzięte. PS. U nas w jednej drużynie grał Messi i Ronaldo :P Nikt w lidze nie miał takich nowych i pięknych strojów. Wszystkie dzieci patrzyły na nasze z zazdrością. Udało się. Czego się nie robi dla idei.

Wszystko zapięte na ostatni guzik, można grać. Już na samym początku zaczęły się problemy, po których miałem ochotę pieprznąć wszystkim.

- Wyjazdy. Graliśmy ligę na orlikach. Jednak trzeba było jakoś tam dojechać. Całe 4 km. A może i aż tyle? Prosiłem rodziców aby co mecz przynajmniej 2 z nich przyjechało i wzięło maluszków. Sam musiałem dzwonić i prosić kolegów czy rodzinę aby szybko przyjechali i pomogli mi zawieść drużynę na mecz. Oczywiście na samym meczu rodzice się pojawiali, po czym przed końcem szybko się ewakuowali zostawiając nas z problemem. Po wszystkim pojawiali się spokojnie pod klubem po odbiór dzieci (u nas w budynku się przebierali) ...o wymówkach nie wspomnę – ogólnie żenada.

- Po którymś z meczów doszły do mnie plotki że rodzice nie są zadowoleni ze strojów... Tak, nie podobają się im kolory. Nazwali mnie bezguściem. Dziwili się dlaczego oni nie mieli wpływu na wybór? Przecież to ich dzieci mają w tym grać. Jestem bezczelny. Oczywiście najwięcej do powiedzenia miały osoby, które nawet złamanego grosza nie dały. Stroje miały barwy naszego klubu. PS czy AC Milan na brzydkie stroje? Nie wydaje mi się.

- Nazwa. Czy dzieci muszą grać pod nazwą klubu? Nie mogą nazywać się Iskierki? Albo Gwiazdki? Jeden ojciec powiedział, że mogli by się przecież nazywać Real.

- „Zrobienie z dzieci reklamówek” – tak to nazwała jedna osoba. A tylko dlatego, że na koszulkach była nazwa sponsora, który bezinteresownie wyłożył 1500zł. Wszystko to oczywiście za moimi plecami. Nikt nie odważył mi powiedzieć to prosto w twarz.

- Jeden rodzic w połowie rundy zabronił trenerowi wystawiać swojego syna na bramkę (jako jedyny umiał złapać piłkę i miał dryg do tego) Powód?: Mój syn ma strzelać gole!

- Jakieś plotki. O tym że trener jest pijany i każe dzieciom tylko biegać mecząc ich bezlitośnie. Hitem było jak ojciec jednego dziecka przyszedł ze skargą, bo słyszał że trener uczy dzieci ROBIĆ PRZEWROTKI I O MAŁO JEGO SYN KRĘGOSŁUPA NIE ZŁAMAŁ!
Ręce opadają.

O wynikach nie wspomnę, bo są one nieistotne. Było bardzo dobrze. Udało mi się nawet załatwić sparing z rówieśnikami drużyny, która obecnie występuje w 1 lidze. Dla dzieci było to na pewno wyróżnienie. Szkoda tylko, że rodzice tak tego nie postrzegali.

Czym runda szła dalej to było coraz gorzej. Opiekunowie wymyślali nowe kary dla dzieci:
Zakaz wyjścia na treningi i mecze. Nie zakazywali komputera czy wyjścia na dwór – nie, zakaz dotyczył piłki. Tak więc frekwencja na treningach znacząco spadła. Na meczach podobnie. Musiałem jeździć i prosić rodziców aby puszczali młodych na mecze. A to wyjazdy do cioci na imieniny, a to do kościoła (akurat na tą godzinę co jest mecz). Ogólnie Meksyk.

