Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

BartekBD

Zamieszcza historie od: 5 lutego 2013 - 18:47
Ostatnio: 9 listopada 2015 - 14:58
O sobie:

Kibic, rocznik 1998... Gimnazjalista, fanatyk Legii Warszawa

  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 585
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 87
 

#47574

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Inwentura.

Dokoła kilku działów poustawialiśmy stojaki i wszystko okleiliśmy taśmami, przyczepiliśmy kartki "przepraszamy, inwentaryzacja". Proste i logiczne, prawda?

1. Ludzie przechodzą pod taśmą, a jeśli nie chce im się schylać zapuszczają żurawia nad nią, może dosięgną rękami wymarzoną parę butów lub pasek do spodni.
2. Kiedy po drugiej stronie taśmy aktualnie znajduje się pracownik, jest proszony o podanie wybranej rzeczy. Tłumaczenie, że towar dzisiaj (bo jutro taśmy zostaną zdjęte) jest nie na sprzedaż powoduje gniew i chęć mordu.
3. Zwrócenie uwagi "proszę tego nie dotykać, przecież wisi informacja!" skutkuje wyrzuceniem towaru na podłogę i szybkim odmarszem.

Dlaczego?!

sieciowy odzieżowy

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 547 (675)

#47562

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ludzka bezczelność nie przestaje mnie zdumiewać. Odkąd zacząłem zarabiać i mogłem przeznaczyć większe ilości gotówki na rozrywkę, stałem się osobą, od której zawsze starano się coś pożyczyć - grę, książkę, płytę itp. Z czasem, kiedy przekonałem się, jak ludzie traktują nie swoją własność pożyczałem coraz rzadziej i coraz bardziej niechętnie, aż w końcu w ogóle przestałem to robić. Dobry zwyczaj - nie pożyczaj, prawda? Mi zrozumienie tego zajęło sporo czasu, jednak w końcu każdemu zacząłem odmawiać.
Niektórzy ze znajomych oczywiście wzięli mnie za chama, skąpca i burżuja i odmowy przyjmowali na tyle źle, że w kilku przypadkach kontakty się urwały. Jednak większa część zrozumiała, czemu nie chcę pożyczać rzeczy, na które wydałem własne, ciężko zarobione pieniądze i przez jakiś czas miałem spokój.

Kilka miesięcy temu kupiłem sobie Kindla. Cudeńko, które oszczędziło mi konieczności targania ze sobą książek, wygodne, lekkie, ogólnie uznałem go za jeden ze swoich najlepszych zakupów. Napatoczył się jednak hmmm... powiedzmy, że nazywa się Piekliński, jeden z moich trochę dalszych znajomych.

Piekliński, będąc - jak sam siebie określa - wielkim koneserem literatury na Kindla strasznie z początku psioczył. A to, że elektroniczna zabawka, bez duszy, klasy, taki, siaki, owaki, wywody ogólnie sprowadzały się do tego, że Piekliński jako zdecydowany zwolennik "prawdziwych" książek "czegoś takiego" w życiu by nie kupił. Ok, zgodziłem się, że nie każdemu Kindle może odpowiadać, bo kiedy mam czas i miejsce to również siadam z papierową książką. Przez jakiś czas był spokój, jednak trzy tygodnie temu Pieklińskiemu się odmieniło.
Stwierdził, że on wyjeżdża na urlop i przydałby mu się Kindle, dzięki niemu nie musiałby targać ze sobą tylu książek. Własnego oczywiście kupować nie zamierzał, więc zaczął nagabywać mnie dość nachalnie o pożyczenie.
Po wielu, naprawdę wielu odmowach w jakiejś chwili słabości pękłem (do tej pory mam o to żal do siebie) i Kindla Pieklińskiemu pożyczyłem.

Wrócił z urlopu tydzień temu, o moją własność dopominałem się przez kolejne kilka dni. W końcu w niewybrednych słowach powiedziałem mu przez telefon, że albo zjawi się u mnie z Kindlem albo zgłoszę kradzież. Poskutkowało, zjawił się wczoraj.
Kiedy otworzyłem drzwi wepchnął mi urządzenie w ręce, rzucił między innymi słowami "P********e badziewie, a ty k***a tyle szumu robisz" i szybko się ewakuował.

