Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

BartekBD

Zamieszcza historie od: 5 lutego 2013 - 18:47
Ostatnio: 9 listopada 2015 - 14:58
O sobie:

Kibic, rocznik 1998... Gimnazjalista, fanatyk Legii Warszawa

  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 585
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 87
 

#46006

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Grudzień. Śnieg. Zimno.

Znajoma poprosiła mnie, bym popilnowała przez kilka godzin jej córeczkę. Sama musiała odwieźć rodziców na lotnisko i nie miała z kim zostawić przeziębionego dziecka.

Przyjechałam do znajomej o umówionej godzinie, z racji pośpiechu zostawiłam auto na parkingu, nawet bez przykrycia przedniej szyby matą i pobiegłam do mieszkania znajomej.

Po kilku godzinach mróz wciąż nie odpuszczał (co szczególnie odczułam w czasie skrobania szyb). Samochód ładnie odpalił, jadę. Po jakimś kilometrze Roverek raptownie zgasł, odmawiał też ponownego odpalenia. Rozrusznik kręci, kręci, a mój klekot odpalić nie chce. Gdy już prawie rozładowałam akumulator - odpuściłam sobie dalsze próby odpalenia. No to szukam telefonu, żeby ściągnąć jakąś pomoc. Nie ma. A niech to, pewnie zostawiłam u znajomej. No to maska w górę, patrzę, ręczna pompka paliwa wklęsła. No czyli najpewniej paliwo zamarzło. Wkurzona na siebie, że dodatku do paliwa nie dolałam, ani że denaturatu na czarną godzinę nie wożę, stoję i macham, żeby ktoś się zatrzymał i ściągnął mi auto na najbliższą stację.
Zatrzymał się samochód typu pick-up, wysiada młoda kobieta, blondynka, mówi że hak ma, linę też, to pomoże. Po chwili zatrzymuje się drugie auto. Wysiada facet, opiera się o klapę swojego autka i patrzy.

[facet] - He he he, jestem ciekaw co wy teraz zrobicie.
[ja] - A mógłby nam pan pomóc?
[f] - trzeba było sobie kupić samochód, a nie Rovera, hłe hłe.
[j] - (z lekkim nerwem) Na moje oko mój Rover jest samochodem.
[f] - Jak taka mądra to sobie radź sama, hłe hłe dwie blondynki hłe hłe, tylko jak już uda wam się zawiązać linę to nie wsiadajcie obydwie do pierwszego samochodu.

Po czym pan wsiadł do swojego auta i odjechał.

A my? Poradziłyśmy sobie same. Jak na blondynki to całkiem dobrze nam to wyszło.

Zimowe przygody

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 821 (955)

#33639

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podróż mocno zakrapiana.

Jeżdżę na stopa już od jakiegoś czasu, zawsze te 40 czy mniej kilometrów się przejeżdżało, a to do znajomych czy do rodziny. We wrześniu zacząłem studia we Wrocławiu, mieszkanko wynajęte, a że trzeba było oszczędzać to zamiast pociągiem podróżowałem właśnie stopem.

W grudniu zeszłego roku, zaraz po mikołajkach około godziny 17, zostałem dostarczony na stacje paliw, miejsce wylotowe z mojego miasta na Wrocław. Było już dosyć ciemno jako że zimowy miesiąc, temperatura również nie była zbyt wysoka. Miałem ze sobą torbę z ubraniami, jedzeniem na tydzień oraz plecak z laptopem.
Stoję więc na tej stacji i stoję, pytam się co chwila czy ktoś przypadkiem na Wrocław nie jedzie.
Minęło około pół godziny i zawołała mnie pani ekspedientka żebym nie marzł i że będziemy się pytać ludzi czy jadą w tamtą stronę jak zapłacą za paliwo. Jako że ciepło mi się na sercu zrobiło, zacząłem wypytywać tankujących czy gdzieś w tamte rejony zmierzają.

Udało się za 4 razem, facet wysoki, ładne audi, ogólnie widać że pieniędzy mu nie szkoda. Powiedział że podwiezie mnie nawet pod drzwi domu. Coś mi zaczynało nie pasować, ale wiadomo jak to jest po prawie godzinie stania. :) No więc szanowny piekielny kupił sobie colę i coś jeszcze, czego nie zauważyłem.

Zaczęło się wsiadanie, przedstawił się, zaczęliśmy gadać o różnych rzeczach, od muzyki do pogody, potem hobby, praca, tego typu rzeczy. Na moje nieszczęście zaproponował żebym rzeczy sobie do bagażnika schował bo po co mają się walać z tyłu. Teraz już wiem, że tego więcej nie zrobię.

