Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

BartekBD

Zamieszcza historie od: 5 lutego 2013 - 18:47
Ostatnio: 9 listopada 2015 - 14:58
O sobie:

Kibic, rocznik 1998... Gimnazjalista, fanatyk Legii Warszawa

  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 585
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 87
 

#2111

przez (PW) ·
| Do ulubionych
K: Dzień dobry, macie penisy?
O: Yyyy... słucham??
K: No penisy, żeby zapisywać dane.
O: Może jednak chodzi panu o pendrive?
K: No tak, a co ja powiedziałem?
O: Że chce pan penisa.
W tym momencie klient jakby obudził się ze snu, zawstydził się, zaczął przepraszać i tłumaczyć, że to przez pogodę jest taki rozkojarzony.

nandu (Internet Cafe)

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 864 (980)

#11289

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia przydarzyła się mojemu tacie, jakieś 25 lat temu.
Rodzic posiadał spory ponton i któregoś dnia postanowił go nadmuchać, aby sprawdzić, czy powietrze gdzieś nie uchodzi.
Na środku pokoju stał już napompowany, gdy tata usłyszał dzwonek do drzwi. Stały dwie kobiety - świadkowie Jehowy.
- Dzień dobry, wie pan, że nadchodzi koniec świata? - Spytała z powagą kobieta.
- Tak, wiem. Będzie potop i ja już czekam. - Równie poważnie odpowiedział tata, odsłaniając drzwi do pokoju, w którym stał ponton (dodam, że mieszkanie jest na 2. piętrze).

Odeszły bez pożegnania.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1073 (1149)

#47139

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Market budowlany. Tu każdy sprzedawca jest zły. Nikt nie pracuje, a odbywa karę pozbawienia wolności na pełny etat. Czasem więźniów się zwalnia i nie skazuje nowych na odsiadkę. Stąd cela nie jest przepełniona, a wręcz pełno wolnych prycz.
A praca się nie zmienia, klientów nie ubywa, obowiązków też. I paradoksalnie, praca na pełen etat, staje się pracą na pełen etat "z hakiem".

Już odliczam minuty do wyjścia. Już myślę jak mknę na obiad do domu. STOP! Zmiennik nie przyjdzie na czas. Kierownictwo przed rozpoczęciem drugiej zmiany, obwieściło pilne zebranie. I wszyscy, którzy mieli skończyć pracę i "przekazać pałeczkę" zmiennikom przymusowo/nieprzymusowo, dobrowolnie/niedobrowolnie zostają zmuszeni/niezmuszeni zostać dłużej. No bo załoga popołudniowa siedzi na zebraniu, a jak załoga z rana zejdzie to nikogo nie będzie "na sprzedaży". A handel musi się kręcić.
Kogo to obchodzi, skończyłeś pracę, to idź do domu. Hmmm, niełatwe. Bo klienci są i czekają na obsługę. Ciężko uciec.
Pozostaję na placu broni.

Pędzi klient, jeden, drugi, trzeci. Już pół godziny temu powinienem skończyć. Połowa załogi z mojego działu się wykruszyła i poszła jednak podpisać listę "wyjścia" i skonsumować z rodzina obiad. Połowa, czyli sztuk 2 (no tak, bo na jednej zmianie pracuje max. 4 osoby - mimo, że markety do małych nie należą. I to nie jest tak, że czeka się na obsługę, bo się obijamy, a po prostu się nie wyrabiamy).

Kolejne 15 minut. Zebranie dalej trwa, zmiennicy nie przychodzą. Kolega się cichcem wymknął. Zostaję sam. Po godzinach pracy, bez uprzedzenia, bez poproszenia o to, bez pytania jakiegokolwiek. Klienci ciągle przy mnie. I ci obsługiwani i ci w oczekiwaniu na obsługę. Nie siedzę, nie piję kawy, nie dłubię w nosie. Resztkami cierpliwości staram się być uprzejmy i miły. A wkurzony w środku aż ręce drżą (te już na zewnątrz). Nie jestem zły na klientów, a system pracy!
W miarę ogarniam obsługę. Patrzę pusto. Chwilowo brak chętnych na doradztwo. Szybka myśl "idę na informację po bluzę i czmycham do domu, w końcu nikt mi nie kazał zostawać dłużej).
A przy info klientka:

- Czekam tu już pół godziny, nikogo tu nie ma!
(To do kogo mówisz kobieto, jak tu nikogo nie ma?)
Ciśnienie mi wzrosło, chęć pracy już na poziomie ujemnym. Nie wytrzymałem.
- Proszę poczekać ja już skończyłem pracę prawie godzinę temu. Przykro mi.
- A co mnie to obchodzi? Ja potrzebuję pomocy. Mi się spieszy.
- Ale mnie to obchodzi. To mój już prywatny czas. Proszę czekać. Do widzenia.
- Ja skargę na pana napiszę.