Zaniepokojony przyjrzałem się Kindlowi - wyraźne pęknięcie biegnące przez wyświetlacz i brak reakcji tegoż na jakiekolwiek wciskanie przycisków mówiły same za siebie. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że gwarancja na Kindla jest po prostu boska i jeszcze nie zdążyła wygasnąć, dzięki czemu nowe urządzenie już do mnie jedzie, a stare czeka w pudełku na chwilę, kiedy będę miał czas odesłać je do Amazonu. Co do Pieklińskiego - telefonu ode mnie nie odbiera, rozłączył się, kiedy usłyszał mój głos z telefonu wspólnego znajomego, drzwi nie otwiera, totalny brak kontaktu. Zastanawiam się teraz, co z tym zrobić.

piekielni znajomy

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 791 (885)

#45172

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ostatnie wakacje dorabiałem sobie pracując przy "kolportażu materiałów reklamowych na terenach miejskich", czyli po prostu roznosząc ulotki. Pracę tą wykonywałem na umowę zlecenie, w której między innymi widniały dwa zapisy:

- za zgubienie jednej ulotki muszę zapłacić karę w wysokości złotówki,
- za wpisanie w kartę pracy bloku, w którym ulotki nie zostały rozniesione, kara wynosi pięć złotych od jednego mieszkania (czyli za blok gdzie jest 40 mieszkań płacę 200 złotych kary).

Pieniądze na opłacenie kary miały być odtrącane od zawrotnej pensji (trzy grosze od ulotki), lub jeśli tej nie starczy na pokrycie kary, dokładam ze swojej kieszeni.
Pracować miałem w godzinach dopołudniowych, popołudniami jeździłem do firmy zdać ulotki, które mi pozostały, oddać kartę pracy i wziąć ulotki na następny dzień. Ok, wszystko jasne, nic tylko pracować.

Pierwszy dzień pracy zleciał szybko, szefowa na popołudniowym rozliczeniu zadowolona. Cuda zaczęły dziać się około trzeciego dnia pracy. Na rozliczeniu szefowa powiedziała mi, że na kontroli znaleźli blok, który był wpisany w kartę pracy ale nie było w nim ulotek. Myślę sobie dziwne, bo zawsze blok do karty wpisywałem po rozniesieniu ulotek. Sprawa zakończona polubownie, jako, że sam początek mojej pracy w firmie, ten jedyny raz szefowa daruje mi płacenie kary.

Jakiś tydzień później sytuacja powtarza się. Tym razem kłóciłem się, bo pewien byłem, że ulotki na pewno w tym bloku zostawiałem. Ostatecznie stanęło na tym, że kara (480 zł czyli więcej niż zarobiłem przez półtorej miesiąca pracując w tej firmie) jest zawieszona, ale jeśli jeszcze raz dojdzie do takiej sytuacji, to zapłacę nową i poprzednią karę razem.
Ok, myślę sobie chcecie wojować z mikrą, to wojujemy.

Na telefon pobrałem aplikację Endomondo, która służy do rejestrowania treningu sportowego ale posiada możliwość zapisania przebytej trasy na mapie poprzez GPS działający w telefonie. Codziennie w godzinach pracy włączałem aplikację, która bardzo dokładnie rejestrowała trasę którą pokonywałem i z dokładnością co do klatki można było prześledzić gdzie byłem, a gdzie nie. Mapy dla pewności zgrywałem na komputer.

Mniej więcej miesiąc po pierwszej sytuacji, już po pracy, dzwoni do mnie szefowa i pyta czy mógłbym dzisiaj przyjechać wcześniej na rozliczenie. Na pytanie czemu, odpowiedziała, że dowiem się w firmie. Zacząłem przypuszczać o co może chodzić, więc wrzuciłem laptopa do plecaka i w drogę.

W firmie szefowa mówi mi, że dzisiaj jest pewna, że ją okłamałem i na pewno przynajmniej w dwóch blokach ulotek nie rozniosłem. Pytam się skąd ta pewność, na co ona wyjmuje telefon i rzecze do słuchawki "Chodź tu do nas". Powiem szczerze, że byłem coraz bardziej zaintrygowany tym co się dzieje.

Po chwili do gabinetu wszedł mężczyzna który został mi przedstawiony jako "przyjaciel firmy". Szefowa z uśmiechem triumfu mówi mi, że ten o to "przyjaciel firmy" około godziny 11, kiedy miałem roznosić ulotki w jednym z wieżowców, widział mnie w kawiarni. Na koniec pyta mnie czy mam coś jeszcze do powiedzenia. No to ja wyjmuję laptopa, pokazuję mapy i pytam czy dogadamy się, czy idziemy do sądu rozmawiać o ewentualnym wymuszeniu.
"Przyjacielowi firmy" cudownie zaczęło mieszać się w pamięci i "w sumie to on nie wie czy to ja czy ktoś podobny, bo tyle tych młodych się kręci teraz".