Wyruszyliśmy.
Pierwsze 20 km przebiegło bez problemu, piekielny spożywał namiętnie colę. Zatrzymał się na stacji jakieś 45 km od Wrocławia. Zapytał czy coś chce, powiedziałem że nie bardzo. Myślałem, że wszystko będzie ok, dojadę bezpiecznie do domu i koniec. Gdy wsiadł z powrotem, odkręcił colę i zaczął sobie dolewać gorzkiej żołądkowej.
Dopiero w tym momencie zaczęło mi się zgadzać czemu mu się język plątał. Już na poprzedniej stacji mocno sobie popijał. Zanim zdążyłem zareagować i powiedzieć że ja już tutaj sobie poradzę ze stopem, podjechało drugie auto. W nim - 4 chłopaczków. Odkręcił szybę i usłyszeliśmy krzyki żeby spie***lać, bo na policję ze stacji zadzwonili. Na co kierowca rzucił wszystko za siedzenie i gaz w podłogę.

Wyjechaliśmy na drogę z prędkością światła, piekielny jechał ponad 100 km/h po zakrętach, szczęście takie, że nie było innych aut na drodze. W pewnym momencie z naprzeciwka coś zaczęło jechać. Mrugnęli światłami żeby zwolnił, bo policja jedzie z tamtej strony. Byłem dosłownie wklejony w fotel, nie wiedziałem co zrobić. Nagle z naprzeciwka rzeczywiście wyjechał niebieskawy samochód z napisem na "P". Minęli nas. Pomyślałem sobie, że już po wszystkim, ze zaraz wysiądę i będzie ok, jednak głos "kierowcy" mówiący "o ku**a, zawracają" trochę popsuł moje plany.

Auto którym podróżowałem, zjechało w najbliższe ciemne miejsce, kierowca wyłączył wszystkie światła, jedynie GPS mu się świecił, policja spokojnie sobie do nas podtuptała, bezstresowo, wysiadła policjantka. Piekielny zaczął mi mówić, żebym się nie martwił, że on ma wszystko pod kontrolą, a ja prawie wydrapałem dziurę w jego fotelu, nie mówiąc już o tych jajkach, które zniosłem.
Wtedy nawiązała się rozmowa z [P]policjantką i [K]kierowcą:

[P]: Dokumenciki poproszę, od obydwu panów. A dokąd pan tak jedzie?
[K]: No przecież KU**A stoję!

Jakiś czas potem został poproszony do radiowozu. Zastanawiałem się co robić, wiedziałem że jest z okolic mojego miasta, nie miałem pojęcia co się wydarzy. W pewnym momencie zauważyłem szamotaninę w radiowozie. Policjantka wyszła, otworzyła drzwi tylne i zaczęła dosyć energicznie kopać do środka. Jak się okazało, kierowca chciał dać im łapówkę, a że się nie zgodzili, pociągnął policjantkę za włosy. Po jakichś 10 minutach przyjechał dosyć cięższy oddział, dwóch dobrze zbudowanych funkcjonariuszy. W momencie jak wyszli z samochodu, słyszałem tylko jak policjantka krzyczała "tego *uja od razu na ziemie!"

Delikwent został położony na ziemi, bez problemu, lecz wtedy coś mu nie przypasowało, zaczął wyzywać policjantów, wiercić się i jakimś cudem obrócił się na plecy. Jednego z funkcjonariuszy kopnął w głowę, a drugiego opluł. Z tego co widziałem 30 sekund później, od nosa aż do brody miał twarz zakrwawioną.

W pewnym momencie przychodzi do [M]nie [P]policjantka i pyta:

[P]: Skąd jesteś?
[M]: Jestem autostopowiczem.
[P]: Tak właśnie myśleliśmy, w sumie to jest pan już wolny.

Radość wypełniła moje serce całkowicie, chciałem stamtąd porostu zniknąć. Ale co z rzeczami w bagażniku? Zacząłem szukać gdzieś jakiejś dźwigni, czy guziczka żeby otworzyć tył samochodu, ale wtedy usłyszałem:

[P]: Pana czas się skończył, proszę już sobie iść.
[M]: Ale co z moimi rzeczami? Ja tam mam jedzenie na tydzień!
[P]: Będą do odbioru...

Zanim pozbierałem szczękę, zostałem "oddalony" z miejsca zatrzymania. 30 telefonów do rodzicielki, żaden nie został odebrany. Po jakimś czasie zauważyłem że "cięższy" oddział zbliża się do samochodu. Nie mając nic do stracenia podbiegłem z pytaniem, czy wiedzą jak otworzyć bagażnik. Popatrzyli na siebie, wyciągnęli piekielnego kierowcę z radiowozu, oparli o samochód i kazali sprawdzać czy nie zabieram jego rzeczy.
Odchodząc usłyszałem od niego "sorry! nie wiedziałem, że tak wyjdzie!"

Kontynuując swoją podroż złapałem jakiegoś gościa, nie wytrzymując napięcia opowiedziałem mu wszystko, kończąc historię tekstem "jak można pić wódkę za kierownicą?". Wtedy usłyszałem głośne otwieranie puszki z pytaniem "a piwko można?"
Na szczęście to był energetyk.