Już nie słuchałem. Poszedłem. Wróciłem do domu z wysokim ciśnieniem. Wiem, że klienci nie są winni takim sytuacjom. Ale czasem zmuszany jestem, żeby wyjść po prostu i nie patrzeć, że klienci czekają.

Na drugi dzień dostałem pisemną naganę, bo nie chciałem obsłużyć klientki. Zapamiętała moje nazwisko z identyfikatora. Według pracodawcy powinienem zrozumieć, że zebrania to ważne sprawy, dla dobra firmy powinienem zostać do czasu jego zakończenia. A nikt nawet mnie nie poprosił o to, ani nie poinformował, że w ogóle takie nastąpi.

Najgorsze jest to, że klienci oceniają market przez pryzmat sprzedawcy. Piszą skargi i sprzedawcy dostają po tyłku za to. Pracodawca jest zawsze czysty. A jak sprzedawca chce podnieść głos na pracodawcę za to w jakich warunkach pracuje, to słyszy: "Na twoje miejsce mam wielu chętnych, nie chcesz tu pracować to się zwolnij".

No kiedy w końcu będzie normalnie?
Kiedy będę mógł normalnie pracować?
Kiedy będę mógł normalnie robić zakupy? (bo nie tylko sprzedaję, ale także korzystam z innych sklepów i rozumiem obie strony: klientów i sprzedawców).

Zapomniałem dodać. Zebranie tyczyło się tego, że źle wykorzystujemy swój czas pracy, zawalamy wiele spraw, że klienci długo czekają na obsługę. Puenta zebrania: weźMY się w garść i ZRÓBCIE coś z tym.
F.u.c.k.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 721 (803)

#20174

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu znajoma pomogła mi w znalezieniu pracy. Nie, żebym była takim gamoniem, że nie umiem sobie sama szukać, ale po prostu ona jest osobą bardzo towarzyską (w przeciwieństwie do mnie) i wie, gdzie potrzebują do pracy, gdzie kogo zwolnili i dlaczego, gdzie ile płacą itp. Ogółem wie wszystko na temat różnych zakładów pracy (to chyba jej hobby, nie wiem) i niejednej osobie już pracę załatwiła, pomimo, że nikt ją nigdy o to nie prosił. Ot sama z siebie jak ktoś w jej otoczeniu nie ma pracy, to mu ją znajduje. Więc czemu nie skorzystać? Ale to nie o pracę się rozchodzi.

Znajoma miała syna o dwa lata ode mnie starszego. Był kawalerem. Jak się dowiedziała, że jestem wolna, postanowiła mnie z nim wyswatać. Może myślała, że jak mi pracę znalazła, to jeszcze przy okazji mi faceta znajdzie. Albo, że powinnam się odwdzięczyć w ten sposób, że teraz będę z jej synem. Niestety (dla niej) jej syn zbytnio mi się nie spodobał. Nie był brzydki. Ale charakter miał okropny, o czym się później przekonałam.

Razu pewnego znajoma zaproponowała, żebym do niej przyszła, bo ma dla mnie jakiś płaszczyk, w który już się nie mieści i może będę chciała. Ok, tak się złożyło, że mój poprzedni płaszcz był już dość wysłużony i przyda mi się nowy.

Przyszłam na wyznaczoną godzinę, znajoma otworzyła i od razu zaprowadziła mnie... nie, nie do salonu, nie do kuchni, tylko do pokoju jej syna, w którym on już siedział i wyglądał jakby na mnie czekał. Odszykowany, wyperfumowany, pokój wysprzątany, itp. No cóż. Od razu pojęłam, o co chodzi, ale pomyślałam, że może warto się zapoznać, bo wcześniej nie mieliśmy okazji.