Rundę jakoś dograliśmy kończąc na 3 pozycji.
Kulminacją był turniej zimowy, na który przyszło tylko 5 zawodników – i nas szybko musiałem odmawiać udziału. Było mi wstyd. Miałem tego dość. Dowiedziałem się później, że rodzice planują jakiś spisek. Zrobiłem spotkanie. Albo sytuacja się zmieni albo koniec.
Sytuacja z tej soboty:

Rodzice zaczęli się interesować karierą swoich pociech, więc postawili mi ultimatum. Albo zatrudniamy profesjonalnego trenera albo wypisują swoje dzieci i zapisują do szkółki w klubie X. Zdębiałem. Rodzice poszli o krok naprzód i już porozumieli się z trenerem. Przynieśli nawet jego ofertę. Szkół i kursów miał pokończone dużo. Doświadczenie też. Uderzyła mnie ostatnia linijka. Wynagrodzenie: za 5 godzin tygodniowo z meczem trener żąda 1200 netto!!! Do tego oczywiście podatek + ZUS. Zaśmiałem się. U nas trener, który trenuje 3 grupy (seniorzy, juniorzy, trampkarze) dostaje ok. 1000 zł, a godzin trochę w tygodniu musi zrobić. Na moje pytanie czy będą sami opłacać trenera, odpowiedzieli śmiechem.

Tak więc oni oni żądają wydania kart. Teraz ja się zaśmiałem. Uświadomiłem im, że koszt tej szkółki to 80 zł na miesiąc. Do tego sami muszą zadbać o stroje i dresy. Do tego trzeba dzieciaki wozić 3 razy w tygodniu ok. 10 km. Mało tego, tam jest selekcja. Z dnia na dzień trener może przyjść i powiedzieć "proszę nie przychodzić na treningi – pańskie dziecko jest za słabe". I raczej z naszej drużyny mało kto ma szansę się tam dostać. Wygarnąłem im wszystko. 7 rodziców kazało wypisać swoje dziecko. Czyli to jest pół drużyny.

Właśnie piszę pismo do podokręgu o wypisanie drużyny z rozgrywek.
Szkoda mi tylko dzieci bo dla nich to będzie ogromny cios.

rodzice

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1266 (1314)

#29729

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W historii tej nie będę zajmować stanowiska w temacie pseudokibiców, bo według mnie częściową rację mają zarówno środowiska kibicowskie, jak i walczące z chuligaństwem organa państwowe oraz media. Chciałbym jednak opisać, jak w naszym kraju odbierane są zorganizowane grupy kibiców. Piekielny wizerunek- to mało powiedziane.

W maju 2007 Legia grała w Poznaniu z tamtejszym Lechem. W godzinach popołudniowych z Warszawy wyruszył pociąg specjalny, po brzegi wypełniony kibicami. Wiadomo, atmosfera wśród wyjeżdżających nie przypominała katechezy, ale obyło się bez aktów agresji i wandalizmu. Na dwie godziny przed meczem pociąg stanął w szczerym polu, nikt nie poinformował z jakiego powodu. Po około 60-minutowym oczekiwaniu ktoś postanowił sprawdzić na GPS-ie aktualną pozycję. Okazało się, że pociąg znajduje się w odległości 15 kilometrów od stadionu. Idziemy piechotą, to niedaleko - krzyknął jeden z krewkich mężczyzn i cała grupa, jak jeden mąż, ruszyła na Poznań. Po przejściu polany i przedarciu się przez okoliczny las, rozśpiewani kibice wyłonili się na parkingu przy jednym z poznańskich supermarketów.

To co działo się później nie przypomina niczego, co do tej pory było mi dane zobaczyć. Przypuszczam, że reakcja ludności była podobna, gdy w 1939 roku Niemcy wkroczyli do Polski. Poznaniacy w panice rozbiegali się we wszystkich kierunkach. Ojcowie brali pod rękę swoje małoletnie dzieci i uciekali w stronę lasu. Ludzie porzucali pełne torby zakupów i biegli ile sił w nogach, byle jak najdalej. Samochody odjeżdżały z piskiem opon, który ginął gdzieś wśród krzyków ludzi. Po minucie na wcześniej zatłoczonym parkingu nie było już nikogo - pełna ewakuacja. Nawet kibice w osłupieniu przestali śpiewać, zaskoczeni rozglądali się wokół siebie.

