Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

BartekBD

Zamieszcza historie od: 5 lutego 2013 - 18:47
Ostatnio: 9 listopada 2015 - 14:58
O sobie:

Kibic, rocznik 1998... Gimnazjalista, fanatyk Legii Warszawa

  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 585
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 87
 

#46662

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie trochę piekielnie, ale bardziej smutno - o pewnej nastolatce z mojej miejscowości.
Nazwijmy ją Marta. Marta zawsze była typem buntowniczki, nazwałabym ją "trudną dziewczyną". Już w gimnazjum piła, paliła, co do innych specyfików - nie wnikałam, ale nie kryła się z tym, wręcz przeciwnie. Właściwie to myślę, że bardzo ten etap edukacji polubiła, bo dotrwała tam aż do swoich 18 urodzin.

Miesiąc później na portalu społecznościowym podzieliła się ze światem wiadomością "będę miała bejbi kur*a! Yee!". Ta wiadomość nie zaprzestała jednak regularnej publikacji zdjęć z imprezek ze znajomymi, na których to zdjęciach wyraźnie kontrastowały: coraz większy brzuch i coraz różniejsze trunki, rozstanie z pecikiem oczywiście w ogóle nie wchodziło w rachubę. Do ginekologa jechała tylko wtedy, gdy ojciec (oczywiście jej, ojciec nienarodzonego dzieciątka był zbyt "rozmytym" wspomnieniem) niemalże siłą wpakował ją do samochodu i osobiście zawiózł.

Dalszą część opowieści znam właśnie od jej ojca.
Na przełomie siódmego i ósmego miesiąca waga maleństwa była niepokojąca - nie wiem dokładnie co do grama jak sytuacja wyglądała, aczkolwiek była na tyle poważna, że ginekolog zalecił natychmiastową wycieczkę na oddział patologii ciąży.
Następnego dnia około 22.30 ojciec Marty wracał z pracy. Zgadniecie pewnie kogo zobaczył na rynku? Marta - z piwem w jednej łapce, petkiem w drugiej: "no ojciec weź, festyn jest, ziomkom miałam odmówić jak prosili?!". A tak, wyszła na własne żądanie, bo festyn i ziomki.
Przy okazji oczywiście chwaliła się wszystkim dookoła, że będzie miała "takiego zajebistego bachorka, taki różowiutki jak w tych filmach normalnie!". 3 dni później urodziła swojego "bachorka", niestety nie dane mu było być różowiutkim - nie żył.
Martusia nie pogrążyła się w rozpaczy, ależ skąd! Już po tygodniu na swój profil wrzuciła zdjęcia z kolejnej posiadówki z podpisem "nareszcie szczuplutka, bez brzuchola!".

Miało to miejsce pół roku temu. Dlaczego dopiero teraz o tym piszę? A dlatego, że Martusia znowu poczuła silną potrzebę podzielenia się ze światem wspaniałą wiadomością. Tym razem wybrała bardziej subtelny sposób - pod swoim zdjęciem z kieliszkiem poczciwej wódeczki napisała komentarz: "ajjć czeka mnie znowu kilka miesięcy bez alkoholu, niby hihi :) ". Po czym wstawiła zdjęcie "z wczorajszej bibki"... z fajeczką, a jakże!

PS. Uprzedzam pytania o brak interwencji ojca: opisałam wam mniej więcej, jakim typem nastolatki jest Marta - to spróbujcie takiej czegoś zabronić. Dodam tylko, że ojciec wychowuje ją sam.

matki-nastolatki

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 994 (1104)

#34029

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasem trzeba odpowiedzieć piekielnością na piekielność!

Mam dużą rodzinę, wielopokoleniową, drzewko genealogiczne rozgałęzione jak rosochata wierzba. W ostatni weekend wypadała rodzinna impreza, złote gody dziadków - zjechało się więc całe plemię, na oko z 60 osób, w tym malutkie dzieci (prawnukowie moich dziadków) oraz dziadkowe rodzeństwo. Jednym słowem - feta.

