Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

BartekBD

Zamieszcza historie od: 5 lutego 2013 - 18:47
Ostatnio: 9 listopada 2015 - 14:58
O sobie:

Kibic, rocznik 1998... Gimnazjalista, fanatyk Legii Warszawa

  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 585
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 87
 

#47568

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może kojarzycie pewną panią, która miała natrętny zwyczaj przesiadywania na ul. Karmelickiej i prosiła o "grosiczka na pierogi". Ostatnio zauważyłam, że zmieniła swój rewir.

(Nadmienić muszę, że mam miękkie serce i jeśli ktoś jest głodny, to nie przejdę obojętnie, ale pieniędzy nie dam. Zdarzało się, że ktoś chciał bułkę i ciepłą herbatę, więc bez problemu dostawał i więcej.)

Nie tak dawno mój chłopak szedł na zakupy i został przez ową panią zaczepiony. Chłopak poirytowany zapytał:

- A nie może pani ulotek rozdawać? I tak siedzi pani tu całe dnie, zamiast wystawiać rękę o "grosika", może pani wystawiać ją z ulotką.

Kobita jak się nie zerwie oburzona! Niemal z jadem wypluła kwintesencję żebractwa:

- Nie! Nie mogę, bo za MAŁO płacą i mi się to w ogóle nie opłaca!

No tak, lepiej żebrać...

ulica

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 782 (838)

#12528

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Pracuję na ochronie.
Mam znajomego Murzyna. Bartek (imię zmienione) urodził się w Polsce i nigdy nie robił sobie zbyt wiele ze swojego wyglądu oraz tego, jak jest odbierany. Więcej, gardzi sztucznym poziomem "politycznej poprawności", często żartuje ze swojego wyglądu (skarbnica rasistowskich dowcipów!) i stereotypów.
Dziś wpadł do mnie na chwilę do pracy i został uwieziony przez burzę. Chodził ze mną, żartując i słuchając z niedowierzaniem o mojej pracy. Szybko przekonał się, że mówiłem prawdę.

Po sklepie, dosłownie biegała wtedy pani typu "kura domowa, wersja rozszerzona". Nic jej nie pasowało, wszystko było za drogie, zbyt kiepskiej jakości, obsługa była zbyt wolna, a sklep za zimny. Zachowywała się przy tym koszmarnie opryskliwie.
W końcu przystanęła przy mnie i Bartku, i zaczęła szarpać rękaw wystawionej koszuli.
- Jaki to materiał jest? Jaki?! - zawołała na ledwo żywą już, ekspedientkę.
Tu Bartek musiał się "poczuć". Uśmiechnął się, odsłaniając naprawdę śnieżnobiałe zęby na tle ciemnej jak kongijska noc, twarzy.
- Bawełna! Sam zbierać! - powiedział uradowany.
Pani zapłaciła za już wybrane ubrania i uciekła ze sklepu, ścigana chichotem ludzi zebranych dookoła niej.

Ochrona

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1410 (1488)

#27108

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia użytkowniczki Agaaga przypomniała mi bardzo podobną sytuację która miała miejsce ok. 1,5 roku temu. Tym razem ja odpowiedziałem piekielnością na piekielność.

Mój synek miał gorączkę, więc pojechaliśmy do pediatry. Budynek lekarza jest na lekkim odludziu, daleko do przystanku, niewygodne połączenia autobusowe, itp.
Swoje załatwiliśmy, pani doktor przepisała jakieś tabletki i syrop, już idziemy do auta i tak 2m przed autem zatrzymuje mnie z pozoru miła starsza pani. Tłumaczy, że daleko na przystanek, że autobusy źle jeżdżą i czy nie mógłbym jej podwieźć trochę w stronę miasta. No cóż, jechałem i tak w stronę miasta, to kazałem pani wsiadać, po drodze tłumaczyła, że tylko do miasta, bo tam już ma autobus. Wjeżdżamy już praktycznie do miasta, pytam na którym przestanku wysadzić i wywiązał się taki oto dialog.