Po chwili na plac nadjechało około 30 policyjnych radiowozów, z których wybiegali policjanci w szturmowych strojach, w sile co najmniej tak licznej, jak przyjezdni kibice. Pojawił się policyjny helikopter. Prawdziwa akcja antyterrorystyczna.

Dalszy ciąg historii był już mniej dramatyczny. Kibice wraz z eskortą po dwóch godzinach dotarli na stadion - w sam raz na drugą połowę spotkania. Następnie po meczu zostali odstawieni na pociąg i powrócili do Warszawy. Żadnych zamieszek nie odnotowano.

kibice

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 454 (556)
zarchiwizowany

#40304

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
"Łazienkowska 3, trybuna północna. Miejsce, w którym zapominam o problemach, oddaję się dopingowi i emocjom unoszącym się nad spotkaniem dwóch drużyn, z których jedną z nich jest warszawska Legia. Jestem przekonany, iż większość osób, które nie uczestniczyły w żadnym meczu na nowym stadionie, mają sceptyczne nastawienie co do tego typu imprez masowych, dalej żyją w przekonaniu z lat 90-tych, gdzie na meczu można było stracić palec, nogę, czy dziewczynę. Gdy słyszę taki obraz polskich stadionach, wkraczam do akcji i wyciągam rękę - zapraszam daną osobę na najbliższe spotkanie i zmieniam jej pogląd o 180 stopni. Od początku upierałem się, iż obiekt nad samą Wisłą jest miejscem w pełni bezpiecznym i zwykle po meczu, wraz z zaproszoną osobą, obalamy stereotypy, ukształtowane na bazie doświadczeń sprzed dwudziestu lat, umawiając się na kolejne spotkanie.

Niestety, tym razem będę musiał zastanowić się nad znaczeniem swoich słów. Po ostatnim spotkaniu, mogę śmiało powiedzieć, iż czułem się zagrożony. Tak się składa, iż znam podstawowe procedury zapewnienia porządku podczas organizacji imprez masowych, a jednym z obligatoryjnych czynników, które muszą zostać spełnione, jest wynajęta ochrona oraz w tym przypadku, także policja. Według mnie, właśnie tutaj tkwi cały problem. Nie jestem osobą nienawidzącą policji ponad życie, nie krzyczę „HWDP”. Zależy mi na tym, by ludzie, oceniający zachowanie kibiców, spróbowali dojrzeć drugą stronę medalu, zastanawiając się, co mogło spowodować takie zachowanie, jednocześnie nie wyrabiając sobie opinii nt całej sprawy na podstawie trzech zdań usłyszanych w radiu, bądź przeczytaniu wpisu na facebooku jednego z najbardziej medialnych polskich piłkarzy, Jakuba Rzeźniczaka, który z góry negatywnie ocenił „swoich” kibiców.

Nie od dziś wiadomo, iż zarząd klubu, wojewoda oraz policja są przeciwko kibicom na stadionie. Wymarzyli sobie idealny obraz z angielskich boisk, gdzie 50 tysięcy osób siedzi grzecznie na krzesełkach, czasami trzy raz krzyknie nazwę swojej drużyny, a raz na 45 minut klaśnie w ręce. Niestety, polscy kibice nie odpuszczają, nie chcąc doprowadzić do takiego stanu rzeczy, szerzą tradycję, a trybuny traktują jak własny dom. W tym momencie, każdy roztropny polityk czy udziałowiec, powinien spróbować dojść do porozumienia z owymi wielbicielami. Niestety, w piątkowy wieczór, każdy mógł zauważyć, iż władze klubu poprzez działania ochrony i policji, przygotowują się na istną wojnę. Po pierwsze, mecz został zakwalifikowany do imprezy o podwyższonym ryzyku, mimo braku kibiców drużyny gości, co jest istną paranoją, charakterystyczną dla władz tego kraju. Już przed meczem chodziły słuchy, iż na Podkarpaciu brakuje policji, ponieważ wszyscy zostali ściągnięci właśnie na to wydarzenie. Oczywiście za pieniądze podatników.

