Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

BartekBD

Zamieszcza historie od: 5 lutego 2013 - 18:47
Ostatnio: 9 listopada 2015 - 14:58
O sobie:

Kibic, rocznik 1998... Gimnazjalista, fanatyk Legii Warszawa

  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 585
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 87
 
zarchiwizowany

#47911

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
W mojej pierwszej historii pisałam o moim byłym mężu. Wygląda na to, że facet chyba przyjął na siebie misję uprzykrzania mi życia.

Otóż mam przyjaciela. Być może jest to nawet ktoś więcej?
3 dni temu urodziłam. Były się chyba o tym dowiedział.
Nie wiem skąd ani od kogo.

Dziś rano odebrałam telefon ze szpitala. Mój przyjaciel został pobity. (Zgadnijcie przez kogo!) Ma wstrząs mózgu, złamaną nogę, obojczyk, rękę, nos, wybite 3 zęby. Leży nieprzytomny.

Nie wiem, czy były zrobił to z zazdrości, czy po prostu żebym niebyła szczęśliwa. Naprawdę nie wiem...

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 100 (380)

#47914

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam sobie na osiedlu, w skład którego wchodzą 4 rzędy bloków. Wiosną na całej długości ulicy, oddzielającej 2 rzędy bloków, z nieużytku trawy zrobiono parking. Co ważne, część parkingu znajduje się prostopadle do bocznej ściany budynku. Mieszkańcy zadowoleni, bo wcześniej albo parkowali ulicę dalej, albo przy większych opadach stali w błocie, a nowy parking ładnie wysypani żwirem czy innymi kamyczkami. Nawet miejsce w cieniu się znalazło. Parkingowa sielanka nie trwała zbyt długo.

Winnemu całej sytuacji jest osiedlowy działacz, aktywista, przeciwnik (i nie wiadomo co jeszcze) spółdzielni. Sam opis sylwetki tego... Pana jest w sobie jedną wielką piekielnością. Ale do rzeczy. Pan ten zaczął biegać po całej szerokości ulicy, bo parking został zrobiony bezprawnie. Pisał pisma, chodził i mierzył odległości, aż wywalczył. Gdzieś w okolicach jesieni postawiono przy wjeździe między bloki znak "Zakaz zatrzymywania się i postoju" z dopiskiem: "Dotyczy 3 zatok". Znak mieszkańców nie przeraził, a częściej śmieciarka przyjeżdża niż miejscy, więc ludzie dalej tam parkowali. Panu dalej się to nie podobało, więc zasypywał urzędy pismami.

Dzisiaj wracając do domu zobaczyłam, że są wbite kołki i parking jest otoczony taśmą. Pan dopiął swego. Powód? Ponoć według przepisów parking może "istnieć" 12m od okien (a jest on usytuowany przy ścianie bocznej budynku, na której nie ma okien) i został zrobiony samowolnie - bez przetargu, projektu itp. Cóż, raz spółdzielnia zrobiła coś pożytecznego dla ludzi, to ktoś musiał to zepsuć, bo tak. Bo mu się nie podobało. Teraz pozostaje nam znowu bić się o wolne miejsce na parkingu lub biegać po okolicy.

osiedlowy_parking

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 624 (708)

#47672

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Dawno temu, dziecięciem będąc, mieszkałem w dużej kamienicy. Czasy były inne, sąsiedzi byli bardziej zżyci, bardziej towarzyscy i pomimo trudniejszych czasów byli bardziej otwarci. W kamienicy była nas całkiem spora banda dzieciaków, a ponieważ rodzice zajęci to rolę opiekunki sprawowała starsza sąsiadka. Dopilnowywała byśmy zbyt nie rozrabiali, ciasto upiekła, nos wytarła a jak trzeba to i plasterek nakleiła. Wszyscy nazywaliśmy ja "babcia Cela". Pani Celina własną rodzinę miała tylko daleką a że serce do dzieci złote i dbała o nas to wszyscy ją bardzo lubiliśmy.