Jako członek rodziny mam pewien feler - jestem panną. Studia skończyłam w tym roku w regulaminowym nawet czasie, ale zostałam jedyną niezamężną kobietą powyżej 18 roku życia, na dodatek niemal najstarszą z kuzynostwa. Taki mój urok - wymarzyłam sobie najpierw studia, potem zamążpójście. W związku z tym przychodzi mi wysłuchiwać oczywiście pytań, kiedy w końcu wezmę ślub z moim mężczyzną - ale także docinków i uszczypliwości.

W tych ostatnich celuje moja ciotka. Pani w wieku moich rodziców, wydała za mąż już obie córki. Tu należy nadmienić, że obie w tempie ekspresowym, obie w wieku lat około 19-20, obie średnio 5 miesięcy później powiły zdrowego bobasa po właściwych 9 miesiącach ciąży. Cóż, takie życie - dziewuszki wróciły ze studiów z Wielkiego Miasta do dzieci i garów - ich wybór.

Ciotka jednak przeżyć najwyraźniej nie mogła, że ja te studia skończyłam, uczę się dalej, wpadki nie zaliczyłam, w mieście mieszkam... Wiec słucham o tym, że pewnie jestem jakaś wybrakowana, może lesbijka, a może po prostu za gruba i nikt mnie nie chce (oj, czuły punkt!). I tu nie wytrzymałam, uśmiechnęłam się pięknie i przy strzygącej uszami familii przy stole wycedziłam:

- Ciociu, mam narzeczonego, mam pracę, mam studia, nie śpieszy mi się do ślubu, naprawdę. Tym bardziej, że ja akurat wiem, jak używać prezerwatywy, to wcale nie takie trudne, i z przyjemnością to wykorzystuję, żeby nie wracać mieszkać z dziećmi i mężem u rodziców, na zasiłku...

Oj, cioteczka zrobiła się czerwona, buraczkowa wręcz! Oj, rodzinka się śmiała, a ciotczyne dzieci i wnuki (mieć 3 wnuków w wieku 47 lat - bezcenne) zajęły się nagle bardzo pilnie zawartością talerzy. Oj, miałam potem spokój i tylko burę dostałam od babci... :)

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 798 (882)

#45052

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zgłupiałem.

W same święta złapało mnie straszne choróbsko, więc dzisiaj zawlokłem swoje szanowne cztery litery do lekarza. Wchodzę do przychodni, ludzi tłum. Stoją, siedzą, leżą (no może bez tego ostatniego).

Spotykając co chwilę, na krótkiej drodze do rejestracji, kartki z groźbą, że pacjenci bez aktualnego dowodu ubezpieczenia nie będą przyjęci już wyczułem problemy. Na moją informację, że na dostarczenie takiego dokumentu mam tydzień, pani z okienka stwierdziła tylko, że recepta będzie 100% płatna i na to nic nie poradzi.

Dodatkowo wyszło, że w międzyczasie byłem u lekarza w mieście, w którym studiuję, więc już tutaj nie jestem zapisany. Zostałem poinformowany, że może mnie zapisać jedynie na jednorazową wizytę (no... w sumie właśnie o to mi chodziło). Kazała podejść do gabinetu 22 i zapytać, czy doktor mnie przyjmie. Tak też zrobiłem. Pani niezadowolona stwierdziła, że w zasadzie ona już wychodzi, ale ok. Badanie z wypisaniem recepty i czasem spędzonym w rejestracji zajęło 10 minut.