Zwykle na Żyletę wchodzę dwie godziny przed meczem, jednakże w ubiegły piątek przegrałem z czasem, stając w kolejce około godziny 19:20. Wraz z kolegą obserwowaliśmy różne dziwne sytuacje, które działy się na wysokości bramek wejściowych. Widać było, iż ochroniarze szarpią wchodzących kibiców, każdy zostaje przeszukany dokładniej niż jakby miał wchodzić na pokład samolotu lecącego do Nowego Jorku. Zdejmowanie butów, przeszukiwanie portfela, badanie alkomatem niemal każdej osoby, monotonna kontrola. Te czynniki z pewnością miały na celu zaostrzenie całego sporu. Przy wejściu na trybunę zachodnią, mijaliśmy kilka tysięcy policjantów oraz przynajmniej trzy armatki wodne. Kibice nie wytrzymywali, denerwowali się, ponieważ musieli stać w miejscu po kilka minut by potem ruszyć się o pół metra w przód. Zauważyłem małego chłopca z ojcem, który niemal został zmiażdżony przez tłum. Dopiero w momencie odśpiewania „Snu o Warszawie”, ochroniarze zaczęli śpieszyć się, czego coraz śmielej domagał się tłum. Policja także zdała sobie sprawę, iż może się to źle skończyć, więc po chwili wokół nas było już dwa razy więcej „białych kasków”. Udało się wejść na stadion po 70 minutach oczekiwania, około 10 minut po rozpoczęciu spotkania.

Przez pierwsze 40 minut było standardowo: głośny doping, wszyscy świetnie się bawili. Około 15 minuty meczu odpalono kilkadziesiąt rac. Jak najbardziej, jest to zakazane na stadionie, tak samo jak picie piwa w parku czy palenie papierosów na przystanku autobusowym. Należy podkreślić, iż raca jest niemal nieszkodliwa, prawidłowo odpalona nie może zrobić nikomu żadnej krzywdy i nie było przypadków, w których masowe używanie tego środka pirotechnicznego mogłoby sprawić jakikolwiek uszczerbek na zdrowiu. Te dane są głównym argumentem w walce o zalegalizowanie środków pirotechnicznych na stadionach w Polsce. Nikt nie wie czemu ochrona zareagowała w 41 minucie meczu. Wtargnęli oni na sam środek trybuny północnej, chcąc zaprowadzić „drożność” wyjść, cokolwiek to ma znaczyć, jednakże z moich obserwacji wynikało jasno, że możliwość przejścia była, stąd moje zdziwienie. Próbowałem doszukać się jakichś innych łamań zasad, jednakże nic nie dostrzegłem. Ochrona, która miała zapewnić bezpieczeństwo na stadionie, stworzyła bardzo duże zagrożenie dla zdrowia WSZYSTKICH kibiców i to bez żadnego, bezpośredniego powodu!

Jestem ciekawy, kto wydał rozkaz rozpylenia gazu na kilka środkowych sektorów. Chciałbym poznać nazwisko tego człowieka, i spytać go czemu to miało służyć. W czasie przerwy wybiegłem z trybuny, sprawdzić co się dzieje na zewnątrz sektorów, gdzie zobaczyłem ogromny kordon ochroniarzy. Nie dało wytrzymać się sekundy bez kaszlnięcia, kobiety, dzieci, starsi ludzie, którzy także odwiedzają trybunę północną mieli pozakrywane twarze i nie mogli wydostać się z ogromnej chmury gazu, ponieważ wyjście na powietrze, zostało zastawione przez służby porządkowe. Wszyscy byli w dużym niebezpieczeństwie. Nie mam pojęcia jakie skutki tego ataku mogłaby mieć osoba, mająca problemy z drogami oddechowymi. Ciężko było także wejść do toalety, ponieważ unosił się w niej gaz i ledwo cokolwiek można było dojrzeć, już nie wspomnę o normalnym oddychaniu. To jest demokratyczne państwo, tak się traktuje obywateli w dzisiejszych czasach? Za odpalenie rac? Skutkiem takiego zachowania ochrony była reakcja kilkuset kibiców. Wybiegli oni do ochroniarzy, zaczęli ich wypychać poza sektor. Zachowanie całkowicie normalne, ewidentna obrona konieczna. Mieli stać i czekać aż się wszyscy udusimy?

