Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

BartekBD

Zamieszcza historie od: 5 lutego 2013 - 18:47
Ostatnio: 9 listopada 2015 - 14:58
O sobie:

Kibic, rocznik 1998... Gimnazjalista, fanatyk Legii Warszawa

  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 585
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 87
 

#47171

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o "odważnym" choć lekkomyślnym budowniczym.

Działo się to dość dawno temu. Ojciec mojego kolegi i mój sąsiad zatrudnił młodego chłopaka do pomalowania domu.
Chłopak był młody ale pełnoletni... No miał ze 20 lat.
Robota w zasadzie banalnie prosta... Może lepiej by było we dwóch, ale chłopak stwierdził, że on spokojnie sam da radę, trochę dłużej mu zejdzie, ale za to "szef będzie miał taniej, a ja więcej zarobię."
W sumie logiczne, niech więc będzie i tak.

7 rano. Rusztowania, drabiny - są.
Pędzle, farby - wszystko co potrzeba jest.
Chłopak, cały chętny, zwarty i gotowy.
OK - zacznij z tej strony - mówi "szef" - jak skończysz i będziesz miał przechodzić na ta ścianę, to widzisz, tu są druty (przyłącze elektryczne, napowietrzne).
Zadzwoń wtedy do mnie, a ja zadzwonię do energetyków, żeby odłączyli i będziesz mógł malować dalej.

Szef pogadał, chłopak pokiwał głową, szef pojechał.

Mija godzina, dwie, trzy... mija południe... chłopak nie dzwoni. Telefonu nie odbiera (nie była to jeszcze era komórek, a stacjonarnego w domu pewnie nie słyszy).

No więc szef, lekko zaniepokojony zrywa się z roboty i jedzie sprawdzić czy tam wszystko w porządku...
Przyjeżdża na miejsce i o mało co nie dostaje zawału.

Chłopak schodzi z drabiny, postawionej przy samych drutach, chwieje się na nogach... Chałupa pięknie równiutko dokładniutko wymalowana dookoła tych drutów, tak że mucha nie siada, a chłopak błagającym tonem:
- Szefie, szef się nie gniewa, ja przepraszam, że się napiłem, ale jakbym się nie napił to bym się bał...

budowa remont

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 921 (965)

#47168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem ja jestem Piekielny. Wobec innych Piekielnych.

Od pewnego czasu podłączyłem znów telefon stacjonarny. Nie wchodząc w szczegóły - służy on głównie do kontaktowania się z moją mamą i kilkoma bliskimi osobami. Istotne jest to, że wszyscy oni znają doskonale mój głos.
Oprócz nich - wydzwaniają do mnie różni tzw. "telemarketerzy", chcąc zaprosić mnie na pokaz garnków, kocy itp. Początkowe delikatne sugestie, że nie jestem zainteresowany, prowadziły do przedłużających się nacisków. Co więcej - często dzwonili w czasie gdy usypiałem dzieci. Ale ostatnio dzwonią jakby rzadziej, a i rozmawiać nie chcą. Wykreślają mnie ze swoich baz, rzucają słuchawkę, ewentualnie mówią tylko przeciągłe "Yyyyyyy". Jak to robię?

Otóż odbieram teraz telefon najbardziej radiowym tonem jakim potrafię i mówię: "Raaadio, witamy na antenie".

call_center

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 819 (881)

#47439

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja wiem, że wariaci zdarzają się wszędzie, ale są chyba jakieś granice...
Mój najmłodszy (pięciolatek) chory. Kaszel, trochę gorączki. Idziemy do przychodni. Numerek na 10:00 – u nas zwykle te numerki idą dość sprawnie, ale czasem trzeba chwilę poczekać, wiadomo.

No to czekamy. w naszej przychodni jest taki oddzielny korytarzyk, gdzie są tylko drzwi do pediatrów – dzięki temu małe dzieci nie muszą czekać razem z kaszlącymi dorosłymi. Trzy ławeczki, dwa gabinety, w każdym gabinecie jedna pani doktor. No i czeka sobie w takiej małej poczekalni czwórka małych pacjentów w wieku od 3 do na oko 6 lat. Czwórka małych – to siłą rzeczy osiem osób, bo przecież dziecko samo do lekarza nie chodzi. Traf chciał, że poza mną z maluchami było jeszcze dwóch tatusiów i tylko jedna mamusia. Tylko jedna – ale piekielna za całe stado…

Otóż mamusia okazała się być Wojującą Feministką (WF).
Zaczęło się od tego, że jeden z tatusiów rozmawiając przez telefon powiedział komuś "po drugiej stronie słuchawki", że niestety spóźni się do pracy, bo czeka z córką u lekarza. Pani natychmiast (głośno!) to skomentowała:

(WF): – O, proszę, jaki oburzony, że musi chwilę z własnym dzieckiem poczekać! A jak kobiety chodzą z dziećmi do lekarza, to nikt się nie przejmuje, że muszą czekać!