I teraz puenta:
Gdybym miał dowód ubezpieczenia to spędziłbym w kolejce co najmniej 4 godziny sądząc po ilości ludzi, a tak po 10 minutach miałem receptę tyle, że na płatność 100%.
W aptece zapytałem o różnicę leku z refundacją i bez.
Przepłaciłem całe 4 zł.

służba_zdrowia

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 901 (957)

#39933

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tegoroczna majówka. Właśnie mijało 5 lat od matury, więc parę osób postanowiło zrobić spotkanie byłej klasy.
Zorganizowaliśmy ognisko, ogólnie miła atmosfera, każdy rozmawiał z każdym co tam słychać, co się zrobiło w te 5 lat, wiadomo, standardowa gadka.
Kilka godzin po rozpoczęciu spotkania, na miejsce ogniska przyjeżdża audi na warszawskich numerach (ważne: moje liceum było w mieście wojewódzkim, ale nie w Warszawie). Wsiada kolega i krzyczy:

- No k..., co za zadupie! Który d... wybrał takie miejsce. Mój GPS nawet nie wiedział, gdzie to jest.

Kolega ubrany w markowe ciuchy, z kieszeni marynarki wyjmuje OKULARY PRZECWSŁONECZNE (dodam, że nikt normalny nie organizuje ogniska o 13, w samo słońce; dochodziła 23, więc było ciemno, ale kumpel lubi lans to ray bany musiał pokazać).
Wszyscy go zlali i impreza trwała dalej.

Kumpel podchodził tylko do osób, które studiowały/pracowały w Warszawie, nawet jeśli ktoś do niego zagadał, a np. studiował w moim rodzinnym mieście, to kumpel się odwracał i bez słowa zmieniał towarzystwo.
Nadeszła moja kolej. Podszedł do mnie, zagadał co słychać i jak po studiach. Oczywiście nie słuchał mojej odpowiedzi i wszedł mi po kilku chwilach w słowo mówiąc:

- Ja to robię w korporacji. To inne życie, nie to co wy tutaj (zaakcentowane, jakby wszyscy dokoła siedzieli pod budką z piwem bez aspiracji). Codziennie lunche, integracja w normalnych warunkach (czytaj spa *****). Mam nawet swoją wizytówkę (Jan Kowalski, jedna z firm doradczych, ale nie była to wizytówka z tej firmy, musiał sam sobie ją zrobić, w dodatku wpisał stanowisko o 10 szczebli wyższe, ale skąd o tym wiem będzie dalej). Ale teraz to chcą mnie w banku, także chyba będę zmieniał pracę.

Dalsza część opowieści dzieje się 2 tygodnie po spotkaniu. Mój ówczesny narzeczony (obecnie mąż), szukał asystenta. Oboje pracujemy w tym samym miejscu, mąż jest dyrektorem finansowym w banku, a ja pracuję w marketingu, miałam mu pomóc w rekrutacji, czyli miałam zająć się tym, co robię na co dzień.
Przeglądam CV i nie dowierzam - aplikacja kolegi-lansiarza z liceum.
Ale bez uprzedzeń podchodzę do pracy. Wchodzi (K)olega:

- O, siema, a ty tutaj? Nie masz szans, ja wykoszę konkurencję (oczywiście pominął mojego narzeczonego, nie przedstawił się wchodząc, bez dzień dobry).
Narzeczony:
- Witam pana. Jan Iksiński, dyrektor finansowy banku X. Wraz z Panią Miy, dyrektorem marketingu przeprowadzamy rekrutację na stanowisko asystenta.
Koledze opadła szczęka, oczy jak pięciozłotówki.

A teraz smaczki z CV:
- Wcale nie był zastępcą dyrektora departamentu audytu, jak twierdził w rozmowie, był tam na trzymiesięcznym stażu.
- W cv znał angielski, francuski i włoski, w praktyce angielski.
- Wykształcenie: dwa semestry zarządzania. Na pytanie, dlaczego w cv jest napisane, że ma dyplom SGH, odpowiedział, że to dobrze wygląda w oczach pracodawcy, a inaczej nikt by go nie zaprosił na rozmowę, ale on oczywiście udowodni, że ma rozległą i praktyczną wiedzę.
- Gdy narzeczony zapytał go o oczekiwania finansowe, kolega powiedział (dosłownie): "poniżej dyszki to mi się nie opłaca nawet samochodu odpalać".