Wiem, że okradziono sklepik, zniszczono łazienki, rzucano deskami klozetowymi, drzwiami, grzejnikami, znalazła się nawet lodówka… To smutne i gdyby takie okoliczności miałyby miejsce w przypadku bójki rozpoczętej przez kibiców, bądź między kibicami, nie popierałbym tego. Tu jednak chodzi o coś innego, tutaj Legioniści chcieli pozbyć się z wejścia na sektory UZBROJONYCH ochroniarzy. W momencie gdy napastnicy, bo inaczej nie mogę nazwać służb porządkowych, nadzorujących tą imprezę, wycofali się, kibice wrócili na swoje miejsca i spokojnie obejrzeli mecz. Rozglądając się po trybunach, zauważyłem w wielu częściach trybuny sanitariuszy, pomagających kibicom, którzy źle się poczuli w skutek użycia gazu przez ochronę.

Mimo wielkiej nagonki mediów, ostro krytykujących to zachowanie, w moim mniemaniu można je usprawiedliwić. Znając mentalność kibiców, wiedząc, że mogą pójść na kompromis, lecz nigdy nie pozwolą by ktoś narzucał im swoje zasady, w pełni nie zważając na ich zdanie można było przewidzieć takie sytuacje. Przykładem tego może być nowy regulamin, w którym zabroniono nawet rozwijania sektorówek, jakby to komuś miało krzywdę wyrządzić. Jawna prowokacja ochrony, prawdopodobnie na rozkaz władz klubowych współpracujących z wojewodą. Oprawy są piękne, śpiewy, zabawa, na mecze można zabierać kobiety, dzieci, wpajać im miłość do sportu, i jestem przekonany, iż kibice nawzajem siebie nie skrzywdzą, jednakże tego typu sytuacje na stadionach, mogą spowodować jedynie niechęć do polskiej piłki, spadek jej popularności, nikomu nic dobrego nie przyniosą. Nie od dziś wiadomo, że Polacy mają jednych z najlepszych kibiców na świecie, więc czemu taki pan wojewoda chce z tym walczyć, czemu chce zabić tą wspaniałą tradycję? Nigdy tego nie zrozumiem."

Tekst nie mój, jednak oddaje dokładnie to co myślę i co widziałem w piątek na własne oczy.

Pepsi Arena

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (33)
zarchiwizowany

#29790

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam, od niedawna zdarza mi się czytać piekielnych i odkąd to robię, wyszukuję w swoim życiu podobnych sytuacji do tych, opisanych tutaj. Dzisiaj przytrafiła mi się jedna może nie piekielna, a wręcz podnosząca na duchu sytuacja.

Otóż dzisiaj odbył się mecz Legia Warszawa - Lech Poznań, który okazał się porażką Legii (0:1). Na szczęście złość z tego powodu nie znalazła ujścia w zniszczeniu miasta, ale po meczu całe miasto wypełnione było ludźmi w zielono-biało-czerwonych szalikach. Akurat tak się złożyło, że w czasie kiedy kibice wracali do domów i ja wracałem z miasta tramwajem.