Oczy otworzyły mi się szeroko ze zdziwienia: pan o którym mowa w żaden sposób nie dał do zrozumienia, że czeka za długo ani że jest tym czekaniem zirytowany – udzielił prostej informacji, że się spóźni bo…

Później był już tylko gorzej. Usłyszeliśmy że "jak się chciało mieć dzieci, to teraz trzeba mieć czas się nimi zajmować!" (powiedziane tonem pouczająco–protekcjonalnym), że "facet to myśli, że kobieta jest od opieki nad dzieckiem, a sam to nie chce d... ruszyć" i tak dalej.

Gryzłem się w język, bo jestem złośliwy i bałem się że chlapnę coś, czego nie chciałbym chlapnąć przy małych dzieciach. W końcu jeden z pozostałych tatusiów przerwał pani WF – skądinąd grzecznie i kulturalnie, ale dość stanowczo – sugerując jej żeby się rozejrzała i zauważyła, że poza nią w poczekalni są właśnie sami tatusiowie, więc swoje pouczające wywody kieruje chyba w zła stronę.

Pomogło – ale na krótko. Każde nasze słowo – czy to skierowane do dzieci, czy przez telefon, czy do innych oczekujących – było natychmiast komentowane z charakterystyczną złośliwością i wyraźnym poczuciem wyższości. Dowiedzieliśmy się, że pani WF jest wykształcona (nie, serio?), więc żebyśmy nie pozwalali sobie na patrzenie na nią z góry (mówiąc szczerze – żaden z nas w ogóle na nią nie patrzył, bo każde spojrzenie wywoływało natychmiastową reakcję: zarzuty o seksizm i "gapienie się"). Chwilami naprawdę żałowałem że kultura nie pozwala mi powiedzieć pani WF co naprawdę myślę.

Ale szczyt nastąpił na kilka chwil przed tym, jak wszedłem z synkiem do gabinetu. Siedziałem, starając się nie zwracać uwagi na gadania WF, odpowiadałem na pięćset czterdzieste pytanie synka ("A dlaczego ta zebra na rysunku ma niebieskie paski?") i bezwiednie stukałem otwartą dłonią o ławkę, wybijając jakiś rytm który kołatał mi się w głowie. Dłoń była prawa. Stukanie było dość metaliczne, bo (nie zdając sobie z tego sprawy) stukałem o ławkę… obrączką, którą miałem na palcu. Błąd.

Pani WF wzięła oddech i wygłosiła długie kazanie sprowadzające się do tego, że małżeństwo to przeżytek wymyślony wyłącznie w celu uciemiężenia kobiety, a poza tym (uwaga!) na pewno robię to specjalnie, żeby (uwaga!) zademonstrować swoją wyższość wobec niej, jako samotnej matki!

Już otwierałem usta, ale w tym momencie otworzyły się drzwi do gabinetu i wysunęła się głowa naszej pani doktor – osoby skądinąd cudownej, ale bardzo stanowczej i zdecydowanej. Pani doktor w krótkich, acz mocnych słowach poradziła pani WF żeby zachowała swoje teorie dla siebie i nie darła się pod drzwiami, bo przeszkadza jej w badaniu pacjentów.

Pani WF umilkła i więcej je nie słyszeliśmy. Żal mi tylko jej dziecka.

służba_zdrowia

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1034 (1086)

#21413

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie mieszkam w metropolii, więc do liceum dojeżdżałam autobusem linii należącej do prywatnego właściciela. Autobusy te kursowały średnio co trzy godziny (rano kursy były częstsze, wiadomo, ludzie do pracy i do szkoły musieli się dostać). Którejś zimy, kiedy mróz trzaskający na spółkę z ogromnym śniegiem opóźniał niejeden kurs, poranne autobusy stawiały się na przystankach zadziwiająco punktualnie.