Podziękowaliśmy sobie, pożegnaliśmy się. Nie zdążyłam wrócić do domu, a już telefon:

- Byłem świetny, co? A ty czemu nie powiedziałaś, że tam pracujesz? Załatw mi tę robotkę, co? Tylko za konkretnaą kaskę. A w ogóle co ty się znasz na marketingu, co?
- Wiesz, kolego, raczej nie masz co liczyć, bo pozostali kandydaci mieli minimum tytuł magistra i dwa języki opanowane biegle. Poza tym, 10 tysięcy to trochę za dużo, jak na wypłatę dla osoby bez doświadczenia. Poszukaj gdzieś indziej.
- Myślałem, że mi załatwisz robotę, dla ciebie żaden problem. Ale jeszcze będziecie mnie błagać o to, żebym dla was pracował.

Warszawa

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1010 (1072)

#40386

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia użytkownika ona26 przypomniała mi wiele piekielnych klientów i sytuacji z czasów, kiedy byłam pracownikiem salonu znanej sieci komórkowej.

Oto moja ulubiona.

Dnia pięknego, kiedy jak zwykle dane mi było obsługiwać te trochę mniej udane dzieła boskiego stworzenia, usiedli przy moim stanowisku ONI. Małżeństwo w wieku w granicach 45-50 lat. Chcieli przenieść numer z sieci, w której pracowałam do innej, lecz ze względu na błędy w formalnościach w obu sieciach operacja ta była im skutecznie uniemożliwiana już jakieś 4 czy 5 razy na przestrzeni 3-4 miesięcy.

Dzwonię więc do działu zajmującego się przenoszeniem numerów i wyjaśniam co i jak, co jest nie tak i czego brakuje. Po kilku minutach już wszystko wiem i odpowiednio instruuję klientów. Mieli do napisania dwa pisemka, które przefaksowałam, aby jak najszybciej znalazły się w odpowiednim miejscu, a także zostawiam odpowiednią notatkę w systemie o całej sytuacji i oznaczam ją jako "priorytet", ażeby nie musieli znowu długo czekać na efekty. Wszystko miało się unormować w przeciągu max 2-3 dni, więc klienci zadowoleni, dziękują i razem z nimi dziwię się, dlaczego do tej pory nie zostało to załatwione. W każdym razie ich wizyta u mnie dobiegła końca.

3 dni później wzywa mnie od siebie [K]ierowniczka.

[K] Kojarzysz nazwisko Jan Piekielny?
[J] Jasne, 3 dni temu załatwiałam mu przeniesienie numeru do sieci XXX.
[K] Wiem, bo wczoraj wpłynęła do BOKu skarga na ciebie, której on jest autorem.
[J] ???
[K] Sama zobacz.
I podsunęła mi przed oczy ową skargę. A w niej pełno określeń mnie jako osoby nieprofesjonalnej, niekompetentnej, oszukującej klientów, etc. Wkurzyłam się, gdyż wiele można o mnie powiedzieć, ale nie to że w pracy charakteryzuje mnie któraś z wyżej wymienionych cech. Wielokrotnie dostawałam za to burę od szefów, wiele razy słyszałam że jestem w pracy, a nie w instytucji charytatywnej.

Odszukuję więc numer rzeczonego klienta i dzwonię. [J]a i [P]iekielny.