Płaszcz oczywiście dostałam, ale mniejsza z tym. Znajoma wyszła z jego pokoju, zamknęła drzwi i zostawiła nas samych. Miałam przyjść do niej, a okazało się, że przyszłam do jej syna. Tak się nie robi, jak na moje. Jak już napisałam, charakter miał okropny. Kiedy z nim rozmawiałam, czułam się jak nic nieznaczący śmieć. Ot, po prostu on zawsze miał rację. W każdej kwestii. Nawet, jeśli nie miał racji, to miał rację. No, rozumiem, że w pewnych rzeczach mogę się mylić i ma prawo poprawić mój błąd. Ale, żeby uświadamiać mi, że się mylę w kwestiach, w których nie ma prawdy absolutnej? Tj. każdy ma na dany temat swoje zdanie. Ja lubię kolor niebieski, on zielony, jemu się to nie podobało, więc próbował przekonać mnie do polubienia koloru zielonego, bo on taki lubi i moje błędne rozumowanie należy wyprostować... Potem zaczął mi opowiadać coś o samochodach (co średnio mnie interesuje). W pewnym momencie wymienił jakąś nazwę czegoś, a ja po prostu nie wiedziałam, co to takiego, więc spytałam. Mało się nie obraził, jak ja mogę być taka niekompetentna i tego nie wiedzieć...
Potem, kiedy jedliśmy naleśniki, które zrobiła jego mama, powiedział mi coś w stylu:
- Dziś po kawie z mlekiem dostałem sr***kę. Ale taką rzadką, że sobie nie wyobrażasz. Robiłem chyba przez dziesięć minut i ciągle mi leciało.

Zrozumiałam, czemu był samotny i odechciało mi się jeść naleśniki.

Tego typu podobne intrygi znajoma prowadziła przez jakiś czas. Raz przyjechała ze swoim synem do nas, a kiedy ja nie miałam najmniejszej ochoty iść do salonu z nimi posiedzieć, to za zgodą mojej mamy wysłała go do mojego pokoju. Wszedł i powiedział:
- Moja mama chciała, żebym do ciebie przyszedł, bo co będę siedział ze starszymi. Dodam, że mam dwóch braci, więc zawsze mógł iść do któregoś z nich. Ale on musiał przyjść do mnie... Wiedziałam, że to podstęp. Ale jakoś przeżyłam. Przynajmniej tym razem nie opowiadał mi o swojej rzadkiej kupie.

Chyba rok później związałam się z moim obecnym lubym. Znajoma zadzwoniła pewnego razu, żebym do niej przyszła na kawę. Odpowiedziałam, że przykro mi, ale idę do mojego lubego i najwyżej innym razem przyjdę do niej. Oto, co usłyszałam:
- To ty masz kogoś? - Z oburzeniem.
- No tak. Już od miesiąca.
- Jak mogłaś? Ja ci pracę znalazłam, a ty zero wdzięczności. Mój syn samotny. Dobrze, nie przychodź już, nie musisz.
I rzuciła słuchawką.

Ja rozumiem, że oczekiwała wdzięczności. Odwdzięczyłam jej się na różne inne sposoby, a to coś kupiłam, pożyczyłam, jakieś weki jej dałam, itp. Ale, żebym miała z tej wdzięczności wiązać się z człowiekiem, który mnie nie interesował i nic do niego nie czułam? Chore...

z życia

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (630)

#6758

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bricorama w Paryżu.
Kupowałem jakiś bzdet za bzdetną kwotę bodajże 6 EUR. Przyzwyczajony do zakupów w Leroy, nie zauważyłem w porę że na kasie widnieje wywieszka informująca, że płatność kartą jest możliwa od 8 EUR wzwyż. Połapałem się dopiero jak kasjerka (Azjatka - one mają sposoby na klientów) odmówiła przyjęcia płatności. Pomyślałem że może załatwię sprawę po polsku, czyli zacznę się awanturować, że co to niby ma znaczyć.
Zaczynam wiec wygłaszać swoje racje, a kasjerka... zapadła w letarg. Przymknęła oczy i przestała kompletnie reagować na bodźce zewnętrzne. Po kilku sekundach wywnioskowałem, że nic nie wskóram i zwróciłem się do kolegi o pożyczenie mi tych cholernych sześciu euro.
Na dźwięk słów, że będę płacił gotówką, kasjerka z powrotem odżyła, natychmiast przyjęła płatność i z wdziękiem robota życzyła mi miłego dnia.