Wiek już nie pozwalał myśleć jej o wielu przyjemnościach a i czasy ubogie były. Babcia miała jednak jedną idee fixe, po śmierci musi mieć okazały pomnik na cmentarzu. Rodzice wielokrotnie dyskretnie starali się wpłynąć na nią by bardzie dbała o swoje potrzeby doczesne a mniej o tenże pomnik.

Przyszedł czas i babci się zmarło. Pominę już że nagle odnaleziona rodzina nie zrealizowała jej marzeń i na cmentarzu powstał tylko mały skromny kopczyk z tabliczką i krzyżem. Jeszcze przez kilkanaście lat sąsiedzi dbali o ten grób. Skromne obmurowanie, kamienny krzyż i sprzątanie przy okazji odwiedzin bliskich to wszystko co ofiarowywali ku jej pamięci. Na starszych sąsiadów też przyszła kolej, młodzi porozjeżdżali się po Polsce, a kamienica już dzisiaj nie istnieje.

Dlaczego o tym piszę? Byłem właśnie w rodzinnej Łodzi i niejako przy okazji chciałem świeczkę zapalić. Grobu już nie ma, minęło ileś lat i okazało się że miejsce na cmentarzy jest więcej warte niż pamięć o człowieku. Nawet nie mam pretensji do administratora nekropoli, takie realia. Tylko został jakiś smutek i myśl, że nie pomniki stanowią o zmarłych, a jedynie pamięć ludzi. Zapaliliśmy z braćmi świeczkę przy symbolicznym "dużym" krzyżu i wróciliśmy do codziennego życia.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 626 (766)

#47673

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana przez moją [K]oleżankę.

Zima. Minus pięć na termometrze. Śnieg leży. Ulica w centrum miasta. Na chodniku pod ścianą budynku siedzi czy też kuca mały, na oko sześcioletni chłopaczek o ciemnej karnacji, z kubeczkiem na drobniaki, i żebrze. Ma na sobie cienkie adidasy, spodnie i sweter. Kurtki, czapki, rękawiczek - brak.

[K], osoba o dobrym sercu, zdjęta współczuciem, podchodzi i ostrożnie pyta gdzie są jego rodzice. Dzieciak nie za bardzo chce odpowiadać, trudno wyciągnąć z niego jakiekolwiek informacje. W końcu [K] zdesperowana mówi, że jeśli jej nie powie gdzie jest jego mama to będzie musiała zadzwonić po policję żeby go zabrali z tej ulicy, bo inaczej zamarznie na śmierć.

Zanim słowo "policja" zdążyło przebrzmieć w powietrzu, zza rogu budynku wyłania się kobieta wyglądająca na cudownie odnalezioną matkę chłopczyka, co można stwierdzić tym bardziej, że przez ramię ma przewieszoną dziecięcą kurtkę. Podbiega truchtem do chłopaka, siłą stawia go na nogi, zarzuca na niego kurtkę i odciąga za rękę jak najdalej od [K], której nie udaje się również z nią zamienić ani słowa. Na pożegnanie rzuca tylko kilka inwektyw łamaną polszczyzną. Po sekundzie oboje znikają z pola widzenia.

No tak, nadarzyło się wścibskie babsko, trzeba zmienić rewir i gdzie indziej zarzucić przynętę ze zmarzniętego dziecka.

żebracy

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 760 (802)

#47675

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś SMSy promocyjne zaczęły dla mnie znaczyć nie tylko spam ale i głupotę nieskończoną.

Rano rokoszując się porankiem w łóżku, otrzymałem SMSa. Myślę sobie: Mama pewnie wysłała SMSa z pracy żebym coś zrobił. Niestety dostałem 2 SMSy promocyjne, rzuciłem okiem by sprawdzić. Zaspany przewróciłem się na drugi bok i w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że jeden był o Madzi z Sosnowca.

Wróciłem do telefonu i jeszcze raz sprawdziłem. Niestety przeczucie okazało się prawdą.
SMS brzmiał mniej więcej tak:

Czy dla matki Madzi z Sosnowca Katarzyny W. należy się kara śmierci? Wyślij SMS na numer XXXX z odpowiedzią tak, nie lub nie wiem za X,YY zł.