Sytuacja: jadę tramwajem (dość zatłoczonym), obok mnie, na przeciwko drzwi, staje dwóch panów w wiadomych strojach i szalikach. Obaj po 1,80 i karczycha porządne. Nie wyglądali ani groźnie, ani nie niepokojące, więc się nie przejmowałem, w końcu nic do mnie nie mieli. Tak sobie jedziemy. Zatrzymujemy się na pewnym przystanku, drzwi się otwierają i widzę, że starsza pani siedząca od okna zbiera się do wyjścia z tramwaju. Jedyny problem, to ci dwaj panowie dzielący ją od wyjścia. Wstaje i próbuje jakoś przejść. Przepchnąć się nie może, bo panowie, to raczej tak do MMA się nadają. Pani upatrzyła sobie szparę między jednym z nich, a tłumem ludzi. Kiedy próbowała przejść i nie było to dla niej łatwe, ku mojemu i jej zdziwieniu drugi kolega gwałtownie szarpnął pierwszego do siebie, mówiąc do niego:
- No wiesz, przepuściłbyś panią kulturalnie.
Spojrzał na niego karcąco i zwrócił się do pani:
- Proszę panią bardzo.
Tu wskazał jej wolną drogę do drzwi. Pani zdziwiona spojrzała z wdzięcznością na niego i wyszłą swobodnie z tramwaju.

Jestem wdzięczny szanownemu panu, który rozpalił płomyk nadziei w ludzi. Nie myślcie sobie, że jestem jakimś nie wiadomo kim narzekającym na dzisiejszą młodzież i obecne pokolenie, absolutnie. Sam mam piętnaście lat i sam staram się pokazywać, że my młodzi ludzie potrafimy myśleć i szanować innych.

Warszawa

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (26)

#47232

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, chyba przyciągam do siebie dziwnych ludzi.

Kiedyś przyplątał się do mnie jeden chłopak. Raczej lepiej dogaduję się z facetami niż z dziewczynami - taką mam naturę, wolę kumpli, dziewczyny bywają trudne.

Chłopak, nazwijmy go Tomek, na początku próbował mnie podrywać, ale dość jasno dałam mu do zrozumienia, że bardzo go lubię i na nic więcej nie powinien liczyć. Wydawało mi się, że to zrozumiał. Do czasu.

Pół roku temu spotkałam na ulicy znajomą z uczelni. Nie jest dla mnie jakaś szczególnie bliska, czasem po prostu rozmawiałyśmy. Gadka-szmatka, aż nagle ona pyta:
- A jak z Tomkiem?
Zdziwiło mnie to pytanie, zapytałam, co ma na myśli. Wyglądała na bardzo zmieszaną.
- No ale jak to? On mówił mojemu chłopakowi, że szuka pierścionka zaręczynowego dla ciebie. Pewnie nie powinnam tego mówić, żebyś miała niespodziankę, ale trochę mnie to zaskoczyło.

No cóż, byłam chyba bardziej zaskoczona. Po wyjaśnieniu, że ja i Tomek tylko się kolegujemy, pożegnałam się z koleżanką i postanowiłam iść od razu do Tomka, bez uprzedzenia.

Był w domu. Otworzył mi drzwi, wyraźnie niechętnie. Poprosiłam w mało kulturalnych słowach, żeby wyjaśnił mi, o czym też moja koleżanka gadała.
- Bo wiesz, tate, my do siebie pasujemy. Zrozum to. Rozmawiałem z naszymi wspólnymi znajomymi i oni też tak uważają. Ja mam pracę, mieszkanie, nie zdradzę cię!

Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Powiedziałam mu, że nie interesuje mnie to wszystko, że dla mnie znajomość jest uznana za skończoną i dziękuję.
Odpowiedź?
- A nie dałabyś mi chociaż na odchodne? Wiesz, po przyjacielsku?

Dałam. W pysk.

Inna sprawa, że łatwo się go nie pozbyłam. Ale to materiał na inną historię.

'znajomi'

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 780 (1016)
odrzucony

#47246

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu zebrało mi się na spacery. A co! Nie wolno? Wybrałem się więc do parku. Ścieżki odśnieżone, nawet posypane piaskiem a śnieżek delikatnie prószy. Po prostu jest pięknie.