Powyższe oczywiście dedykuję polskim kasjerkom.
Nie dajcie się dziewczyny!!!

Bricorama, Porte d`Italie, Paryz

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 723 (1047)

#33729

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie używam protezy, tak więc po operacji jedynego kolana byłem zmuszony przenieść się na jakiś czas na wózek inwalidzki. W tym okresie spotkało mnie kilka piekielnych sytuacji, ale ta była zdecydowanie najbardziej absurdalna.

Jechałem tramwajem, żeby nikomu nie przeszkadzać zająłem miejsce za ostatnim siedzeniem, naprzeciwko drzwi. Na jednym z przystanków wsiadła kobieta na oko ponad osiemdziesięcioletnia. Podeszła do mnie.

- Niech pan mi ustąpi miejsca. – Musiałem chyba w tamtym momencie dość głupio wyglądać, bo chwilę trwało zanim mój umysł zdołał ogarnąć sytuację i przetworzyć informację.

- Przepraszam, ale to jest wózek inwalidzki. – Myślałem, że może babcia niedowidzi i stąd jej pomyłka.

- Ty jesteś młodszy, to możesz stać.

- Ale ja nie mam nogi. – Wydukałem niepewnie.

- Tylko wymówek szukacie, żeby starszym nie pomóc. – Na taki argument po raz kolejny mogłem zrobić jedynie głupią minę, w końcu ktoś inny ustąpił pani miejsca, a ona dalej narzekała na nieżyczliwych starszym.

komunikacja_miejska

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1219 (1285)
zarchiwizowany

#47346

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z okazji zbliżających się Walentynek o miłości będzie...

Zakochał się chłopak w dziewczynie.
On trochę nerd, trochę kujon, ona najpiękniejsza z całej wsi. Jak nie odrzuciła jego nieśmiałych zalotów nie posiadał się ze szczęścia. Wakacje się prawie kończyły, młodzież gromadziła się przy ogniskach, świerszcze robiły nastrój a oni przytuleni, zapatrzeni.

W roku szkolnym miał trochę mniej czasu, plany i marzenia na przyszłość przewidywały wspólne wspaniałe życie, ale do tego matura musiała być zdana pięknie, studia czekały.
Dziewcze do nauki się nie paliło, nudziło coraz częściej, narzekało na samotność, na imprezy chodziło bez niego. Chłopak się gryzł, nie dosypiał, żeby się na pół podzielić. Mało i ciągle mało. Bał się że ją straci.

Kolega podpowiedział, żeby zrobił test, czy naprawdę go kocha. Pomysł był głupi, ale czego nie zrobi zakochany nastolatek.

Umówił się z nią w lesie nad jeziorkiem, gdzie ognisko palili, w konkretnym miejscu i czasie. Poszedł pierwszy, sznur zarzucił na drzewo, pętlę zawiązał i czekał. Taki był plan.
Dziewczyna wybrała się z koleżanką, spóźniły się kilka minut.
Jak dotarły na miejsce już nie żył.

Czy był zdolny do samobójstwa?
Czy to był wypadek?
Czy chciał ją nastraszyć, zaszantażować?
Czy próba generalna przed zaplanowanym przedstawieniem zakończyła się tak tragicznie?
Czy gdyby przyszła na czas, żyłby jeszcze?
Pytania nie dają spokoju rodzicom, bratu, znajomym do dziś. Nieoficjalnie wiadomo, że prawie rozszarpał sobie gardło i zmasakrował paznokciami twarz przy samym sznurze. Walczył z pętlą do ostatniego oddechu.
Nie wykryto udziału innych osób.

W Walentynki minie rok.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (375)

#47351

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę wolnego czasu to, a co mi tam, opiszę kilka sytuacji zza kabiny motorniczego.

1. Jak to czasami bywa do tramwaju wpadają kontrolerzy. Nawiasem mówiąc, strasznie współczuje tym biednym ludziom, którzy objęli rolę kontrolera biletów. Niewdzięczna praca no ale co zrobić z czegoś komunikacja musi żyć. Wracając do sytuacji Panowie wpadli do tramwaju, drzwi się zamykają. Czas na kontrole. Strach, obrzydzenie oraz przerażenie wpadły w oczy pasażerów. Wszyscy sobie po cichu zadają pytanie "Co jak mój bilet jest już nieważny?!". Gdy nagle kontroler podchodzi do mego zacnego okienka z pytaniem "Czy to prawda, że nie ma Pan biletów na sprzedaż?*".