[J] - Ja
[P] - Pani Piekielna

[J] - Jesteśmy prawie na miejscu, gdzie panią wysadzić?
[P] - Oj wiesz bo ty masz w tym aucie tak wygodnie i ciepło, a autobusy to dużo ludzi, wieje, jeszcze się choroby nabawię...
[J] - Słucham? Co pani przez to rozumie?
[P] - No wiesz, bo ja tu w zasadzie niedaleko mieszkam, mógłbyś mnie podrzucić, taki człowiek jak ty pewnie sobie może pozwolić [...] o tu tu zaraz zakręt będzie do wsi Iksińskiej.
[J] - Moment, moment, rozumiem 5 minut drogi ale do wsi Iksińskiej jest dobra godzina drogi stąd. Koło pani siedzi chore dziecko, które muszę zawieść do domu, a nie urządzać mu przejażdżki, ja za niedługo do pracy muszę iść, a benzyny też mi nikt za darmo nie daje.

Pani zamilkła, ja zjechałem na wysepkę przystanku, proszę panią żeby wysiadła, bo stąd bez problemu dojedzie do domu. Jednak z tyłu cisza. Pani udaje, że nie słyszy. Pierwsza, druga, trzecia próba słowna - nic. Po czwartej odpowiedź:

[P] - Jak się powiedziało, że się zawiezie to się zawiezie. Ja się nigdzie nie wybieram. Ja stąd nigdzie nie wychodzę.

No nic. Nie powiem zagotowało się trochę we mnie, jeszcze z trzy razy poprosiłem o opuszczenie auta, ale nic, zero reakcji. No to sprzęgło, bieg, gaz i jedziemy. Bynajmniej nie do wsi Iksińskiej. Udałem się po prostu w kierunku swojego domu. Pani chyba cieszyła się, z tego, że jedziemy, licząc na to, że rzeczywiście na głupiego trafiła. W pewnym momencie włączyła mi się piekielna strona mózgu. Przyłożyłem telefon do ucha i udając, że dzwonię, powiedziałem coś w ten deseń:

[J do telefonu] - Cześć Bartek, słuchaj twój ojciec ma jeszcze tą firmę pogrzebową ?
[J do telefonu] - To dobrze, słuchaj zróbcie mi tam miejsce w kostnicy bo mam w aucie zwł... to znaczy jeszcze nie zwłoki, ale w każdym razie przygotuj miejsce.

Reakcja Pani z tyłu była dokładnie taka na jaką liczyłem, zaczęła szarpać klamkę (klamki z tyłu mam zablokowane przed otwarciem od wewnątrz ze względu, że dziecko na tyle jeździ :)), wielki lament, że morderca, że księdzu powie, że otwórz te drzwi, itp.

[P] - Morderco! Otwórz te drzwi! Boże! Ja chcę stąd wyjść!
[J] - Teraz to już za późno, już miejsce przygotowane.

Pani z tyłu coś tam jeszcze krzyczała, ja zatrzymałem auto i kazałem jej wysiadać. Tak szybkiej wysiadki i prędkości odejścia od auta ok 60-letniej kobiety, to jeszcze nie widziałem. Chociaż o tyle miły byłem, że wysadziłem przy przystanku.

Dopiero potem mnie naszły myśli, że przesadziłem, itp. Jednak no cóż, odpłacone pięknym za nadobne. :)

służba_zdrowia auto

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1381 (1421)

#43741

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na początku studiów poznałem pewną dziewczynę. Miała na imię Katarzyna*, studiowała matematykę, którą zaczęła w tym samym czasie co ja mój kierunek. Wtedy mogłem z czystym sumieniem powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Teraz nazwałbym to zauroczeniem. Dogadywaliśmy się niesamowicie, byliśmy właściwie nierozłączni (na tyle na ile pozwalały nam nasze zajęcia). Cały wolny czas spędzaliśmy razem snując plany na przyszłość. Na ostatnim roku studiów zamieszkaliśmy razem w mieszkaniu kupionym przez moich rodziców*. Mieszkanie wykończyłem z pomocą wuja, który poświęcał dla mnie cały wolny czas. Znalazłem pracę i zaczęliśmy układać sobie życie. Nic nie wskazywało na to, że nasz związek może się rozpaść. Pewnego dnia odebrałem od niej telefon (dialog i wszystko co się działo później pamiętam jakby to było wczoraj).

[K]-Cześć. Możesz rozmawiać? Muszę ci coś powiedzieć.
[J]-Tak. Co się stało?
[K]-Wiesz to bez sensu. Ty masz inne priorytety (lubiła używać tego słowa) i ja mam inne. To nie ma szans się zgrać. Lepiej żebyśmy się rozstali. Przyjedź po pracy oddać mi klucze do mieszkania.
[J]-Klucze? Do TWOJEGO mieszkania?
[K]-No tak. Pa.