Tak się zastanawiam, kto dopuszcza takie SMSy do wysyłki.

dom spam

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 856 (940)

#47878

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szukam pracy. Ostatnio w PUP pojawiło się ogłoszenie, że w moim mieście szukają telemarketera. Wynagrodzenie podstawowe całkiem niczego sobie, plus bonus za sprzedany towar.
Wszystko pięknie, wysyłam cv.

Kilka godzin później dostałam mailem odpowiedź, że zapraszają mnie na rozmowę w mieście w sąsiednim województwie, oddalonym od mojego miasta o jakieś 50 km. Dopisane było również, że pod koniec lutego uruchomiona będzie filia u mnie w mieście.
Myślę sobie ok, może po prostu rozmowy w centrali przeprowadzają. Nic to, następnego dnia wsiadłam w pociąg i pojechałam.

Oto co się okazało:

- żadnego wynagrodzenia podstawowego nie ma, dostanę tylko tyle, na jaką kwotę sprzedam towar,
- filii w moim mieście nie będzie, to taka podpucha dla PUP,
- towar jaki miałabym sprzedawać to książki telefoniczne, a wynagrodzenie to całe 5 zł od sztuki.

Na pytanie pana czy podpisujemy umowę, stwierdziłam,że chyba ma lekko nierówno pod kopułą i wyszłam.
Nie ma to jak szukać naiwnych.

call_center

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 754 (792)

#18460

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym jak razem z Marcinem wplątaliśmy się w spisek.

W roli głównych piekielnych wystąpią Marcin oraz Mariola, których perypetie odbiją się rykoszetem na mnie, oraz naszych wspólnych znajomych. Ostrzegam będzie długo i absurdalnie.

Kto czytał moją poprzednią historię pewnie kojarzy Marcina, postać barwną i jednocześnie mroczną. Żeby zrozumieć historie w całości muszę wspomnieć, że Marcin miał dosyć bujne życie osobiste, a mówiąc wprost co 2-3 tygodnie miał nową dziewczynę. Interesowało go tylko „polowanie”, jak już miał wejść w związek, cel przestawał być dla niego atrakcyjny, (prawdopodobnie w tym momencie sympatia piekielnych dla Marcina poleciała na pysk). Nie mój interes co on wyprawia, nie mnie nawracać ludzi na siłę.

Wszystko działało dobrze, do czasu. Marcin wychodząc do klubu nie wiedział, że tej nocy wplącze się w sytuacje, która wstrząśnie jego życiem na najbliższe dwa miesiące, doprowadzi go na skraj załamania nerwowego i sprawi, że wkopiemy się w „międzynarodową” aferę. Życie napisało scenariusz bardziej epicki niż ma nie jedna amerykańska super produkcja, lub gra komputerowa.

LUTY 2007 godzina około 20.00
Siedzę nad książkami próbując się uczyć na poprawki i uzupełniając notatki z wyblakłych ksero. Komputer kusi jak nie wiem co, ale usiłuje być twardy. Marcin wystrojony w sztruksową marynarkę staje w drzwiach i zaczyna mi grać na nerwach:
- wychodzę do klubu!
Nieczuły na jego zaczepki odpowiadam monotonnym, wypranym z emocji tonem, jakbym był robotem, nie odrywając wzroku od notatek:
- To super.
- I będę się świetnie bawił a ty musisz zakuwać, frajerze!
- Też się cieszę.
- No weź mi nie psuj tej radochy! Opierdziel mnie, że jestem świnia czy takie tam.
- Jesteś świnia, baw się dobrze.
- Pfff! Statystyka jest ważniejsza od twojego kumpla, tak? To ja tutaj strzelam focha i informuje, że nawet nie pojmujesz, co tracisz.
- Rozumiem, tylko nie zapomnij tupnąć i trzasnąć drzwiami do tego focha.
Tupnął, trzasnął i poszedł.