*Przed wyruszeniem w jakąkolwiek trasę motorniczy musi mieć zapas co najmniej 50 biletów.

Czas na małą retrospekcje. 10 minut przed wydarzeniem głównym.

Zanim cokolwiek zacznę opowiadać dalej warto wspomnieć, że był to tramwaj bez automatu z biletami. Dodatkowo, przejeżdżał przez prawie całe miasto. Osoby podróżujące komunikacją wiedzą, że brak automatu = kolejki u motorniczego.

Pewien Pan w średnim wieku podszedł do mego okienka z pytaniem czy nie mam przypadkiem na sprzedaż biletów 15 minutowych. Grzecznie odpowiadam, że niestety ale motorniczy może mieć tylko dwa rodzaje biletów. Godzinny ulgowy i normalny.
P(an) - W takim razie poproszę normalny.
J(a) - 4zł się należy.
Pan rzuca mi na "ladę" 10zł. Niestety przepisy się pozmieniały i kwota musi być wyliczona. Wręcz jest to zabronione abyśmy wydawali pieniądze. Ma być równe i tyle.
J - Kwota musi być równa.
P - No ale jak to? Przecież płacę.
J - Takie są przepisy, nie mogę Panu wydać.
P - Ale ja nie mam drobnych.
J - Przykro mi. Może ktoś Panu rozmieni.

No nic, przepisów lepiej nie łamać bo się źle skończy. Pan zapewne stwierdził "nie jadę daleko, co mi tam, zaryzykuje" i po bilet nie wrócił.

Skoro już wszystko jasne z czystym sumieniem mogę wrócić do akcji rzeczywistej.

Oczywiście pokazuje Panu kontrolerowi iż bilety mam. Tłumaczę, że Pan nie miał równej kwoty to wedle zasad nie mogłem dokonać transakcji.
Pan oczywiście zaparte w swoje. Stwierdził, że kłamie, że mu nie chciałem sprzedać, że to, że tamto i że on ogólnie ma nas w d**ie, że walnie siarczystą skargę na mnie, na kontrolerów, na szyby i uchwyty w tramwaju itp. itd. Pan oczywiście powiedział, że nie ma dokumentów (ma, ma tylko nie chce pokazać). Nie zostaje nic innego jak wezwanie straży miejskiej. W tym punkcie zazwyczaj dokumenty się, całkiem przypadkiem, znajdują.

2. Sytuacja z rodzaju niespotykane. Ogólnie chyba jestem już stary. Akurat miałem popołudniową zmianę więc chcąc nie chcąc kończyłem dopiero koło 24. Tramwaje o takich porach bywają siedliskiem ludzi zmierzających na imprezę lub z nich wracających. No ale do rzeczy. Fantazja młodych ludzi nie zna granic. Mowa o fantazji... seksualnej. W skrócie na tylnych siedzeniach mego wehikułu znalazła się urocza para (chłopak i dziewczyna żeby nie było), która wykorzystując czas podczas nudnej podróży w tramwaju postanowiła znaleźć dla siebie rozrywkę. Baa! nie byle jaką rozrywkę. Postanowili uprawiać nierząd w komunikacji miejskiej. No i co teraz? Przecież nie było tego na szkoleniu. Dzwonić po straż miejską? Rozgonić? Czy wyjść i klaskać gdy dojdzie do "wielkiego finału"? Sam już nie wiedziałem. Ostatecznie przecież JA tu rządzę.

No to próbuje ładnie wytłumaczyć owej parze iż tramwaj to nie jest miejsce do tego typu rzeczy i żeby ładnie zaprzestali a jeśli nie przestaną to będę zmuszony wezwać policję. Oczywiście w tym miejscu mogłem walnąć monolog oraz instruktaż do czego służy łóżko albo przedstawić wiele ciekawszych miejsc niż tramwaj. Nie pomogło, zostałem potraktowany jak powietrze. Zresztą kto by słuchał jakiegoś grzyba. Przecież miłość jest ślepa, głucha i spontaniczna. Siłą przecież nie będę wyciągał(fu, fu,fu, fu) młodzieńca z objęć swej ukochanej. Co to to nie. Pozostało mi tylko zadzwonić po jakieś ekhm... służby, które na sile prawa mogą coś z tym zrobić.