Po pracy prędko pojechałem do mieszkania, bo nie wiedziałem co może się tam stać pod moją nieobecność. Miałem dobre przeczucie, bo wszystkie moje rzeczy były zapakowane już w pudła (miło z jej strony, że chociaż poukładała je, a nie wcisnęła wszystko byle jak). Katarzynę zastałem w kuchni z "kolegą".

[K]-Szybko wróciłeś. Spakowałam twoje rzeczy. Bartek pomoże ci je znieść na dół. Klucze oddasz jemu i jesteś wolny.
[J]-Mam ci oddać klucze do mojego mieszkania? Z jakiej racji?
[K]-No skoro byliśmy parą to chyba należy mi się to mieszkanie. W sądzie nie masz szans, bo na pewno udowodnię, że mi się ono należy i jeszcze będziesz miał dodatkowe koszty.
[B]-Heheh, to co pomogę ci znieść te graty? Nie rób scen ziomuś, bo jesteś na przegranej pozycji.
[J]-Wolnego. Wszystkie papiery są na mnie i nigdzie nie ma w nich twojego nazwiska. Byliśmy parą ale to nie uprawnia cię do ograbienia mnie z mieszkania, do którego nie chciałaś dołożyć grosza.
[K]-Wiesz ile ja mam wydatków?! Dojazdy z tego zadupia kosztują fortunę. W byle czym też chodzić nie będę, a ciebie było stać na urządzenie się tutaj.
[J]-Rozwiążemy to inaczej.

Wyszedłem do pokoju w którym trzymałem teczkę z papierami związanymi z mieszkaniem. Na moje szczęście nie wsadziła ich do żadnego z kartonów, co oszczędziło mi szukania. Katarzyna i jej "kolega" weszli ze mną do pokoju.

[J]-Tutaj mam wszystko co jest związane z mieszkaniem, wszystkie faktury, umowę kupna i całą resztę. Nie ma w nich twojego nazwiska więc prawnie nic ci się nie należy. To nie ja się wyprowadzę tylko ty.
[B]-Słuchaj kolego. Mogę ci pomóc stąd wyjść, a twoje graty wyrzucę oknem.

Bartek złapał mnie za rękę i próbował mi ją wykręcić. Na jego nieszczęście ważyłem od niego więcej, przez co jego próba skończyła się tym, że to ja wyprowadziłem go z mieszkania i zamknąłem za nim drzwi. Katarzyna co bardzo mnie zdziwiło, nie protestowała i nie krzyczała.

[J]-Skoro już poszedł to porozmawiajmy. Jeżeli chcesz mnie zostawić to ok. Mieszkania nie dostaniesz, bo ci się nie należy. Wyjdziesz sama czy mam dzwonić po Policję?
[K]-CO?! Ja nigdzie nie wyjdę. Mam prawo być tutaj tak jak i ty. Oddaj mi klucze i spadaj. Rzeczy nie musisz zabierać teraz. Nic z nimi nie zrobię.
[J]-Ok. Skoro tak stawiasz sprawę.

Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem na Policję, bo wtedy było to jedyne wyjście. Katarzyna siedziała jak wryta jakby nie wierzyła, że naprawdę dzwonię na Policję. Panowie uwinęli się dosyć szybko. Gdy tylko zadzwonił domofon, Katarzyna wystrzeliła w jego stronę jak z procy i zaczęła krzyczeć.
[K]-Szybko! Pomocy bo mnie zabije! To wariat!

Stałem jak sparaliżowany, bo nie wiedziałem, że jest zdolna do czegoś takiego. Wróciłem do pokoju i usiadłem kładąc twarz w dłoniach, bo cała ta sytuacja była absurdalna. Czułem w tym momencie bezsilność, bo nie wiedziałem jak zareagują policjanci. Panowie weszli do pokoju i zastali mnie w takiej pozycji. Za nimi weszła Katarzyna z roztrzepanymi włosami (prawdopodobnie zrobiła to, żeby uwiarygodnić to co wrzeszczała do domofonu). Nawet rozmowa ze stróżami prawa wydawała mi się nierealna.