Nie byłoby w tym nic piekielnego, gdyby nie to, że pewna kobieta postanowiła się poskarżyć na kierowców. Dokładnie nie zacytuję treści skargi, dawno to było, postaram się jednak oddać jej sens:

"Przyszłam dziś rano na przystanek tak jak zwykle, pięć minut przed planowanym odjazdem autobusu. Ale, że było mroźno, to byłam przekonana, że autobus przyjedzie opóźniony. Weszłam do sklepu, żeby się ogrzać. Proszę mi wyjaśnić, dlaczego autobus przyjechał punktualnie?"

komunikacja wiejsko-miejska

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 834 (892)

#21879

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Rok temu w wakacje moi rodzice wyjechali na 3 tygodniowy urlop, więc zostałem z moim psem sam w domu. Mam już troszkę starszego psa, wtedy ok.7 lat. Jest to Mastif neapolitański, więc kawał psa.

Pewnego dnia zauważyłem, że pies się dziwnie zachowuje, jest jakiś ospały, markotny, nic nie je, zero chęci do życia z jego strony. Z godziny na godzinę zaczęło się robić coraz gorzej. Mam prawko, ale moi rodzice zabrali samochód, więc nie miałem jak go transportować do weterynarza. Dzwoniłem po znajomych, jednak albo byli na wakacjach albo zajęci itp, itd... Więc szybko się spakowałem, zarzuciłem psa na barki (waży ok. 65kg), nogi zaczęły mi się uginać ale czego nie robi się dla zwierzaka. Do przystanku mam około 15min drogi, więc myślę, że dam jakoś radę. Skwar niesamowity, słońce nagrzewa głowę, że nawet myśleć ciężko. Doszedłem do przystanku. Autobus przyczołgał się na przystanek i zaczyna się pierwsza "bitwa".
[J]a, [K]ierowca, [M]oher:

[J]: Dzień dobry, czy mógłbym zabrać ze sobą psa? Coś mu jest, nie jest w stanie sam chodzić, potrzebuje szybkiego transportu do weterynarza.
[K]: W porządku, widzę że pieskowi coś jest, wsiadaj.
[M]: ALE JAK TO?! TAKIEGO BYDLAKA, PCHLARZA DO AUTOBUSU?! PRZECIEŻ TAK NIE MOŻNA! PROSZĘ STĄD WYJŚĆ!
[J]: Proszę pani, to jest łagodny pies i zapewniam panią, że nikomu krzywdy nie zrobi, a nawet jeśli by chciał, to nie ma na to siły.
[M]: CO MNIE TO OBCHODZI?! WYPAD Z TYM CZYMŚ Z AUTOBUSU!
[K]: Niech pani się uspokoi, ja tu jestem kierowcą i jeżeli coś pani nie pasuje, dalszą część drogi może odbyć pani na pieszo.

Mohera lekko wryło w podłogę autobusu, a ja poszedłem sobie na koniec autobusu, położyłem psa na podłodze i jakoś musieliśmy wytrwać 40min drogi do weterynarza...
Po połowie drogi wchodzi tzw. [Ka]nar i znowu zaczyna się kolejna rzeż z [M]oherem w roli głównej.
[Ka]nar podchodzi w końcu do mnie spogląda na psa i mówi:

[Ka]: Bilecik... Okej wszystko się zgadza... Ale jak to tak psa w autobusie? Masz jakieś pozwolenia?
[M]: NO WŁAŚNIE! MASZ?! DO CZEGO TO DOSZŁO ŻEBY TAKIE ŚMIERDZIELE W AUTOBUSACH BYŁY! TO NIEDORZECZNE!
Ja już lekko podirytowany.
[J]: (do kanara) Proszę zobaczyć na niego, jest na coś chory muszę szybko jechać z nim do lekarza, nie ma siły nawet podnieść głowy, jeżeli muszę, wyjdę z autobusu i postaram się jakoś inaczej dotrzeć do weterynarza.
[Ka]: Nie trzeba widzę że z psem nie jest najlepiej, niech zostanie i życzę mu aby wrócił do zdrowia. :)
[M]: ALE JAK TO?! JA TO ZGŁOSZĘ TAM GDZIE TRZEBA! MOŻE SIĘ PAN JUŻ POŻEGNAĆ Z PRACĄ!