Ostatecznie sprawa zakończyła się anulowaniem poprzedniej kary w zawieszeniu i cichym "chciałam pana przeprosić za te oskarżenia" ze strony szefowej. Dodam tylko, że od tego czasu była dla mnie wyjątkowo miła i przyjemna.

ulotki

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1042 (1086)

#46174

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w typowym bloku z lat 80. Okolica spokojna, sąsiedzi w porządku, ale... piekielne historie się zdarzają.

W tej opowieści, chociaż nie jest ona tak 'hardcore'owa' jak wiele innych na tym portalu, piekielna będzie karma.

Nasz blok (jak i wszystkie inne na osiedlu) 'od początku świata' posiada domofony. Kilka lat temu wymieniono je na nowe, takie na kod. Mieszkańcy zadowoleni, nikt obcy się po klatce czy piwnicy nie pałęta, jest czysto.

Jednak około dwóch lat temu sytuacja się zmieniła - wprowadzili się na klatkę nowi sąsiedzi. Młode małżeństwo z dzieckiem. Ludzie sympatyczni, mieli jednak jedną ogromną wadę. Nigdy, ale to przenigdy nie zamykali głównych drzwi do klatki schodowej. Po prostu wychodząc (czy wchodząc) otwierali drzwi, odginali tę 'nóżkę' do ich blokowania i tak zostawiali.

Skąd wiem, że to oni? Niejednokrotnie widziałam to ja czy moi domownicy. Uprzedzę komentarze w stylu: to już nawet nie można sobie zostawić drzwi otwartych? Można, oczywiście. Sama, jeśli idę tylko wyrzucić śmieci zostawiam drzwi otwarte ale jak już wrócę, to od razu je zamykam. A nasi szanowni sąsiedzi potrafili zostawić drzwi otwarte wyjeżdżając na wakacje - znieśli walizki, zapakowali się w samochód, odjechali w siną dal, a drzwi otwarte na oścież... Zapytani, czemu to robią, nie potrafili odpowiedzieć, zawsze mówili coś w stylu: A tak jakoś...

Na początku nikt nie ingerował, po prostu jak ktoś się natknął na otwarte drzwi to je zamykał. Ale dość szybko problemem stało się nie ciągłe zamykanie drzwi ale fakt, że gdy pozostawały otwarte na noc, to bezdomni albo 'zbuntowana' młodzież z tego korzystali.

Wkrótce na klatce zaczęło śmierdzieć, było mnóstwo śmieci, czasem nocne posiadówy były na tyle głośne, że wzywano policję. Mieszkańcy klatki schodowej poszli na spokojnie do sąsiadów, wyjaśnili, że to zostawianie otwartych drzwi nikomu nie wyjdzie na dobre i poprosili o zmianę zachowania. Efekt - na jakiś miesiąc spokój, drzwi do klatki zamykane!

Później niestety sąsiedzi wrócili do starego nawyku. 'Dresy' i inni już nie wracali, najwyraźniej spotkanie z policją dało się im we znaki, ale bezdomni, często zostawiający fekalia czy śmieci nadal nocowali na klatce, z zasady ulatniając się na tyle wcześnie rano, że rzadko którego dało się przyłapać.

Nadszedł więc czas drugiej interwencji u sąsiadów. Ponownie obiecali zmienić nawyki, ponownie sielanka trwała tylko chwilę i ponownie drzwi zostawiali otwarte.

I tak, jednego dnia we wrześniu zeszłego roku słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram i wita mnie Kłopotliwa sąsiadka. Zdyszana i wyraźnie zmartwiona.

-Pani hulahop, nie widziała pani roweru? Damka, taka biało zielona...
-Niestety nie, a coś się stało?
-No widzi pani, zostawiłam rower na klatce, poszłam do mieszkania po bluzę, wracam a tam roweru nie ma... patrzyłam po osiedlu, sąsiadów popytałam, ale nikt nie widział...

Cóż, sytuacja prosta - Kłopotliwa sąsiadka jechała gdzieś rowerem, zimno jej było, wróciła do domu po bluzę. Wjechała ze sprzętem na klatkę schodową, bo nie chciała zostawiać roweru przed, co by jej nie ukradli ale oczywiście... zostawiła otwarte drzwi! Zanim obróciła w tę i nazad do mieszkania roweru już nie było...