[P1]-Pobił pan tą panią?
[K]-Jeszcze pan pyta?! Proszę na mnie spojrzeć.
[P2]-Ja widzę, że ma pani roztrzepane włosy. Wieje trochę więc to może przez to?
[J]-Nie, nie pobiłem tej pani. (Wskazując na pudła) Ta pani próbuje mnie wyprowadzić z mojego mieszkania. Właściwie nic mnie z nią nie łączy i to ja po was dzwoniłem. Tutaj mam dokumenty, z których wynika, że ta pani nie ma prawa do mieszkania, więc prosiłbym, żeby ją panowie stąd zabrali, bo mam dosyć tej szopki.
[K]-Ja ci tego nie podaruje! Zniszczę cię! Wszyscy się dowiedzą jaki jesteś! WSZYSCY!
[P2]-Spokojnie. Mogę prosić pani dowód? Chciałbym coś sprawdzić.

Po otrzymaniu dowodu P2 zaczął przeglądać wszystkie papiery w teczce, którą im pokazałem. P1 w tym czasie skutecznie blokował Katarzynie drogę do mnie.

[P2] do [P1]-Faktycznie w papierach nie ma nazwiska Katarzyny X. Będziemy musieli panią zabrać.
[K]-CO?! Ja nigdzie nie pójdę! To moje mieszkanie!
[P1]-Według dokumentów nie. Może lepiej pójdziemy.
Po tych słowach Katarzyna jakby ochłonęła i zgodziła się wyjść z policjantami. Po około godzinie dostałem od niej SMSa:
"Nie podaruje ci tego. Zrobię wszystko żebyś stracił pracę i mieszkanie".
Nie przejąłem się tym SMSem, bo nic nie mogło zaszkodzić mi w pracy, a strata mieszkania była niemożliwa.

SMSy zacząłem dostawać również od jej nowego chłopaka (wspomniany wyżej Bartek). Twierdził, że wie gdzie mieszkam (trudno, żeby nie wiedział skoro był u mnie) i że potnie mi opony i twarz. Nie przejmowałem się tym zbytnio, bo wiedziałem że on niewiele jest w stanie zrobić. Kolegów nie miał (podobno przez "cipowaty" charakter), a sam nie stanowił dla mnie żadnego problemu.

Do Katarzyny po wcześniejszych zajściach napisałem tylko jednego SMSa, w którym zapytałem kiedy odbierze swoje rzeczy. Dowiedziałem się, że nie ma zamiaru bo i tak mieszkanie będzie jej, a ja mam już szykować sobie wyprawkę do więzienia. Kilka dni po tym SMSie zadzwonił do mnie szef z informacją, że jakaś kobieta dzwoni bez przerwy do firmy i wrzeszczy jak opętana, że "TCMT SPRZEDAJE WASZE DANE W INTERNECIE!!". Szef znał mnie dobrze od czasu praktyk studenckich i wiedział, że nie jestem zdolny do takich rzeczy. Znał też moją sytuację i tylko śmiał się, że po ślubie miałbym z nią przerąbane.

Około miesiąc później dostałem wezwanie z Policji. Okazało się, że Katarzyna złożyła doniesienie w którym twierdzi, że uniemożliwiam jej odbiór rzeczy i, że na jej oczach pobiłem jej chłopaka w JEJ (czyt. moim) mieszkaniu. Tłumaczenie całej sytuacji zajęło mi prawie trzy godziny. Na całe szczęście zachowałem SMSa, którego do niej wysłałem. O SMSach jej chłopaka nie wspominałem bo stwierdziłem, że z takiego powodu nie chcę ciągać się po sądach. Policjant poprosił tylko, żebym oddał jej rzeczy, bo on nie chce jej tu więcej widzieć, ponieważ darła się jakby ją na pal wbijali. Zapytałem go czy przy odbiorze tych rzeczy mógłby być jakiś policjant, żeby sprawa nie ciągnęła się w nieskończoność.

Odebrała swoje rzeczy, i zapomniałem o niej i całym cyrku, który przeszedłem.
Dostałem jeszcze list od prawnika, którego wynajęła żeby odzyskać mieszkanie, a kilka dni później telefon z kancelarii, że sprawa jest już nieaktualna i mam się tym nie przejmować.

O prawdziwym powodzie rozstania dowiedziałem się od jej koleżanki. Nie chciałem z nią chodzić po galeriach na wielkie zakupy (na które nabierała ochoty w godzinach mojej pracy) i bała się, że wciągnę ją w działalność przestępczą.