DZIEN NASTĘPNY godzina 18
Wchodzę to mieszkania, styrany po bojach na uczelni i od samego progu moje nozdrza drażni charakterystyczny zapach. Już wiem, co się działo poprzedniej nocy, nie zdejmując nawet kurtki zmierzam do nory Marcina, celem go opierdzielenia:
- Co ja ci do cholery mówiłem o paleniu w mieszkaniu?!
- Nooo! Nareszcie emocje panie robocie.
- Mówiłem to sto razy chcesz palić to won na balkon! Ja mogę mimo mrozu to ty tez możesz!
- A ja mówiłem ci to też sto razy, że nie można palić cygara zwycięstwa na balkonie.
- Po pierwsze, cygarem się nie zaciąga tylko delektuje dymem. Dwa, jakby to były kubańskie a nie jakiś syf, to może bym przymknął oko, i trzy, cygaro zwycięstwa było w „Dniu Niepodległości”, ściągasz rytuały z filmów jak małe dziecko.
- Dobra wyluzuj, bierz swoje fajki i chodź na ten balkon. Tylko kurtkę zdejmij żeby było ci tak samo zimno jak mi.
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jeszcze nie wywaliłem cię stąd na zbity pysk... Ładna jest chociaż?

TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ
Wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi udało mi się pozaliczać wszystko i utrzymać się na studiach. Przyrzekłem sobie, że już niczego nie będę odkładać na więcej niż dwa dni. Przyrzeczenie przyrzeczeniem, ale taki sukces należy uczcić a przez jeden dzień nic wielkiego się nie stanie. Pieniążków się troszkę uzbierało to postanowiłem je wydać, pewnym krokiem zmierzam do nory Marcina.
- Marcin... Dżizas naprawdę powinieneś tu posprzątać, albo chociaż nakleić na drzwi znaczek biohazard.
- Już jest, pomiędzy zakazem zawracania dupy i uwaga promieniowanie.
- Nie zauważyłem, nieważne, idziemy do Pubu!
- Errrr... Dziś nie mogę, musze podwieźć mamę na dworzec.
- Mówiłeś, że twoja matka cię nienawidzi, a samochód nie działa od tygodnia.
- Chciałem powiedzieć, że najpierw odstawie wóz do warsztatu tylko na lawetę czekam.
- Jest dziewiętnasta...
- Dobra, już dobra! To przez Mariolę. Nie mogę z nią zerwać
- ... Marcinek się nawrócił i zakochał?
- Ta nauka ci się na mózg rzuciła, ona nie chce się odemnie odczepić! Zużyłem wszystkie sztuczki, nawet ta z proszkiem do prania nie zadziałała (nie pytajcie, sam nie wiem, o co w niej chodzi). Dzisiaj mnie przymusiła do jakiejś niby-randki, oszaleje z nią!
- To już twój problem - ledwo powstrzymuje się od śmiechu - za tydzień będziesz miesiąc z jedna dziewczyną, to twój rekord!
- Japa! Zerwę z nią zanim minie ten tydzień, jak nie możesz mi dać w pysk.
- Chce to na piśmie!
Tydzień miął, Marcin dostał w pysk jak sobie zażyczył i dalej próbował bezskutecznie zerwać z Mariolą.

KOLEJNE DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
Od poznania Marioli przez Marcina minęło już półtora miesiąca, czyli o jakiś miesiąc za dużo. Odbiło to się wyrażanie na jego psychice. Przestał wychodzić do pubów ze mną i naszymi wspólnymi znajomymi, dostosował się do zasad panujących w domu(!) i posprzątał swój pokój(!!). Najgorsze było to, że jego „sympatyczna” socjopatia zaczęła przeradzać się w depresje. Mimo że Marcin wyciągał najcięższe armaty antyzwiązkowe Mariola dalej widziała w nim księcia z bajki. Oto, czym Marcin chciał wymusić zerwanie:
- Wystawił ja trzy razy w ciągu tygodnia (powiedziała, że nic nie szkodzi i może zdarzyć się każdemu).
- Pokłócił się z jej rodzicami o polityce mając nadzieje, że Mariola stanie po ich stronie (stanęła po jego stronie, mimo że naprawdę bredził od czapy, kobiety nie powinny mieć praw wyborczych etc.)
- Sprowokował bójkę z dresami i przegrał („siła nie jest najważniejsza kotku”)
- Podrywał inne dziewczyny na jej oczach (uznała, że „te suki” uwodzą jej misia i chciała je bić)
- Wziął jej kota na ręce i powiedział, że musi go wsadzić do pralki i odwirować, bo jest alergikiem (całkiem serio chciała się pozbyć kota, ale ten numer odkręcił i kot został)