Z tego co wiem, zgłosiła sprawę na policję, ale roweru nie odzyskała. Od tamtej pory otwarte na oścież drzwi zastaję coraz rzadziej.

sąsiedzi

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 824 (860)

#46502

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyobraźcie sobie sytuacje, że macie sklep.
Zainwestowaliście w niego sporo pieniędzy. Po pół roku ktoś obok was stawia identyczny sklep z tym samym asortymentem.
Najpierw zaczyna kupować ten sam towar co wy i dawać go taniej. Zmusza was to także do obniżenia ceny.

Dla przykładu kupujecie towar X za 1 zł. Do tego marża 50 % plus 23% Vat to daje razem dla uproszczenia 1,73* zł (tak wiem że powinno być więcej ;)). Wystawiacie towar za 1,73 zł. On wystawia za 1,30 zł... Czyli de facto starcza wam na vat*, bo musicie obniżyć cenę.
Zastanawiacie się jak tu być konkurencyjni? Może nowy asortyment? Kupujecie nowe rzeczy. Na drugi dzień on ma już to samo i to w niższej cenie (patrz wyliczenia powyżej).

Czy to jedyny sposób żeby uprzykrzyć Wam życie? Nie!
Zbliżają się święta, więc jest okazja żeby sprzedać więcej i zarobić. Przychodzicie do pracy, a tu okazuje się że zamki w drzwiach zatkane zapałkami... Zamieniacie zamki na zewnętrzne kłódki i na każde większe święta przychodzicie z podręczną piłką do metalu! Dzięki niej jesteście w stanie otworzyć sklep. Sytuacja z zapałkami powtarza się wielokrotnie.

Co jeszcze Was czeka? Fekalia na ścianie sklepu, pobita szyba z częstotliwością raz na kilka miesięcy.
Jako bonus okazuje się, że oni znają Was lepiej niż wy sami. Wiedzą kiedy, gdzie z kim się spotykacie, z kim sypiacie, co i komu sprzedajecie, gdzie jeździcie na wakacje. Wiedzą to o waszej całej rodzinie. Rozpowiadają wszystkim swoim klientom, że wasza córka jest taka i robi to i to. itd.
Na porządku dziennym są komentarze, że sprzedajecie zepsuty i stary towar, że oszukujecie, itp. Tracicie klientów, którzy niestety im wierzą.

Dość szybko okazuje się, że ich promocyjne ceny biorą się stąd, że nie nabijają na kasę większości towarów i nie dają paragonów, więc nie płacą podatków. Jak jest kontrola z Urzędu skarbowego to zawsze u was, u nich nigdy. Ciekawe czy posiadanie członka rodziny w takowym urzędzie może mieć z tym coś wspólnego?

Zgłoszenia na policje niewiele dają, bo nie ma dowodów.

Skutek jest taki, że wy wiążecie ledwie koniec z końcem, macie 2 dorastających dzieci na utrzymaniu, a oni wożą się co chwilę nowymi samochodami.

Ja rozumiem konkurencja - ok! Ale uczciwa konkurencja!

Czy ktoś ma pomysł jak to ukrócić?

* Wyliczenia są nie do końca poprawne, ale chodzi o skalę różnicy w cenie!

nieuczciwa konkurencja

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 788 (902)

#47539

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mieszkam w wieżowcu na ostatnim, 10. piętrze. Prowadzę siedzący tryb życia, dużo jeżdżę samochodem i z braku czasu na sport postanowiłam, że w ramach zagłuszenia sumienia zamiast windy będę wybierała schody.

Sąsiedzi z politowaniem kiwają głowami na mój widok gdy wspinam się na samą górę, ale aż do dziś nikomu to nie przeszkadzało.

Właśnie dzwoniła do mnie koleżanka pracująca w administracji osiedla i zdradziła mi, że wpłynęła na mnie skarga!

Zdaniem Piekielnej Sąsiadki, która na mnie uprzejmie doniosła, specjalnie chodzę po tych schodach żeby ją podsłuchiwać, bo ona do tego bloku wprowadziła się dwa tygodnie temu, jest nowa i pewnie zbieram informacje, które potem przekazuję innym.

Tak, jasne. Każdy z sąsiadów pewnie z wypiekami na twarzy oczekuje rewelacji na temat życia nowej sąsiadki, a ja też nie mam nic innego do roboty.

wieżowiec

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 841 (899)

#47547

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyjątkowo historia nie jest moja per se, ale byłem świadkiem sposobu jak radzić sobie z denerwującymi ludźmi podczas podróży w pociągu PKP.