[J] Dzień dobry, Madlen Szatańska z salonu sieci XYZ. 3 dni temu rozmawialiśmy osobiście u nas w salonie. Dzwonię w sprawie pana skargi na mój temat. Może mi pan wyjaśnić jej przyczynę?
[P] A bo wy wszyscy jesteście złodzieje i oszuści!
[J] Proszę pana, przede wszystkim, złodziejką i oszustką nie jestem, więc bardzo proszę o porzucenie takiego stylu rozmowy. Poza tym, dlaczego czuje się pan oszukany? Przecież wyjaśniliśmy wszystkie formalności i wątpliwości. Czyżby nadal coś było nie tak?
[P] Nie, wręcz przeciwnie, dzięki pani nareszcie wszystko się unormowało.
[J] Więc o co chodzi?
[P] A bo widzi pani, tyle to trwało i ciągle coś było nie tak, że miarka się przebrała i napisałem w końcu skargę, a pani nas obsługiwała jako ostatnia, więc tylko pani nazwisko zapamiętałem.
[J] Zawsze pan za pomoc dziękuje skargą?
[P] Takie jest życie, że zawsze ktoś jest pokrzywdzony.
[J] Nie proszę pana. Gdyby tej skargi pan nie napisał, nie byłby pokrzywdzony nikt, ale skoro ona jest, to pokrzywdzoną będę ja. Do widzenia.

Nie mogłam wtedy w to uwierzyć i nie mogę nadal, że z takiego powodu ludzie piszę skargi. Nie zostały ode mnie wyciągnięte żadne konsekwencje po dokładnym wyjaśnieniu całej sytuacji tym "na górze", ale upokorzona czuję się do dzisiaj.

sieć komórkowa

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (859)

#41935

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zamówiłem dla wujka 2500 wizytówek w pobliskim sklepie.
[imię i nazwisko zmienione]
Przyszły takie: (wszystkie!)

Inrzynier Jan Kowalski.

Reklamacja w toku.

zabrze

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 721 (803)

#34322

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Udzielam korepetycji z angielskiego.

Od września miałam trójkę nowych uczniów, były to dzieci koleżanek z pracy mojej Mamy: rodzeństwo Hania i Mateusz od pani Izy i Julka od pani Karoliny (przepraszam, że być może przydługie wprowadzenie, ale wolę wyjaśnić kto jest kim w historii, żeby nie było niedomówień lub zamieszania). Dodatkowo Julka i Hania są w tym samym wieku - 10 lat.

Jako, że to znajome rodzicielki, to wzięłam niezbyt wygórowaną stawkę - po 15 złotych od pani Izy ze względu na to, że uczyłam dwójkę i 20 złotych od pani Karoliny. Wszystko było pięknie i cudownie. Lubiłam pracę z dziećmi, przygotowywałam sporo ciekawych materiałów, żeby ich zainteresować. Dziewczynki były chętne do nauki, za to Mati niestety, zamiast się uczyć, uwielbiał patrzyć w moje oczy, obsypując mnie coraz bardziej wyszukanymi komplementami, co mnie bardziej drażniło niż urzekało. Zatem na lekcjach z nim starałam się podwójnie.

Minęło półrocze, oceny wystawione, po czym otrzymuję telefon od pani Izy:

PI: Moonflower, słuchaj, bardzo mi przykro, ale na razie będę musiała zrezygnować z lekcji dla dzieci. Koszty są zbyt wysokie.
J: Rozumiem pani Izo. Dziękuję za dotychczasową współpracę i pozdrawiam.

Julkę uczyłam nadal, dziewczynka łapała angielski tak dobrze, że była ponad program.

Na początku czerwca telefon. Pełne zaskoczenie, bo na wyświetlaczu pokazuje się numer pani Izy.

PI: Moonflower, mam nadzieję, że znajdziesz trochę czasu i podjedziesz do nas w tym tygodniu kilka razy na lekcję co?
J: Bardzo mi przykro pani Izo, ale nie mam czasu. Mam swoich dotychczasowych uczniów, do tego praca, sesja, magisterka. Niestety nie pomogę.
PI: Ale jak to?? Przecież ja cię wszystkim polecałam, przecież ja znam twoją mamusię, nie możesz odmówić.
J: Jednak muszę to zrobić.
PI: Jak możesz? Ja się domagam, ja ci płaciłam grube pieniądze, ty musisz mi pomóc...
J: Do usłyszenia, pani Izo, pozdrawiam.