PUNKT ZWROTNY
Siódmy tydzień tragedii pt. „Marcin jest w związku” zaczęło się robić naprawdę beznadziejnie. Gdyby jego próby zerwania z M. można było przenieść na układ SI to wytworzona przez nie siła powinna wystarczyć do rzucenia na raz całego korpusu kobiecego chińskiej armii, albo zamienienia średniego miasta w dymiący krater. Miałem się nie mieszać, w końcu sam się wplątał to niech się teraz sam wyplącze, ale gdy zobaczyłem, w jakim jest stanie postanowiłem działać.
- Słuchaj, pomogę ci z nią zerwać, bo widzę, że jeszcze tydzień będziesz z mostu skakał.
- No nareszcie, już chciałem sobie toster do wanny wrzucić.
- Toster nie działa, miałeś go naprawić pół roku temu.
- Nieważne, już mam plan, potrzebujemy tylko dwóch łopat i wiadra wapna.
- Wolałbym nie ryzykować 15 latami ciupy.
- To co innego proponujesz?
No i zaczęliśmy myśleć, co tu zrobić. Po dwugodzinnej burzy mózgów wyklarowały się dwie opcje. Pierwsza, Marcin zabiera swoją dziewczynę na wypad do gej klubu żeby przy niej mi się oświadczyć, ten pomysł poleciał z hukiem do kosza. Drugi był bardziej skomplikowany i finezyjny, ale też wymagał, jak to filozoficznie nazwaliśmy, wykorzystać największą zaletę wroga przeciwko niemu samemu. Czyli skorzystać z tego, że marcinowa dziewczyna była głupia jak but (tipsiary to przy niej intelektualistki). Na liście potrzebnych rzeczy widniały takie pozycje jak:
*Mąka
*Kogut
*Krótkofalówka
*Plastikowe kajdanki z małego policjanta
*Stały bywalec siłowni
*Dwie ortalionowe czarne kurtki
*Czarne BMW lub podobny czarny samochód
*Rosjanin
*Replika ASG
Część rzeczy trzeba było kupić, inne wystarczyło pożyczyć, Rosjanina zagrał mój znajomy, pseudonim Jurij, który biegle mówił po rosyjsku, razem z akcentem. Był niewielki problem z zwerbowaniem mięśniaka, ostatecznie w jego rolę wcielił się jeden z naszych znajomych, któremu zależało na „odzyskaniu” dawnego Marcina. Wtajemniczyliśmy ich w grę, nanieśliśmy ostateczne szlify na plan, ustaliliśmy ostatecznie dzień i godzinę (kolejna sobota 22.30) i rozpoczęliśmy przygotowania do misji kryptonim „oszukać przeznaczenie”

NOC ZERO
Zgodnie z planem Marcin wychodzi na randkę z Mariolą. Ja i mój znajomy (daliśmy mu ksywę brick ang. cegła), którego „dopakowaliśmy” prześcieradłem i poduszką ubieramy się czarne bojówki i kurtki, na których plecy naszyliśmy wielkie litery DEA. Jurij ubrany niczym alfons czeka na wyznaczonym parkingu. Czarne okulary na nos, wsiadamy do BMW i jedziemy do punktu nr 1, mieszkanie Marioli.

Czekamy w najciemniejszej uliczce i obserwujemy, państwo M&M wsiadają do białej toyoty, zgodnie z planem prowadzi dziewczyna. Śledzimy ich jadąc tak daleko na ile to możliwe by uniknąć wykrycia. Marcinowi się udało, przekonał ją by wpadli jeszcze na stary parking bo musi „coś” odebrać.