Jechałem akurat do Poznania ze swojego rodzinnego miasta w wagonie, w którym nie ma podziału na przedziały, a zwyczajne miejsca jak w autobusie lub tramwaju. Na wprost mnie siedział niczym nie wyróżniający się chłopak, ale za nim siedziała grupka bardzo hałaśliwych osób (jak zazwyczaj, oparcia sąsiednich siedzeń stykają się, przez co dość mocno czuć, gdy ktoś za tobą się ciągle wierci).

Ta grupka (bodajże dwóch chłopaków i dwie dziewczyny) bardzo dokazywała. Rozmowy prowadzili niemal krzykiem, rzucali niewybredne teksty (to chyba taki sposób podrywu) oraz śmiali się do rozpuku - zwłaszcza to ostatnie było irytujące dla mojego towarzysza podróży, gdyż jeden z chłopaków cały czas rzucał się na oparcie kiedykolwiek zaczynał się śmiać.

Widziałem, jak ten chłopak [Ch] próbuje odwdzięczać się tym samym, a nawet usiłuje zwrócić im spokojnie uwagę - ale jak można się domyślić, nawet tego nie zauważyli.

W końcu, gdzieś tak w połowie trasy, coś w nim pękło. Odwrócił się do nich, klękając na siedzeniu tak, że wystawał sponad niego, i zaczął trząść oparciem. Wtedy ten kłopotliwy [K] z pełnym oburzeniem wrzasnął:

[K] Poje**ło cię? Co ty, k**wa, robisz?
[Ch] Chciałem ci zwrócić uwagę, że mnie tym wkur**asz, ale to naprawdę fajne jest!

Po czym zaczął dalej trząść tym oparciem. Kłopotliwy chciał mu coś odpowiedzieć, ale dziewczyny z nim siedzące zaczęły się tak głośno śmiać, że ten tylko spalił cegłę i usiadł. Chłopak miał już spokój do końca podróży, a ja tylko zastanawiałem się, czy minę psychopaty wytrenował, czy może jakiś diablik w nim naprawdę siedział.

podróżni w PKP

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 922 (996)

#47511

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zachowanie się ludzi na cmentarzach bywa niestety różne, piekielnych historii na ten temat jest mnóstwo. Dziś o miejscach pamięci.

Wraz z klasą miałem okazję zwiedzić obóz koncentracyjny dla kobiet Ravensbrück w Niemczech. Były refleksje, łzy wzruszenia i piekielni. Dla mnie to przeżycie dosyć osobiste, stąd rzuciły mi się w oczy pewne kwiatki.

1. Przy obozie znajdowało się jezioro. Każdy kto słuchał przewodnika doskonale wiedział, że dno pełne było ludzkich prochów. Możemy więc mówić o masowym grobie. Znalazły się jednak osoby, które miały ochotę się beztrosko popluskać. Ściągamy ciuszki i do wody! Uświadomione przeze mnie wyskakiwały na brzeg jak oparzone. Czyli głupota jednak boli...

2. Zwiedzanie muzeum, sala poświęcona eksperymentom pseudomedycznym i polkom. Co wrażliwsi opuścili salę zaraz po wejściu. Znaleźli się jednak znudzeni komentujący:
- A co mnie to obchodzi? Kiedy to było...
- Spójrz na te zdjęcia... Giry to się myje, a nie.
- Ten przewodnik to wygląda jak ssman... po dziadku!
I wiele innych w ten deseń, okraszone solidną dawką śmiechu.

3. Picie alkoholu. To w pokojach, gdzie spaliśmy jeszcze mogę zrozumieć. Ale na terenie miejsca pamięci? Grunt, że puste butelki nie walały się przed bramą.

Często się mówi, że zachowanie dzisiejszej młodzieży niemieckiej w miejscach pamięci pozostawia wiele do życzenia. Niestety niektórzy Polacy również nie świecą przykładem. A szkoda. Bo przez takie 'głośne jednostki' ludzie wyrabiają sobie zdanie o całym ogóle.

miejsca pamięci

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 697 (783)

#47504

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak straciłem kumpla z pracy i jak trzeba wszystkiego pilnować przy każdej zleconej wymianie.

Moje autko razu pewnego miało problemy z odpalaniem, wymieniłem w nim kilka elementów, które moim zdaniem mogły być przyczyną ale niestety nie było rezultatu.