*Katarzyna nie reagowała w ogóle na zdrobnienie jej imienia. Wiem od jej koleżanek, że urządziła prowadzącemu awanturę o to.
**Żeby nie było niedomówień. Rodzice nie wyłożyli na nie ostatnich oszczędności(nie jest też istotne skąd mieli pieniądze), a ja nie jestem pasożytem, który na nich żeruje.

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1169 (1245)

#31655

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność niejedno ma imię. Dla mnie piekielnym jest celowe robienie ze swojego dziecka życiowego kaleki i bycie z tego dumnym.

Moi rodzice (a kiedy z nimi mieszkałam to i ja) mają sąsiadkę - nazwijmy ją panią Elą. Pani Ela to kobieta do rany przyłóż, zawsze chętna do pomocy. Pani Ela ma także kochanego synka - nazwijmy go Bartusiem. Owy Bartuś ma 29 lat, w swojej rodzinie oraz sąsiedztwie funkcjonuje jako Bartuś, nie Bartek. Ojciec Bartusia zmarł już dawno temu, jednak wychowaniem syna na mężczyznę się nie interesował - wolał swoje zajęcia i wyjazdy.

Bartuś to zatem życiowa kaleka, wychowana tak przez kochającą go nad życie panią Elę. Oto kilka przykładów z codziennej egzystencji Bartusia:

- Umywalka w ich łazience jest mała, Bartuś boi się zarazków, więc ręce myje aż do łokci, rozlewając wodę po całej łazience. Powódź ochoczo sprząta pani Ela.

- Bartuś wszystko pierze, nawet nowe skarpetki z paczki. Co jak w paczce skarpetek tylko 10 sztuk, a mama uczyła, że nie można wstawiać pustej pralki? Bartuś dorzuci czyste ubrania, skarpetki przecież potrzebne na już.

- Pani Ela pracowała swojego czasu na dwa etaty a Bartuś lubi domowe jedzenie. Niestety nie umie go gotować. Co robiła pani Ela wracając do domu o 22-23? Podwijała rękawy i gniotła Bartusiowi kluseczki domowej roboty (Bartuś uwielbia domowy rosołek z gniecionymi kluseczkami).

- Bartuś lubi jak mama robi jedzenie z nowego przepisu. Przepisu należy się jednak trzymać niewolniczo aby Bartuś zjadł potem potrawę. Kiedyś pani Ela zrobiła pizzę. W przepisie kazali miseczką zrobić w mące dołek żeby wbić do niego jajka. Pani Ela przyznała się, że dołek zrobiła ręką. Bartuś pizzy nie zjadł (poważnie!!!).

- Bartuś nie lubi prac fizycznych. Ma za to samochód i bramę, co w zimę wiąże się z odśnieżaniem, aby móc z posesji wyjechać na ulicę. Dla Bartusia to za dużo. Bartuś wolał całą zimę zdejmować i zakładać przy wjazdach i wyjazdach bramę, zamiast odśnieżania wokół niej. Jednak Bartuś już nie woli - przy jednym taki zdejmowaniu wypadł mu dysk. Do końca zimy pani Eli w odśnieżaniu pomagał mój tata.

- Bartuś lubi czystość i skoszoną trawkę. Sprząta i kosi pani Ela, bo kurz jest brudny, a trawą można ubrudzić rączki i ciuszki.

- Pani Ela lubi pójść do koleżanki na ploteczki. Bartuś już opanował tą trudną sztukę ale zanim to zrobił, pani Ela musiała często ploteczki przerywać, żeby jak na skrzydłach pognać do domu i odgrzać Bartusiowi jedzonko. Po zaserwowaniu synkowi posiłku wracała na ploteczki.

- Bartuś nie ma dziewczyny i chyba nigdy nie miał. Pani Ela poruszyła kiedyś ten temat z moją babcią. Babcia zapytała się z przymrużeniem oka, co pani Ela ma zamiar z tym zrobić, przecież Bartuś zostanie starym kawalerem. Okazało się, że pani Ela i Bartuś już uradzili, że ja zostanę żoną Bartusia, a pani Ela nadal będzie z nami mieszkała. Od tamtej pory moja rodzina jakoś przychylniej patrzy na mojego faceta.