Zjeżdżają na parking, my jedziemy dalej, do drugiego wjazdu, gasimy światła i zaczajmy się.
Toyota podjeżdża do celu, Marcin wysiada i idzie do Jurija. Chwile gadają Juri daje Marcinowi mąkę zapakowana w charakterystyczne torebeczki i odchodzi, Marcin powoli wraca do Toyoty, ruszamy. Żyłując silnik na najwyższych obrotach, hamujemy blisko nich zarzucając tyłem wozu. Brick wyskakuje z auta i rzuca Marcina na glebę, wyciągam replikę i krzyczę po angielsku żeby leżał spokojnie i się nie ruszał bo będę strzelać. Brick skuwa Marcina tymi tandetnymi plastikowymi kajdankami podnosi z ziemi i rzuca na maskę BMW. Przeszukujemy go, wyciągamy woreczki z mąką, jeszcze raz nim rzucamy o maskę dla realizmu i z wyuczonym amerykańskim akcentem, kalecząc polski język jak się tylko da tłumaczymy ze zatrzymaliśmy europejskiego bossa narkotykowego. Marcin zostanie poddany ekstradycji i osadzony w Guantanamo. Poskutkowało lepiej niż się spodziewaliśmy, Mariola poinformowała naszego „zatrzymanego”, że z nimi koniec, opierdzielała go dobre 5 minut a na koniec wypłaciła mu z liścia. Załadowaliśmy go do samochodu, a pannie polecieliśmy zapomnieć o Marcinie i całej sytuacji („Nie ma sprawy, dla mnie ten skur***** nigdy nie istniał”)

Wracając do domu zgarnęliśmy jeszcze Jurija i po przebraniu się w normalne ciuchy poszliśmy do baru oblać zwycięstwo. Marcin po tej akcji zrobił sobie prawie roczną przerwę od romansów.

akcja ratowania kumpla :)

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1091 (1579)

#41337

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedmioletni bratanek mojej żony, który w tym roku rozpoczął edukację w pierwszej klasie, wziął jakoś w zeszłym tygodniu udział w konkursie plastycznym.

Temat brzmiał jakże uroczo: "Moja rodzina za sto lat".
Po dwóch dniach od złożenia pracy rodzice w trybie nagłym zostali wezwani do szkoły; na obrazku bowiem widniały cztery nagrobki.

Chłopcu gratuluję żelaznej logiki.
A organizatorom przemyślanego wyboru tematu.

Szkoła

Skomentuj (90) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2290 (2346)

#31492

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnie nie raz słyszeliście "Amerykanie są głupi". Osobiście podchodziłam do takich opinii z dystansem, bo znam wiele osób z USA. Jedni mniej, inni więcej inteligentni, ktoś głupkowaty, ktoś mało wiedział o fizyce, ale za to dużo o życiu, ale nikt nie był po prostu w 100% głupi. Ale kiedy pojawiła się ONA, zrozumiałam kto zapracował na taką opinię.
Nazywała się Mandy, pojawiła się w naszej grupie jako kuzynka znajomego mojego przyjaciela, szukała nowych znajomych, po tym jak jej wieloletni chłopak z nią zerwał, potrzebowała też nowego mieszkania, tak więc zamieszkała ze mną i 2 współlokatorkami. Oto kilka jej kwiatków:

- dziewczę nie wiedziało, że aby mieć mleko, trzeba wydoić krowę, myślała, że mleko jest produkowane w fabryce, jak coca-cola

- nie wiedziała też, że istnieją ziarna kakaowca "A ja byłam pewna, że kakao wydobywa się z kopalni, tak jak sól i CUKIER!"

- nie potrafiła prawie nic ugotować, nawet makaronu, bo jak twierdziła "Nigdy nie wiem, kiedy woda się gotuję", pokazałam jej gotującą się wodę, była zdziwiona...

- w związku w powyższym jadła dużo śmieciowego jedzenia (chociaż była w miarę szczupła), nie rozumiała, że np. cała sałata jest większa od hamburgera, ale ma mniej kalorii; tłumaczyliśmy jej chyba z milion razy, że nie każda mniejsza rzecz to mniej kalorii

- myślała, że Europa to jeden wielki kraj; nigdy nie słyszała o Francji, myślała, że Włochy już nie istnieją, o dziwo słyszała o Polsce (chociaż nie wiedziała, że to jest w Europie, myślała, że to gdzieś blisko Meksyku), bo jej babcia była Polką

- była fanką kultury i muzyki Japońskiej, nie potrafiła wskazać Japonii na mapie (nawet w dużym przybliżeniu)