Znajomy z pracy zachwalał swego syna mechanika, który trochę wcześniej wziął kredyt na działalność, zapożyczył się u rodziców i otworzył warsztat. Postanowiłem zdać się na słowa kolegi i uwierzyć, że jego syn to najlepszy diagnosta i w ogóle skóry ze mnie nie zedrze bo po znajomości.

Pojechałem i mówię rozmawiam z [S]ynem:
[J]a- Cześć Marcin, ojciec Cię tak zachwala żeś najlepszy mechanik w mieście i stwierdziłem, że musisz mnie poratować.
[S]- A dzień dobry Panie Janku, no tata już Pana zapowiedział, mówił, że fura nie pali.
[J]- A no czasem coś nie pali jak dłużej postoi, wymieniłem świece bo stare były, kable wysokiego napięcia, cewki tylko nie wymieniłem bo nie ma dostępu dobrego, a może coś kurde paliwa nie podaje. Ale filtr paliwa jakiś czas wcześniej zmieniłem i wydaje mi się, że to nie on. Jak pompa to już nie wiem...
[S]- No to warto by było tę cewkę wymienić i cały zapłon przejrzeć, bo jak coś nie pali to zazwyczaj gdzieś iskra ucieka.
[J]- Dobra, słuchaj ja Ci czasu zabierał nie będę, spróbuj zdiagnozować, numer do mnie masz razem z kluczami i dokumentami w aucie. Jak coś zdiagnozujesz to zadzwoń, będziemy się dogadywać co do roboty. Na razie.
[S]- Ok, do widzenia.

I tak minęły 4 dni bez auta. Nie dzwoniłem, chłopaka nie popędzałem, nie chciałem być namolny i gitary zawracać. Po tych 4 dniach dostałem sms:

"Witam Panie Janku, tu Marcin, auto już śmiga, może Pan przyjeżdżać".

Już wtedy coś mnie tknęło, bo miał dzwonić jak się dowie co jest przyczyną, a jak nie już naprawi, ale szczęśliwy, że problem ustał pojechałem odebrać auto.

[J]- No witam, no i jak tam, co to było?
[S]- Paaanie ojcu nie powiem nic, żebyś Pan wstydu w robocie nie miał, ale na odwrót żeś Pan podpiął filtr paliwa. I jak się zastało po nocy, to nie chciał za pierwszym razem zaciągnąć paliwa dobrze i dlatego trzeba było z 2, 3 razy kręcić.
[J]- No to dostaniesz ekstra kasę za milczenie, żeby mnie paluchami nie wytykali. Wymieniłeś ten filtr czy tylko odwróciłeś?
[S]- Zdecydowaliśmy wymienić, bo to nie tak drogo, a jak paliwo poszło w drugą stronę to nie wiadomo czy teraz jakieś syfy teraz by z filtra nie szły do silnika.
[J]- A no racja, racja, to mów ile Ci tam mam zapłacić.

I tutaj dostałem kartkę z wypisanymi kosztami -
cewka xx zł, kable wysokiego napięcia(!) xx zł, świece trójelektrodowe(!) xxx zł, filtr paliwa xx zł i robocizna xxx zł, razem prawie 500zł.
Rozmowa stała się mniej przyjemna, ale dalej zupełnie spokojna i prowadzona po przyjacielsku.

[J]- Po coś kable wymienił i świece skoro ja to robiłem z tydzień zanim do Ciebie przyjechałem? Zresztą mówiłem, żebyś najpierw zdiagnozował i zadzwonił, a potem naprawiał.
[S]- Bo zazwyczaj jak nie pali to iskry nie ma i najpierw to sprawdziliśmy.
[J]- Ale toż mówiłem, że nie potrzeba bo wymieniłem, a to chyba można w inny sposób sprawdzić. Po co to jeszcze raz wymieniłeś?
[S]- A bo świece to jednoelektrodowe były, kto to teraz na takich jeździ, a kable to tak dla pewności bo to mały koszt. A ja trochę na rozruchu jestem i nie mam sprzętu żeby sprawdzić czy działa więc zostaje metoda prób i błędów (mogłeś choć poinformować, a nie wymieniać niepotrzebnie drogie części)
[J]- Wcześniej były jedno- to wkręciłem jedno-, niepotrzebnie wszystko to robiłeś. No dobra chodźmy do tego auta.

Podszedłem do samochodu i z przyzwyczajenia z innych warsztatów otwieram bagażnik żeby sprawdzić czy stare części są w środku ale zastała mnie pustka. Rozmowa całkiem się popsuła.