To tylko kilka przykładów. Na pierwszy rzut oka wydaje się, i nawet jest, to śmieszne ale jak się bliżej przyjrzeć, to jest to tak kaleka i dysfunkcyjna rodzina, że aż strach pomyśleć co się stanie, jak pani Ela nie będzie już mogła skakać wkoło Bartusia. Jak wszyscy znajomi powtarzają - największą zaletą Bartusia jest pani Ela.

sąsiad

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 854 (964)

#7915

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z MPK.
Niedzielne popołudnie, siedzę sobie zaraz za kierowcą w autobusie, ludzi całkiem sporo. Na jednym z przystanków wsiada [D]ziewczyna z rodzicami. Podchodzi do [K]ierowcy:
D - Poproszę trzy bilety jednorazowe
K - Nie mam juz biletów.
D - To może godzinne chociaż?
K (podniesionym głosem) - Nie mam biletów!
Nie ma to nie ma. Jedziemy dalej, dwa przystanki później wsiadają kanary. Dziewczyna tłumaczy, że chciała kupić bilety, ale kierowca nie ma, autobus bez automatu biletowego, a wiadomo niedziela to i żadnego kiosku nie uświadczysz otwartego.
Kanar podchodzi do kierowcy i pyta czy to prawda, że nie ma biletów. Na to kierowca:
K - Mam bilety.
D - No jak to, przecież mówił pan, że nie ma pan żadnych biletów?
K - Mówiłem, że nie mam wydać.
D - Co wydać, jak nawet nie dawałam żadnych pieniędzy jeszcze?

Ponieważ już widziałam, że kanar przymierza się do spisania całej trójki, wtrąciłam się, mówiąc że ja też słyszałam jak kierowca mówił, że nie ma biletów, za co dostał mi się ochrzan od wyżej wspomnianego, że mam problemy ze słuchem. Na szczęście siedzący naprzeciwko starszy pan, też potwierdził, że wszyscy dookoła słyszeli wrzask kierowcy, iż nie ma biletów. W końcu kanary zostawili w spokoju całą trójkę, z czego kierowca był wyraźnie niezadowolony. Nie wiem, dostaje jakąś prowizje od mandatów czy co?

mpk krk

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 707 (825)

#4505

przez ~Estaroth ·
| Do ulubionych
Jestem sprzedawcą w sklepie AGD/RTV. Konkretnie sprzedaje sprzęt RTV. Pewnego dnia przychodzi kobieta, ogląda telewizory na półkach. Ja podchodzę, pytam jaki ją interesuje, czy potrzebna jej jakaś porada itd itd. Okazało się, potrzebuje jakiś niewielki telewizor około 19–22 cala. Podejrzewałem, że będzie chodziło o jak najtańszy. Tak się właśnie stało, wybrała najtańszy model 22 calowy. Oprócz telewizora klientka zażyczyła sobie nową antenę pokojową. Zapakowałem więc telewizor oraz antenę i klientka z fakturą wyszła ze sklepu zabierając telewizor i antenę.

Na drugi dzień ta sama klientka przychodzi i mówi, że nie potrafi w żaden sposób ustawić sobie tego telewizora. Pytałem czy robiła wszystko wg instrukcji itd, itd... Po chwili zaproponowała, żebym poszedł z nią do jej domu (mieszkała 5 min drogi od sklepu) i pomógł jej to skonfigurować (tv z anteną). Za zgodą kierownika poszedłem do jej domu. Pierwsze co mnie zdziwiło to napis na drzwiach (mieszkanie w bloku) czarny flamaster na kartce A4 - MIESZKANIE PRYWATNE WSTĘP WZBRONIONY i pod spodem NIE UCZESTNICZĘ W HIPNOZIE. Zacząłem się poważnie zastanawiać czy aby na pewno chcę wchodzić do tego mieszkania. W drzwiach miała trzy zamki, które otworzyła. Po chwili położyła swoją torebkę na podłodze klatki schodowej i zaczęła w niej grzebać. Wyciągnęła z niej jakiegoś haka zrobionego z drutu i zaczęła otwierać drzwi. Moja pierwsza myśl to, że ma jakiegoś zwierzaka i jakoś będzie go odganiać albo coś (Tak w ogóle to chciałem stamtąd spieprzać – ale jakoś tak głupio było uciec). Ale nie, uchyliła lekko drzwi wsadziła tam rękę i zaczęła machać ręką po omacku. Aż wreszcie zaczepiła o jakąś linę. Wyciągnęła tą line i zaczęła ją zwijać do siebie, a w środku zaczęła się zwijać jakaś kotara. Po tych czynnościach można było już wejść do domu po wcześniejszym usunięciu krzesła, którym dodatkowo były zaryglowane drzwi. Do mnie powiedziała w tym momencie tylko, że ma bardzo wścibskich sąsiadów. W samym mieszkaniu ciemnica. Wszystkie okna pozasłaniane. Klientka wskazała mi pokój w którym stał telewizor. Zacząłem stroić telewizor (bardzo szybko, bez komentarzy – modląc się by nie zostać zdzielonym jakimś obuchem w tył głowy ... hehe). Po około 10 minutach powiedziałem, że telewizor jest zestrojony. Zapytałem o kablówkę (skoro mieszka w bloku, gdzie dostępna jest kablówka, to po co jej antena pokojowa) – ona na to, że nie chce żadnej kablówki, bo sąsiedzi podglądają ją przez gniazdo antenowe. Tak samo mówiła żeby nie łączyć się z żadnymi komputerami, bo też będzie podglądana. Darowałem sobie dalsze komentarze, z myślą o jak najszybszym opuszczeniu jej mieszkania. Po chwili wracałem już do pracy.