Pan kanar to zlekceważył i opuścił środek powolnej teleportacji. Moher dalej coś mruczał pod nosem, ale już nie miałem najmniejszej ochoty tego słuchać. Gdy dojechaliśmy do upragnionego przystanku, ponownie ułożyłem już w pół żywego pupila na moich barkach i powoli zbliżałem się do wyjścia, jednak pani moher nie mogła powstrzymać się od komentarza i rzekła, o dziwo już nie krzycząc:

[M]: No zapie*dalaj do tego weterynarza, lepiej żebym cię tu więcej nie widziała.

Zagotowało się we mnie, temperatura w moim ciele przekroczyła 100stopni C, ale nie zniżałem się do jej poziomu i ładnie podziękowałem kierowcy. W biegu dotarłem do weterynarza. Weterynarz szybko wziął zwierzaka na sale operacyjną i nie było go z dobrą godzinę. Wyszedł i zaprosił mnie do siebie. W sumie byłem nastawiony na to, że mojego pupila już nie uratuje. [W]eterynarz, [J]a

[W]: Mam dla pana, dobrą i złą wiadomość od której zacząć?
[J]: Może od dobrej. (ledwo to z siebie wykrztusiłem)
[W]: Psa udało się uratować.
[J]: Naprawdę?! DZIĘKUJĘ! (zacząłem się cieszyć itp.)...
A ta zła wiadomość?
[W]: Pies został otruty i będzie musiał przechodzić intensywną i niestety kosztowną terapie.

Jak później się okazało, pies został otruty przez sąsiadów, którzy mieszkają 50m dalej ponieważ "BOJĄ SIĘ PRZECHODZIĆ OBOK NASZEGO DOMU, BO PIES MOŻE ICH ZAATAKOWAĆ".

Dodam tylko, że pies nigdy nikomu nie zrobił krzywdy, jest ułożonym i wesołym pieskiem, a co najważniejsze cieszy się życiem do dziś. :)

Weterynarz komunikacja miejska

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 848 (912)

#22285

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Akurat byłem we Wrocławiu, zmuszony wyjazdem do lekarza. Z racji tego, że się szybko uwinąłem, postanowiłem pojechać do galerii handlowej.

Jadę tramwajem jak gdyby nigdy nic, podkreślam że ewentualnych okupantów miejsc wieku starczego było wielu, jednak nikt mnie nie upomniał widząc moje kule. Wtem na jednym z przystanków wpadł jakiś [m]oher-komando. Odznaczał się wielkim krzyżem zawieszonym na szyi, już zły znak. Podeszła do mnie i przywitała się krzycząc "Szczęść Boże" na cały tramwaj i prosząc mnie o ustąpienie miejsca.
[J]a -Przykro mi, jestem niepełnosprawny i nie mogę ustać, proszę to zrozumieć.
[m] - Ja jestem stara, nogi mnie bolą!
[J] - A ja na swoich w tramwaju nie ustoję.
[m] - Ja też jestem schorowana!
[J] (pokazując na znaczek na szybie przedstawiający wózek inwalidzki) - Widzi to pani? To jest oznaczenie miejsc, na których ludzie tacy jak ja mają prawo siedzieć.
[m] - A gdzie niby jedziesz?!
[J] - A co to panią interesuje?!
[m] - Bo jak nie jedziesz do kościoła, to ci się nie należy!
Mój wyraz twarzy przypominał po tym zdaniu karpia.
[J] - I tak pani nie ustąpię.
[m] - Ty okultysto! Przeklinam cię, niech na ciebie łaska boska nigdy nie zstąpi!!!

Tak sobie teraz myślę, czy nie była to słynna "Szczęśćboże" z opowieści naszego dzielnego ochroniarza (SS). Tylko nie wiem czy miasto się zgadza...

komunikacja miejska

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 734 (832)

#22470

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Komunikacja miejska w Gdańsku.

Jak to wygląda z punktualnością, każdy wie. Ale swego czasu tramwaje linii 8 odjeżdżające z pewnego przystanku w Gdańsku miały dziwną manierę odjeżdżania przed czasem (potwierdzone obserwacjami na różnego rodzaju czasomierzach).

Ponieważ pracę kończę o 22.00, to było to idealne połączenie do mojego ówczesnego miejsca zamieszkania.
Czy nie kochacie tego widoku, gdy przy -20 stopniach Celsjusza widzicie odjeżdżający o 3 minuty za wcześnie tramwaj i wiecie, że na kolejny przyjdzie wam długo poczekać?

No właśnie.