[J]- A gdzie stare części?
[S]- No wywaliłem, po co to komu?
[J]- No jak po co, świece i kable prawie nówki poszły do kosza?
[S]- No a co byś Pan miał z tym robić jak to używane?
[J]- A to moja sprawa co bym miał robić, bez starych części nie płacę, w każdym serwisie co byłem stare części były zapakowane w bagażniku, żebym miał pewność, że są wymienione, a nie zostawione stare.
[S]- No przecież bym Pana nie oszukał, wszystko zrobione tak jak napisane.
[J]- Bez starych części nie płacę i już!
[S]- To ja auta nie oddaję!
[J]- Nie rób jaj, bo dzwonie po policję i zaraz tu będzie porządek, ani grosza nie dostaniesz!
[S]- To dzwoń Pan, pieniądze mają być bo robota zrobiona!

Sprawa zakończyła się telefonem na policję, który uświadomił młodego, że nie żartuję i nagle części cudownie się znalazły, bo śmieci jeszcze nie wyrzucone, więc patrol jednak nie przyjechał. Co ciekawe, kable czyściutkie, świece też ładnie wytarte, wyczyszczone rozpuszczalnikiem i wszystko zapakowane w pudełkach po częściach, które zostały założone, tylko starego filtra nie było.

Przez tę aferę kumpel z pracy się do mnie nie odzywa, ja jestem parę stówek lżejszy ale zapłacić musiałem bo robota zrobiona i dowodów na to że chciałem tylko diagnozy, nie ma. Cwaniaczkowi tym razem nie udało się podpierdzielić prawie nowych części, które mógłby sprzedać jako nowe innemu klientowi, a dodatkowo zażądałem wydania faktury na wszystko żeby podatek był dokładnie odliczony, nie będę przecież wspierał szarej strefy :)

Na koniec słowo. Jeśli ktoś wykonuje wam jakąś wymianę, to żądajcie części, które były wcześniej zamontowane. Nigdy nie macie gwarancji czy np. zegarmistrz wymienił baterię w zegarku czy tylko przyłożył starą do jakiegoś źródła napięcia i podładował na miesiąc albo czy ktoś naprawiając wam telewizor wymienił zepsute elementy czy tylko je naprawił, a was próbuje skasować za nowe. Pamiętajcie o tym, wszystko co było wcześniej zamontowane to wasza własność i nikt nie ma prawa wam tego odebrać. Żądajcie tych elementów i sami wyrzucajcie je do kosza lub przekazujcie do utylizacji, tak aby później nieuczciwi mechanicy nie mogli np. pokazywać waszych uszkodzonych części i wciskać komuś, że jemu je wymienili!

warsztat

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 893 (921)

#47484

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji tego, że studiowałem na politechnice postanowiłem wspomóc biedne, młode duszyczki strudzone nauką matematyki i fizyki i umieściłem w internecie ogłoszenie, jakobym udzielał korepetycji. Na podstawie obserwacji wyróżniłem kilka grup chętnych (wierzcie mi, że to nie są pojedyncze przypadki - naprawdę powtarzalność tych schematów jest ogromna!).

1) SPORTOWCY - najczęściej dzwoni ich mama, gęsto tłumacząc się w stylu "bo wie pan, mój syn to jest piłkarz, on nie ma czasu uczyć się matematyki". Zazwyczaj nie zależy im na nauczeniu się czegokolwiek. Często chcą przesłać zadania mailem, abym ja je zrobił i odesłał z powrotem po otrzymaniu przelewu - tak, aby synek mógł oddać zadania w szkole i otrzymać zasłużoną dwójeczkę.

2) WIDEOMANIACY - być może ciężko będzie wam w to uwierzyć, ale myślę, że całą tę grupę podsumuje jeden przykład. Byłem umówiony na dwie godziny korepetycji z gimnazjalistą na godzinę 19. Podjeżdżam na miejsce, rozpoczynam zajęcia... Ale czym bliżej godziny 20, tym częściej chłopak spogląda na zegarek. 20:10, on nagle wstaje i wychodzi bez słowa z pokoju. Pomyślałem, że poszedł na przykład do toalety, ale coś dziwnie długo nie wracał... Przechodzę do salonu, a chłopak wygodnie rozwalony na kanapie ogląda z mamusią "Na Wspólnej". Trochę mnie oszołomiło, a dialog był jeszcze lepszy:

[JA]: -Przepraszam, ale chyba mieliśmy mieć zajęcia, byliśmy umówieni od 19 do 21.
[MAMA UCZNIA]: -A no tak, ja zapomniałam powiedzieć, bo my z synem zawsze oglądamy "Na Wspólnej". To Pan poczeka jeszcze 20 minut i syn przyjdzie...