Dokładnie po 2 dniach ta sama kobieta przychodzi i mówi że ten telewizor jest zepsuty. Zacząłem się żegnać. Więc pytam jakie są objawy, co się dzieje. Klientka tłumaczy mi, że włącza się jej zdalne okaleczenie. Doprawdy mnie zamurowało. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć. Więc zacząłem pytać co to znaczy. Ona odpowiedziała mi że włącza się jej zdalne okaleczenie i uderza ją po kroczu, piersiach, głowie (w głowę to wiedziałem, że coś jej jest). Oprócz tego powiedziała że ją obserwują – tłumacząc, że obserwują ją Putin, że w jej domu jest GDAŃSK, SOPOT, WARSZAWA i MOSKWA. Ja powiedziałem, że sam telewizor nie ma funkcji zdalnego okaleczania i tym bardziej funkcji komunikowania się z Putinem. Zaproponowałem jej rozmowę z kierownikiem. Kierownik w zasadzie powtórzył moje słowa i crazy klientka sobie poszła.

Kolejnego dnia, ta sama klientka przychodzi (na szczęście miałem wolne) twierdząc, że telewizor się nie uruchamia. Kierownik dla świętego spokoju pozwolił na zwrot tego telewizora.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (985)

#25202

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mam ja piękny tatuaż.

Motyw flory i fauny, całkiem spory, od obojczyka po lewą pierś, projekt własny, kolorowy. Zazwyczaj prawie go nie widać, ale na plaży i owszem.

Lato, Sopot, smażymy się z byłym na plaży, laba.
Obok naszego koca rozbija się kółko różańcowe [czytaj. grupa staruszków w majtach ze spandexu].

Podchodzi [P]ani Starsza z grupy, pyta kulturalnie, czy może przesuniemy się o metr, bo jakiś korzeń czy kij wie co im pod kocykiem przeszkadza. Ładnie prosi, to podnoszę się z brzucha, menele zwijam.

I wtem wzrok [P] pada na mój malunek i hyc! z pazurami się na mnie rzuca. Bóg mnie ma w opiece, że na piachu się szybko biegać nie da. Odskakuję.

Ale [P] nie próżnuje i drze się jak stara koszula z kur*ikami w oczach:
[P] : Tyy! Szatanie Ty! Belzebubie Ty! Do kryminału znów won! Tam Twoje miejsce! Szatana czci grzesznica! Kłuje się, maluje, dzieciaki gorszy! BÓG CI NIE PRZEBACZY!

I tu cała horda staruszków zwabiona krzykami koleżanki kuśtyka ku nam, piekłem wygrażając.

Ja nie wiem, czemu tak przyciągam do siebie wszystkich zagorzałych orędowników Boga.

Magnes na mohery czy ki diabeł?

plaża

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 496 (626)

#39175

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Klasa mojego syna podobno była piekielna. Najgorsza w szkole, nie da się z nimi pracować, te sprawy. Wywiadówka w 6 kl., propozycje wycieczki. Standard - jakaś firemka organizuje, drogo i dla 12-letnich dzieciaków nudno, kogo w tym wieku obchodzą muzea czy zabytki? Zgłaszam się na ochotnika, że zorganizuję wycieczkę do Karpacza - chodzenie po górach, wizyta w Western City, tor saneczkowy, ognisko, dyskoteka. Wszyscy się zgodzili.