No cóż, nie wiedziałam co ją skusiło do tego, żeby zadzwonić tak niespodziewanie. Zagadka rozwiązała się sama kilka dni temu.

Moja mama przyszła z pracy wkurzona jak cholera. Powiedziała mi, że dyrektor poinformował ją, że ktoś złożył na nią skargę, jakoby miała zaniedbywać swoje obowiązki i opuszczać swoje stanowisko pracy. Na szczęście wiele osób potwierdziło rzetelność i sumienność mamy, ale ziarnko niepewności co do pracownika zostało zasiane. Mama nie wiedziała jednak, kto mógł ją oskarżyć o coś takiego.

W ten sam dzień przyjechała do mnie pani Karolina z Julką z kwiatami i podziękowaniami, jak również pewnymi informacjami:

-Na półrocze Hania dostała 4, natomiast Julka miała 5. Pani Iza uznała, że to moja wina (nie zastanawiając się nad różnicą poziomów wiedzy dzieci - przecież ona ma mądre dzieci, a to ja się nie staram), więc zrezygnowała z korepetycji i wysłała dzieci do innej nauczycielki, płacąc po 40 złotych za każde z nich.

-Pani Karolina pracuje w pokoju z panią Izą, więc pochwaliła się, że Julka będzie miała na koniec roku szkolnego 6. Jak się okazało oceny Hani i Mateusza poleciały w dół, więc ich mama pomyślała, że poprosi mnie o pomoc, bo jak to tak może być, że jej zdolne dzieci mają takie złe oceny jak DOSTATECZNY?!!

-I jak już się pewnie niektórzy domyślają, to właśnie pani Iza była osobą, która złożyła skargę na moją mamę. Nie wiedziała jak się zemścić, więc wybrała taki sposób.

Zadzwoniłam do pani Izy i powiedziałam jej co o niej myślę. Ona nawet nie przeprosiła za to, co zrobiła.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 786 (842)

#47404

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Perypetii z teściową i rowerem w tle ciąg dalszy.

W ostatni piątek zawitałam w mieście pięknym, choć zbrukanym nieco pomieszkiwaniem w nim mojej teściowej (istny ewenement). Powód wizyty opisany w mojej poprzedniej historii.

Mimo, iż zapowiedziałam mój przyjazd na sobotę, zjawiłam się dzień wcześniej, coby dziwnym trafem teściowa nie zdążyła się ulotnić.
Pukam grzecznie do drzwi, gdzieś z głębi domu słyszę przytłumione "zaraz, już idę!" – zadowolona zyskałam więc pewność, że bazyliszek koczuje w mieszkaniu. Słyszę szmer przy drzwiach i... na szmerze się kończy.
Upierdliwie dzwonię do drzwi – cisza. Dzwonię więc dalej, a w przerwach pomiędzy daję znać o tym, że wiem, że teściowa jest w domu.

Po dobrych 10 minutach batalii pod drzwiami, bramy piekieł zostały otwarte. W nich wkurzona teściowa. Liczyłam się z tym, że będzie – mówiąc delikatnie – niezadowolona ze złożonej przeze mnie wizyty, lecz popis irytacji, jaki dała, przeszedł moje największe oczekiwania.

(J)a, (T)eściowa.
T: A czego ty tu chcesz?!
J: Po rower przyjechałam.
T: Mówiłam, że rower ukradli! Poszła mi stąd, ja wychodzę zaraz!
J: Poproszę rower, lub 3000,-. W przeciwnym razie dzwonię na policję.