- notorycznie chciała wkładać metalowe przedmioty do mikrofalówki, na szczęście nie potrafiła jej włączyć, więc za każdym razem kogoś wołała

- nie potrafiła w wieku 21 lat... biegać! Żeby biec wyciągała ręce przed siebie i próbowała uderzać kolanami o ręce "Bo jak byłam mała to nie potrafiłam biegać i tak mi wytłumaczyła mama", nauczyliśmy ją

- kod PIN do bankomatu zapisała na karteczce i przykleiła ją oczywiście na karcie od bankomatu

- potrzebowała pomocy, aby umyć sobie włosy... w ogóle było wiele zachowań, w których pokazywała kompletny brak przystosowania do życia.. nie zdawała sobie sprawy, że np. coca-cola w różnych sklepach, ma różne ceny, albo że ser różnych marek, w tym samym sklepie nie kosztuje tak samo, nie wiedziała jaki nosi rozmiar buta i ubrań, zostawiała torebkę zawsze otwartą, z portfelem na wierzchu, często o niej zapominając

- matematyka... nie wiedziała nic o tej materii, nie znała tabliczki mnożenia, nie potrafiła dodawać i odejmować (a o dziwo pracowała jako kasjerka)

- była przekonana, że to Indianie odkryli Amerykę, nigdy nie słyszała o Kolumbie

- rozmowa w babskim gronie, o antykoncepcji, Mandy zdziwiona "Ale po co stosujecie antykoncepcję? Przecież przed ślubem nie można zajść w ciążę" tak, była pewna, że kobieta przed ślubem jest bezpłodna, zapytałam więc dlaczego jest tak dużo nastolatek w ciąży... chwila myślenia "Pewnie biorą potajemnie ślub"; nie była też nigdy u ginekologa, bo ponoć do ginekologa idzie się tylko w ciąży; nie podmywała się w czasie okresu i podpaski/tampony wymieniała dopiero jak przeciekały... bo słyszała, że tak lepiej, musiałyśmy jej godzinami tłumaczyć

- dostawała ataku paniki, jeśli dla żartu ktoś powiedział "O Boże! Za tobą stoi duch (wampir /wilkołak/ zombie/ potwór z bagien)"; wystarczyło powiedzieć, normalnie, nawet bez udawanego strachu a ona zaczynała krzyczeć i biegać w kółko

- miała uczulenie na jajka (dostawała dosyć paskudnej wysypki), zapominała o tym, że jest uczulona, często na śniadanie przyrządzała sobie jajka

Sytuacji było jeszcze więcej, ale może opiszę je następnym razem. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że ktoś może być aż tak głupi i na dodatek jeszcze żywy.A jednak, świat nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

usa

Skomentuj (142) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1621 (1775)

#20010

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem aplikantem adwokackim.

Wczoraj zadzwonił do mnie funkcjonariusz Policji (P) z wiadomością, że ma polecenie od Pani Prokurator, żeby przedstawić mojemu Klientowi zarzuty w zmienionej postaci i chce się umówić na pasujący mi termin.
P: Pani mecenas, a przy okazji, to ma Pani jakiś kontakt z Klientem? Bo ja dzwonię do niego cały czas, ale on ma wyłączoną komórkę czy coś non stop.
Ja, oczywiście, mam telefon, ale przecież nie mogę go podać bez zgody zainteresowanego, więc powiedziałam Policjantowi, że sama zawiadomię Klienta o terminie czynności, a on niech mu wyśle wezwanie pocztą, żeby miał papierek w aktach, że coś zrobił.

Wieczorem dzwonię więc do klienta i mówię mu, w czym rzecz. Powiedziałam, że mamy termin i ja go zawiadamiam, bo Policjant nie może się dodzwonić, automat mu mówi, że komórka jest nieaktywna.
Na co Klient:
- Ja się, k...wa, nie dziwię, że się nie może dodzwonić! Przecież ten kretyn dzwoni do mnie cały czas na komórkę, którą mi sam miesiąc temu zatrzymał jako dowód rzeczowy i ona do tej pory leży na komisariacie!

Wszystkie dowcipy o policjantach wysiadają...

Policja

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1571 (1609)