Jedziemy pociągiem, moja koleżanka nauczycielka i ja jako opiekun oraz najgorsza klasa w szkole. No faktycznie. Podchodzi do nas oburzony pan, że oni markerami pociąg malują, a my sobie gadamy. Idę, mówię, żeby zmyli. I wyciągam przygotowaną wcześniej kartkę z nazwiskami i oświadczeniem, że jak ktoś coś zniszczy, to pokrywa szkody z własnej kieszeni albo naprawia. A jak my tego nie podpiszemy, to co? To nic, tylko ja mam wasze pieniądze na różne atrakcje, jak będę musiała mandat zapłacić, atrakcji nie będzie. Podpisali. Przy pomocy dezodorantów malunki zmyli. Przy okazji powiedziałam im, że jak ktoś coś wywinie, to lepiej niech od razu się przyzna, bo będę to inaczej traktować.
W klasie był Pawełek, "spadochroniarz" 2 lata starszy od reszty. Miły, grzeczny, takie biedne chucherko z patologicznej rodziny. Na kwaterze puka do drzwi.

P - Psze pani, bo pani powiedziała, żeby się przyznać...
J - A co się stało?
P - No bo byłem w wc i jakiś chłopak mnie popchnął, nie pozwolił wejść, to go uderzyłem.

Ok, idziemy do pań z innej wycieczki. Piekielne od razu do mnie z wrzaskiem, co to ma być, starszy młodszego uderzył, że ja dzieci nie pilnuję, itp. Patrzę na tego młodszego, 4 klasa, wypasiony na hamburgerach, 2x większy od Pawełka. Dość dosadnie wytłumaczyłam paniom sytuację. W końcu zabrakło im argumentów. No ale cóż, Pawełek też musi wiedzieć, że tak nie wolno. Misję wniesienia apteczki na Śnieżkę zniósł bez szemrania :)

Ostatnia noc - za koleżankę przyjechał jej mąż, taki udający ą ę. Ja wcześniej dzieciakom obiecałam, że jak będą cicho, to mogą sobie razem siedzieć w pokojach, do której chcą. Byli cichutko, czasem ktoś jedynie do toalety poszedł. Ale panu ą ę się nie spodobało, że dzieci jeszcze nie śpią, a późna pora była. To poszedł ich zagonić do łóżek. A dzieciaki do mnie: przecież się umówiliśmy, o co chodzi? Tak, umówiliśmy się, siedźcie sobie, ja z tym panem porozmawiam. Porozmawiałam, powiedziałam, że jak chce spać, to niech śpi, ja sobie dam radę. Próbował walczyć, ale mu nie wyszło...

Tuż przed odjazdem dzieci skaczą po łóżkach. Przychodzi kierownik ośrodka i informuje, że jedno się rozleciało i będzie to kosztować tyle i tyle. Pytam młodzieży, kto to? Cisza. No to dzielę koszt naprawy na ilość osób. Wszyscy zapłacili.

Przy okazji rozdania świadectw przyniosłam zdobyte przez nich odznaki GOT. Rzucili się jak dzicy, świadectwa ich mniej interesowały.
Potem towarzystwo rozproszyło się po gimnazjach. Ale kiedyś spotkałam bandę największych rozrabiaków.
"Proszę pani, niech pani jeszcze zorganizuje starej klasie taką wycieczkę, było super!". Łezka mi się w oku zakręciła.
Cóż, klasa jednak nie była piekielna, piekielni byli ci, którzy nie umieli do nich odpowiednio podejść...

wycieczka szkolna

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 808 (942)

#10558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pół roku temu jechałem autobusem z trzema "chłopaczkami - melomanami" typu umcyk-umcyk z komórki. Obok nich siedział jeszcze taki łysy koleś "dwa na dwa" w dresie, a przed nimi dwie starsze panie. Autobus właśnie stanął na przystanku przy Wileniaku i jedna ze staruszek zapytała "muzykalnych", czy nie mogliby ściszyć, bo ją głowa boli. W odpowiedzi usłyszała śmiech, głupawe komentarze i oczywiście poza tym żadnej reakcji. Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, dresiarz złapał komórkę, wyrzucił przez otwarte drzwi do śmietnika i pyta szczyli:
- Wysiadacie, czy was też mam wyj...ć?
Mało się nie pozabijali w drzwiach.
A dres z uśmiechem do staruszki:
- Wkur...ją mnie takie ch...je. Przecież ja też mam babcię.

Autobus 517

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1429 (1487)