W głębi duszy miałam nadzieję, że się przestraszy, wszak moje dzwonienie po służby niewiele mogłyby zdziałać. Szczęśliwie nadzieja nie okazała się czcza. Teściowa zbladła, kazała mi czekać na klatce (zgadza się, do domu mnie nie wpuściła) i że ona zaraz wróci, bylebym tylko na policję nie dzwoniła. Zadziałało.
Czekam kilka minut, za chwilę (S)ąsiad (ten od nastoletniej córki, której to rzekomo ukradziono spod sklepu mój rower) schodzi na dół – widocznie teściowa zadzwoniła do niego - i z pretensją do mnie:

S: Jak nie chciała roweru sprzedawać, to mogła dupy nie zawracać!

Nie powiem, zdziwiła mnie ta informacja, wszak ostatnim, o czym mogłabym pomyśleć była chęć sprzedania wymarzonego sprzętu, na który tak długo czekałam. Myślę sobie – facet boga ducha winien, toteż dowiem się może o co chodzi. Pytam więc:

J: Ale kto panu powiedział, że ten rower jest na sprzedaż?
S: No jak to, Zośka (teściowa)! Powiedziała, że zamówiła rower jaki ponoć synowa chciała, ale jest niewypłacalna to sprzeda za jedną trzecią (ceny), żeby całkiem stratna nie była. A to ty tą synową jesteś?
(Pomijam już fakt zwracania się do kobiety nie wyglądającej na młódkę – niestety ;)- per "Ty")

Tu się we mnie zagotowało.
Stara prukwa nie dość, że sprzedała mój rower, nakłamała (co mnie akurat najmniej ruszyło) sąsiadowi, to jeszcze okłamała własnego syna – co do mnie, mogłam się tego spodziewać zawsze i o każdej porze dnia i nocy.
Panu sąsiadowi wyjaśniłam sytuację, facet nie do końca był skłonny uwierzyć w przedstawioną przeze mnie wersję. W ostateczności jednak postanowił (ze mną w akompaniamencie) wykurzyć teściową choćby na klatkę, coby wyjaśnić sytuację. Robiło się głośno, sąsiedzi z piętra wyjrzeli zaciekawieni zza drzwi. Bazyliszek w końcu skapitulował i wynurzył się ze swojej nory.
Byłam wręcz przekonana, że zaprzeczy wszystkiemu, jednak po raz kolejny teściowa okazała się osobą całkiem nieobliczalną.
Płacząc potwierdziła moją wersję. Dodała również, że nie ma za co żyć, nie starcza jej na leki i opłaty, że własny, jedyny syn zabiera jej połowę emerytury (WTF?!) i ona MUSIAŁA tak postąpić.

Przyznam szczerze, że byłam skłonna ją w tamtym momencie zabić. Odezwały się we mnie demony, o których istnieniu nie miałam bladego pojęcia. Nie bawiłam się w tłumaczenia – po co to komu? Większej szopki, niż ta, która "się" stworzyła nie miałam zamiaru robić.
Zażądałam, by teściowa zwróciła pieniądze panu Sąsiadowi, a następnie, by pan Sąsiad oddał moją własność. Z początku teściowa wykręcała się brakiem tej kwoty ("bo to dawno było, już nie mam tych pieniędzy!"), lecz po kolejnym straszeniu policją, pieniądze dziwnym trafem się znalazły.

Niepocieszony sąsiad przyniósł z piwnicy rower. Mamrotał pod nosem, że mógł sprzedać, problemu by nie miał, jeszcze by zarobił – w ostateczności miał rację. Ja dziękowałam siłom wyższym za to, że nie stało się tak, jak mógł sobie wykombinować.
Mimo obaw, moja holenderka okazała się niezniszczona i nie poobdzierana. Zapodział się gdzieś wiklinowy koszyk, ale odpuściłam. Żal mi było tylko dziewczyny, której rower się podobał.