Po kilkunastu minutach łażenia bez celu, podchodzi do mnie Pan. Nie wygląda na menela ani nic z tych rzeczy. Zwykły schludny facet przynajmniej po 50-tce. Pan kulturalnie prosi mnie o trochę pieniędzy ponieważ jest rencistą, ma padaczkę i nie stać go na leki. No co mam zrobić? Odmawiam. Nie mam przy sobie pieniędzy ani nawet karty. Pan grzecznie stwierdza, że jak mu nie dam pieniędzy to on dostanie tutaj zaraz ataku padaczki. Ok, nie dam i koniec bo nie mam. I tu nastąpiło coś co niemal zwaliło mnie z nóg: pan spadł na ziemie i... zaczął się trząść.

Myślę spanikowany "K**wa, on mówił poważnie!", zabieram się już do pomocy jak mnie to uczono, głowa między kolana (szkoła się jednak na coś przydała). Mija minuta, druga a facetem dalej trzęsie. W tym momencie podchodzi do mnie babuleńka 70-80 letnia i rzecze do mnie te słowa:
- Panie daj pan spokój, jemu nic jest, jak ktoś nowy do parku przyjdzie to zawsze teatr robi coby na flaszkę wyłudzić.
Cud! Panem przestaje trzepać, a lico mu się czerwieni jak by ktoś farbą oblał, wyrwał głowę spomiędzy moich kolan i szybkim truchtem uciekł. Cóż... klęczałem tam jeszcze chwilę zaskoczony...

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 592 (658)

#47433

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana przez panią mecenas, u której pracowałam.

Była ona kiedyś na ślubie swoich znajomych. Nie były jeszcze wtedy tak popularne śluby konkordatowe, także to uroczyste wydarzenie miało miejsce w USC.

Przychodzi moment wyrażenia zgody na zawarcie związku małżeńskiego, a tu nagle pan młody postanowił popisać się swoim wątpliwym poczuciem humoru i powiedział, że on się jeszcze zastanawia i nie chce takiej zmory za żonę. Ogólny śmiech przerwał urzędnik, który nie podzielając dobrego nastroju pana młodego, po prostu się spakował i stwierdził, że skoro nie ma zgody obu stron to on ślubu nie udzieli.

Tak bladej panny młodej podobno jeszcze nie widziano.

USC

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1012 (1054)

#5997

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadąc autobusem usiadłam obok młodego chłopaka (CH) chwilę później wsiada kanar (K) i taka oto nawiązała się rozmowa:
K: - Bilety do kontroli.
Chłopak pokazuje połówkę biletu.
K: - Legitymację poproszę.
CH: - Wczoraj ukradli mi portfel z dokumentami, pieniędzmi, zgłosiłem to na policję.
K: - To proszę dokupić druga połówkę biletu.
CH: - Mówiłem, nie mam pieniędzy. Jedyne co mi zostało to ten bilet w kurtce co miałem, a portfel z dokumentami ukradli.
K: - To dowód poproszę.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 780 (1064)

#11807

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historyjka z kanarem w roli głównej.
W piątek skończyła mi się karta miejska, a że koniec roku szkolnego blisko, nie ładuję jej na następny miesiąc. Ostatnio miałam potrzebę dojechać w pewno miejsce więc zakupiłam bilet 20-minutowy.
Jadę ostatni przystanek i nagle słyszę "bileciki do kontroli". Odwracam się i patrzę, a tu znajomy kanar (jestem pewna, że to on, mam niesamowitą pamięć do twarzy). Wręczam mu bilet, on patrzy i stwierdza, że została mi ostatnia minuta na przejazd, więc właściwie może mi zacząć wypisywać mandat.
[J]: Przepraszam bardzo, ale ten bilet jest dwudziesto, nie dziewiętnastominutowy więc w tym momencie mam jeszcze prawo przebywać w tym pojeździe.
W tym momencie tramwaj wjechał na przystanek i otworzył drzwi.
[K]: Przykro mi, ale w tym momencie minęło już 20 minut więc wypiszemy mandacik.
[J]: Ale to mój przystanek więc wyrobiłam się w ciągu 20 minut. Do widzenia panu.
I wysiadłam, zostawiając go osłupionego.
Nie dziwię mu się, że się wściekł - już dwa razy czternastolatka pozbawia go premii za złapanie gapowicza.

ZTM Warszawa

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 519 (575)