No i co miałem do jasnej ciasnej zrobić? Spakowałem się i pojechałem, inkasując pieniądze oczywiście tylko za jedną godzinę...

3) SPIESZĄCY - ci z kolei zawsze biorą się za wszystko na ostatnią chwilę. Przykład - godzina 22:30, odpoczywam na urlopie w górach wraz z dziewczyną, popijam grzane winko w karczmie, dzwoni telefon: "Bo ja bym potrzebowała korepetycji z fizyki... Ale dziś pan pewnie już nie da rady, prawda? Bo jutro mam sprawdzian. Na pewno nie? No szkoda...". Albo drugi, niedziela, godzina po 23, głos w słuchawce: "Bo wie pan, syn ma sprawdzian z matematyki jutro o 11:15... To przyjechałby pan jutro o 8, co??".

4) STUDENCI - i to niestety jest najgorsza i najmniej lubiana przeze mnie grupa 'klientów'. Przykro mi to mówić... Współdzielą cechy trzech poprzednich grup i dorzucają jeszcze trochę od siebie. Zadziwiająco często na korepetycje umawia ich mama. I o ile w przypadku gimnazjalistów jest to zrozumiałe (bo rodzice chcą sprawdzić kim jestem, wykładają pieniądze i tak dalej), to wytłumaczcie mi jak mama takiego studenta ma mi wyjaśnić, jaki temat mamy przerabiać na zajęciach, skoro nie ma zielonego pojęcia na przykład o siłach tnących przy zginaniu belek??? Zrozumiałym jest ponadto, że taki student jest bardzo zapracowany przez cały rok, dlatego za naukę do kolokwium może się wziąć dopiero dzień przed. I dlatego właśnie teraz, w trakcie sesji poprawkowej mam przez trzy dni do obsłużenia siedmiu chętnych. Jako, że są oni bardzo zdesperowani, nie stanowi też dla nich żadnego problemu wydzwanianie do mnie w późnych godzinach, najchętniej jeszcze w weekendy. Tej grupie także nie zależy na tym, żeby się czegokolwiek nauczyć. Większość telefonów dotyczy rozwiązania za nich kilku zadań, które mają oddać na zaliczenie albo próśb, abym to ja poszedł za takiego delikwenta na egzamin (lub przesłał mu w trakcie egzaminu rozwiązania mmsem). Studia nie są przecież obowiązkowe, no ale jak mama kazała, to trzeba zaliczyć, nie?

4) PROSZĄCY - swego czasu w ogłoszeniu zapisałem także swój numer gadu-gadu. Przytoczę jedną rozmowę:

[UCZEŃ]: -Dzień dobry, potrzebuję pomocy z fizyki w rozwiązaniu kilku zadań, czy mógłby pan rozwiązać je, opisać komentarzem i przesłać zeskanowane do mnie?
[JA]: -Oczywiście, proszę przesłać je do mnie, zaraz zobaczymy co da się zrobić.

...mija kilka minut, przejrzałem zadania, wyceniłem potrzebny czas...

[JA]: -Już się z tym zapoznałem, nie ma najmniejszego problemu. Ponieważ ich rozwiązanie zajmie mi około godziny, proszę o przesłanie tylu i tylu pieniędzy na konto ..., po otrzymaniu pieniędzy prześlę rozwiązania mailem.

[UCZEŃ]: -Ale... To nie mógłby pan za darmo tego zrobić? Przecież dla pana to chwila!

[JA]: -Czy wyglądam jak instytucja charytatywna?

[UCZEŃ]: Sp$^$^$^

5) CHCĄCY - i to jedyna grupa, która wie, po co płaci pieniądze za korepetycje! Najczęściej są to uczniowie, którzy z powodu choroby albo nieuwagi przegapili jakiś ważny fragment lekcji; czasem są to ludzie, którym nauka matematyki czy fizyki po prostu sprawia problemy, nie czują się w tym dobrze - ale przede wszystkim CHCĄ się nauczyć! Na zajęciach słuchają, zadają pytania, uczą się sami. Potrafią się zachować, umówić w normalny sposób na zajęcia, nie wymigują się...

Łódź

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 620 (676)