Tak oto wywalczyłam moją własność. Przyznam szczerze, że byłam wypompowana całą sytuacją.
Mąż nie odzywa się do swojej matki.
Teściowa rozpowiada w rodzinie, że ją okradliśmy.

A ja mam to już głęboko w d...uszy.

teściowa

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1136 (1200)

#47412

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Zarejestrowałam się w serwisie po to, by opisać mojego byłego już (na szczęście) męża.

No więc poznaliśmy się na jakiejś imprezie. Ja miałam 20 lat, on 27. Podszedł do mnie, zagadał, umówiliśmy się na następne spotkanie.

Chodziliśmy ze sobą około 1,5 roku. Potem zapadła decyzja o ślubie. Po 7 miesiącach byliśmy już małżeństwem oczekującym na dziecko. Jak powiedziałam mu o ciąży nie był zbyt zachwycony, mówił, że to za duży obowiązek. Później coś mu się odmieniło i cieszył się na (jak się okazało) córkę jak oszalały.

Pierwsza córka miała już prawie 5 lat, gdy zaszłam w drugą ciążę. Gdy mu o tym powiedziałam po prostu mnie zostawił i powiedział, że (cytuję) "On to się wyspać musi, jak z pracy przyjdzie, a nie że tu jedno dziecko ryczy, a tam drugie coś chce".

Od tego zdarzenia minęło już pół roku. Dlaczego piszę o tym teraz?

Otóż wczoraj byłam z córką w galerii handlowej, żeby kupić wyprawkę dla dziecka, które już niebawem przyjdzie na świat. Spotkałam go. To, że nie odpowiedział na moje "Cześć" przeżyję. Ale to, że gdy moja córka krzyknęła "Cześć tatuś!" i do niego podbiegła, a on ją odepchnął i parsknął "Dziecko! Co ty ode mnie chcesz? Ja już nie jestem twoim tatą", było po prostu chamstwem.

Nie wytrzymałam i wieczorem do niego zadzwoniłam. Wiecie co mi ten za przeproszeniem dupek powiedział? Że "przecież dał przy rozwodzie pieniądze i dom, to czego ja jeszcze chcę? Oczekuję kochania dziecka, którego on nie chce? Mam kasę to przecież mi dobrze"

Dobrze mi! Po prostu jak cholera mi dobrze!

Skomentuj (88) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1467 (1663)

#47398

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hipermarket. Robimy drobne zakupy, ustawiamy się w kolejce do kasy "do 10 sztuk". Nagle mój chłopak przypomina sobie, że zapomniał pianki do golenia, leci więc po nią, a ja wiedząc że kosmetyki przebiera dłużej niż niejedna kobieta, wycofuję się z kolejki i czekam przed kasą.

Tymczasem do kasy ładuje się piekielna rodzinka. Patrzę na ich koszyk, a tam grubo powyżej 10 sztuk. Kasjerka również to zauważyła i zwraca państwu uwagę, że powyżej 10 artykułów nie skasuje. Piekielni się naradzają i jest! Genialny pomysł. 10 artykułów kupuje tatuś, 10 mamusia, a resztę nastoletnia wyraźnie znudzona córcia. No i pojawia się problem - rzeczy było więcej niż 30, kolejna narada, co rodzinka odłoży. Padło na jakieś batoniki, które mamusia podała córce z poleceniem odłożenia ich "gdzieś". Odprowadzam dziewczynę wzrokiem, ta odchodzi kawałek, rozgląda się i bum! Batoniki lądują w lodówce między mrożonkami. Tymczasem kasjerka kasuje tatusia i mamusię, córcia wraca. Wszyscy płacą oczywiście jedną kartą tatusia, który pakuje zakupy. I tak, podają sobie PIN na głos.

Nie potrafię tylko zrozumieć, dlaczego piekielni ładowali się do kasy "do 10 sztuk", podczas gdy "normalna" kasa obok była wolna.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 734 (842)