Tutaj apel do rodziców! Zostawiajcie swym dzieciom częściej wolne mieszkanie. Dzięki waszej odwadze i poświęceniu dla sprawy może uda mi się uniknąć, w dalekiej przyszłości, takich sytuacji :)

3. Artystów na Świecie nie brakuje. Artystów-malarzy.

Przerwa, końcówka. Czas wyciągnąć jakieś drobne aby zakupić ohydną kawę z automatu i zrelaksować się przy papierosku. Podczas małej dziesięciominutowej przerwy można pomyśleć o egzystencji człowieka na planecie Ziemia lub przemyśleć całą filozofię Kanta. No... lub po prostu pogadać z kolegą z fachu o duperelach. Gdy już mamy zamiar odjeżdżać aby wykonywać swą pracę sumiennie i punktualnie zauważamy coś dziwnego czego nie było na tramwaju. Myślimy sobie "Cóż to k**** jest?!".

Podchodzimy bliżej aby zobaczyć co to. Aż dochodzimy i widzimy, że nasz tramwaj zdobi rysunek przypominający kształtem męskie genitalia (dla wrażliwych lub osób poniżej 18 roku życia - rakieta). A pod owym rysunkiem "piękny" napis "Je**ć pewien klub piłkarski". Nie pozostaje Ci nic więcej jak tylko zgłosić szkodę, a potem dostać sromy opierdziel od szefostwa.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 531 (663)

#46944

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy przeprowadziłam się do pierwszego, własnego mieszkania - miałam niewiele ponad 20 lat. Miało być cudnie i... poniekąd było! Piękna dzielnica, nietuzinkowa zabudowa (lubelski ewenement na skalę światową), cicha okolica opanowana przez sympatyczne sierściuchy i armię w gruncie rzeczy niegroźnych emerytów. Na tle tej idylli odznaczała się moja klatka - istne zrzeszenie seniorów wścibskich, złośliwych i uwielbiających wszelkiej maści donosy.

Zestaw prezentował się obiecująco – obok mnie (za ścianą) mieszkała sąsiadka-emerytka, która codziennie, w okolicach północy urządzała obchód po okolicy (zbierała materiał do anonimów wysyłanych do rady dzielnicy) i która, dla rozrywki, co weekend, zabierała się za mycie klatki w samej koszulce. Bardzo krótkiej koszulce...

Pode mną – emeryckie małżeństwo, które na samym wstępie doniosło na mnie do administracji osiedla. Nie podobało im się, że na balkonie przechowuję pudło po telewizorze (wymóg zapisany w karcie gwarancyjnej - karton musiałam chomikować przez rok). Dlaczego makulatura nie przypadła im do gustu? Nie wiem, może zaburzała estetykę krajobrazu... Jakim sposobem postanowili wymóc na mnie usunięcie kartonu? Donieśli do administracji, że w wyżej wspomnianym pudle hoduję złapane na skwerku gołębie, tuczę je i... przerabiam na niedzielny rosół.

Ale to wszystko pikuś! Najlepszy był sąsiad mieszkający nade mną – na pierwszy rzut oka stateczny senior i zaprawiony w bojach zawałowiec, a w bliższym kontakcie – kanalia szukająca dziury w całym i licząca się jedynie z własnym widzimisię. Bo tak!

Szanowny sąsiad był łaskaw zapukać do mnie którejś leniwej niedzieli i zwrócić mi uwagę, że jak spuszczam wodę w kiblu, to jemu w piecyku gazowym włącza się „młot pneumatyczny”, który robi „tututututu!”. Jako że konwersacja odbyła się w stosunkowo miłej atmosferze, to – z szacunku do wieku sąsiada i z wykorzystaniem wiedzy o jego przypadłościach sercowych – postanowiłam grzecznie nasłuchiwać tego „tututututu!” i dodatkowo zamówić przegląd podwozia pod kiblem.

Wezwany hydraulik pogmerał w rurach, rozkręcił „cuś tam”, podumał i stwierdził, że wszystko gra i nie buczy. Sąsiadowi zapewnienia specjalisty jednak nie wystarczyły – zaczął mnie nachodzić o różnych porach: narzekał, że przez moje spuszczanie wody on spać nie może i że zabrania mi korzystać z łazienki w godzinach nocnych. Olewałam – i sąsiada, i jego zakazy. Do czasu, kiedy szanowny przydybał mnie przed drzwiami i siłą wdarł się do mojego mieszkania celem dokonania własnoręcznej inspekcji stanu kanalizacji. Wypchnęłam dziada za próg i nadepnęłam z impetem na stopę, którą wsadził między drzwi.