Kumpel, który również z tych połączeń korzystał, pewnego dnia "wyszedł z nerw" i przekazał dyspozytorni co o tym myśli:

K: Która u was jest godzina?
D: (z WTF w głosie) 22.04...
K: To dlaczego tramwaj taki, a taki odjechał o 22.03, a nie o 22.06?! I to po raz KOLEJNY?!
D: No wie pan... To taki orientacyjny czas odjazdu... zawsze może się różnić trochę w te albo trochę wewte...
K: A CZY WASZE CENY BILETÓW TEŻ SĄ, PSIAKREW, ORIENTACYJNE?!

Chyba dotarło, bo tramwajarze przestali cierpieć na dolegliwość zwaną przedwczesnym odjazdem.

ztm gdańsk

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 631 (685)

#22475

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Felixa Castora http://piekielni.pl/22470 zainspirowała mnie do napisania mojej przygody z komunikacją miejską w Gdańsku.

Kończę pracę o 21 i żeby dojechać do miejsca w którym mieszkam, muszę przesiąść się na Targu Siennym z autobusu 142, który ma tam pętlę, na autobus 232 odjeżdżający z przystanku 10 metrów dalej.

Jakiś tydzień temu jadę sobie spóźnionym 142, dojeżdżam do Targu Siennego i co widzę? Oczywiście 232 stoi na przystanku wcześniej o ok 5 minut. "Poczeka"- myślę sobie, "przecież jest dużo wcześniej niż powinien". Wysiadam ze 142 i widzę, że tamten zamyka drzwi ... "shit!" - biegnę, dopadam i naciskam przycisk otwierający drzwi, bo autobus wciąż stoi. Przycisk nie reaguje to podbiegam do drzwi przy kabinie kierowcy, tam przycisku brak, ale ja pukam w szybę. Kierowca odwraca się do mnie, puszcza mi "oczko"... i odjeżdża... o_O

Następny autobus za godzinę.

Nigdy wcześniej nie rzucałam mięsem publicznie ku uciesze zgromadzonej i zmarzniętej gawiedzi. :/

komunikacja_miejska Gdańsk

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 564 (630)

#27264

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia będzie o emerytce w tramwaju - takiej, jakich wiele, a jednak każda wyjątkowa.

Stoję sobie radośnie na samym przedzie tramwaju, tuż za ′plecami′ motorniczego, bo tam miejsca na góra 1 osobę, nikt się nie dopycha, nawet przy zauważalnym tłoku. Nie tym razem.

Przede mnie wbija się starsza pani - jakoś wielce nie zawadza, więc nie narzekam. Problemy objawiły się na zakrętach, na których to jej cielsko bez cienia oporu pokładało się na mnie, bo przecież trudno się wysilić i złapać poręczy będącej 10 cm obok. Cierpliwie znosiłam to, bo raz się zachwiać można, dwa razy też - ale bez przesady.

Też pewno do nieba nie pójdę, więc postanowiłam nauczyć ją, jakie konsekwencje można ponieść przez nieuważne przewalanie się po ludziach w środkach transportu miejskiego.

Znając trasę, przy nadchodzącym zakręcie skompresowałam się w najmniejszy rar, jaki mogłam i zrobiłam przed sobą miejsce. Pani szanowna, chcąc znów zrobić sobie ze mnie oparcie, poleciała do tyłu.

Żałuję, że nie widziałam prosiaczkowej paniki w jej oczkach, ale latające we wszystkie strony odnóża były niewiele mniej satysfakcjonujące. Jakoś ustała, po czym przełknęła dumę i chwyciła serdelkowatą łapą za poręcz, więcej nie podchodząc do lądowania na mojej osobie. Jednak się dało.

komunikacja miejska

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 883 (919)

#23581

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kocham autobusy.

Wchodzi pijany do autobusu, miota się obok kierowcy. Na każdym przystanku zwraca się do ludzi, którzy kupują bilet u kierowcy:
- Po co kupujesz, wieczór, nie ma kanarów! - Mamrocze nagabując.
Jedziemy kilka przystanków, facet tak samo namolnie do każdego, zaczyna być irytujący. Po 5tym przystanku kierowca rusza, facet nagle się prostuje, "trzeźwieje", wyciąga na sweter legitymację i informuje:
- Proszę przygotować bilety do kontroli.

Jak podszedł do mnie, postukałam się w głowę. Nie skomentował.

komunikacja miejska

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 897 (951)