Po tygodniu dostałam wezwanie na dywanik do prezia (czy jakiejś innej szychy) w administracji. Polazłam jak na stracenie, panie sekretarki od progu powitały mnie chóralnym "O! To pani od hodowli gołębi!" po czym... przedstawiły materiał dowodowy zebrany przez krzepkiego zawałowca. Okazało się, że sąsiad domaga się mojej eksmisji, zarzuca niedwuznaczne (e?) prowadzenie się i przedstawia koronne w całej sprawie, dokonane za pomocą magnetofonu w typie jamnik nagrania na których słychać całą serię moich spuszczań wody, okraszonych autorskimi komentarzami "22:05, czwartek, 13 dzień listopada – dwa spłukania śpiew i prysznic", "07:20, piątek, 14 dzień listopada – potrójne spłukanie i kaszlnięcie", "16:30, piątek, 14 dzień listopada – męski i damski głos, kilkadziesiąt spłukań".

Summa summarum wyszło na to, że sąsiad nagrywał nie tylko mnie, ale ekipę odpowiedzialną za remont, mojego dziadka, który przyjeżdżał w odwiedziny i czasem nocował, pana hydraulika robiącego – podczas "interwencji" - kilkadziesiąt spłukań "kontrolnych"... Kolekcja kaset była potężna – kilka pudełek! Skończyło się na wspólnym (z babeczkami z administracji) odsłuchaniu nagrań, umorzeniu postępowania w zarodku i wysłaniu hydraulika na interwencję do sąsiada. Okazało się, że "młot pneumatyczny" robiący "tutututu!" był efektem niewymienianej od kilku lat uszczelki w kiblu krewkiego nestora. W ramach ugody zadeklarowałam, że opłacę koszty naprawy – 1.50 zł!

Przeprosin oczywiście się nie doczekałam. Zyskałam za to sympatię kobitek z administracji i nawyk mówienia "Dzień dobry sąsiedzie, jak tam? Słyszy mnie pan? Zaczynamy nagranie?" przy okazji każdorazowego wejścia do łazienki.

Sąsiedzi

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 973 (1035)

#42544

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Gimbaza" odc. 3 - Dzisiaj szkoła zniszczy kreatywność i logiczne myślenie. Wszystkie przypadki są moje własne, zebrane dzięki "niewyparzonemu językowi"

N - Nauczyciel
G - Ja, czyli gimbus.

1.
[N] - Tak więc wiersz Czesława Miłosza tak naprawdę nie jest odniesieniem do ciężkiej sytuacji politycznej, a wewnętrznej walki człowieka z samym sobą.
[G] - Ale to jest bez sensu... Po co w takim razie wers o Stalinie i Armii Czerwonej?!
[N] - To tylko przenośnia!
[G] - Ale przecież w wierszu WYRAŹNIE jest napisane, że odnosi się do wojny. Nawet w adnotacji...
Nie skończyłem. "Uczeń pyskuje do nauczyciela." Pierwsza uwaga na polskim...

2.
[N] - Tak więc dzisiaj nauczymy się zmieniać czcionkę w Wordzie. (1gim...)
[G] - A nie lepiej, abyśmy po raz 1-szy od 2-óch miesięcy zrobili to na komputerze, zamiast pisać przydługie opisy w zeszycie?!
"Niektóre uwagi powinien zachować dla siebie."

3.
"Test osobowości" - mieliśmy rozpoznawać cholerne kleksy... Jak u psychiatry.
[N] - No to teraz MrGimbus. Co tu widzisz?
[G] - Kleks.
[N] - Zinterpretuj to!
[G] - No, jakby komuś pióro wylało...
"Robi sobie żarty z nauczyciela."

4.
[N] - Zrobiłeś to niby poprawnie, ale innym sposobem niż dyktowałem na lekcji!
[G] - Ale...
[N] - No dobrze, siadaj, 2-.

A to dopiero pierwsze 2 miesiące nauki...

Polskie gimnazjum

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 691 (953)