Koniec końców, Piekielny kierowca dostał parę latek, ja dotarłem do domu, znalazłem jakiś miesiąc później artykuł o nim w tamtejszych informacjach internetowych. Nie było nic o autostopowiczu. :)

Autostop

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 792 (858)

#35965

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój przyjaciel jest maniakiem sushi. Potrafi robić praktycznie wszystko z tej dziedziny, ot takie małe hobby.

Na jego 30-te urodziny razem z kilkorgiem innych znajomych sprawiliśmy mu prezent, a raczej zapłatę za jego zapraszanie nas na wspólne sushi (aby nie było pasożytowania, każdy kupował jakiś składnik, a Paweł je pięknie razem łączył).
I aby nie naruszyć przesądu dostał od nas komplet nóż szefa kuchni Hideo Kitaoka (popatrzcie w google) plus zestaw japońskich kamieni wodnych. Koszt 500 Euro. Ale raz człowiek kończy 30-tkę.
Oczy Pawła po prostu skryte łzami zachwytu. Takich noży używają najlepsi japońscy mistrzowie kuchni, a są ostre jak miecze samurajskie.
Ale mają też swoją wadę - trzeba o nie bardzo dbać i nadają się tylko do cięcia, gdyż są kruche.

Nóż zajął honorowe miejsce w kuchni, w drewnianej skrzyneczce tylko na sushi.

Kilka dni temu spotkałem Pawła. Chłopak załamany.
Pytam co się stało.
Otóż przyszła jego teściowa (nielubiana) i postanowiła, że nakarmi swoją biedną córkę czymś treściwym, bo ona tylko kurczaka i sushi je, a schabowego trzeba konkretnego, polanego tłuszczem, itd.
A jako, że schabowy z kością, to co zrobiła?
Noże ze stojaka jej nie odpowiadały, to złapała ten z pudełka (uprzedzam nóż był czyściutki w drewnianym pudełku obok kamenie olej po prostu piękny komplet aż rzucało w oczy). I kroiła mięso, a jak doszła do kości to jak to kobieta starszej daty złapała tłuczek do mięsa i waliła w nóż. Efekt był jeden - nóż się złamał.
Paweł jak wszedł do domu i to zobaczył się załamał. Powiedział teściowej ile to kosztowało. A ta tylko:
- Takie g... tyle pieniędzy, ja w markecie kupiłam za 5zł i nie narzekam.

Cóż, za 9 lat 40-te urodziny.

u kolegi

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 984 (1018)

#39911

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oto dla czego nienawidzę kiedy rodzice spełniają swe niespełnione ambicje na dzieciach...

Gram na gitarze basowej. Może gram to za dużo powiedziane, uczę się grać, ale dla dzieciaków z mojej ulicy jestem pewnie drugim, Paulem McCartneyem. Pewnego razu zaczepił mnie syn sąsiadów, nazwijmy go [K]amil

[K]:Maqweel, mógłbyś mnie nauczyć grać na gitarze?

Myślę sobie, no ok. Dobrze jeśli dzieciak będzie miał jakieś zainteresowania muzyczne. Poszliśmy do mnie. Wyciągnąłem z szafy wysłużonego Defila, nastroiłem go i zaczęliśmy z młodym naukę. Muszę przyznać, szło mu całkiem nieźle. Na koniec powiedziałem, że może na razie gitarę wziąć do siebie i trochę poćwiczyć.
Nie minęła godzina kiedy gitara wróciła do mnie w rękach [P]iekielnego [T]atuśka, który dosłownie wepchnął mi gitarę w ręce i wrzasnął:

[PT]: Mój syn nie będzie dotykał gitary!!!
[J]a: Nie rozumiem... to chyba dobrze jeśli Kamilek będzie miał jakieś hobby...
[PT]: NIE! Kamil będzie w przyszłości znanym lekarzem, nie ma czasu na takie głupoty!
[J]: Proszę pana, on ma 11 lat... pewnie jeszcze nawet nie myślał co będzie robił w życiu...
[PT]: Ale ja wiem co będzie dla niego najlepsze! I na pewno osiągnie więcej niż ty z tym swoim brzękadłem! Chodź Kamil, idziemy!
[K]: Dobrze tato...

Teraz pytanie: czy to jest wychowywanie dziecka czy robienia sobie uzależnionego od ciebie robota?

Ambicje tatuśka...

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 656 (726)

#41902

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historyjka o mojej kochanej stacji benzynowej.

Na początku tego roku wszedł w życie nowy przepis. Pracownicy stacji mają sprawdzać na kamerach numer rejestracyjny auta klienta i tylko taki wpisywać na fakturę. Podpisaliśmy odpowiednie oświadczenia w których zobowiązaliśmy się do wypełniania tego obowiązku. Ok, minęło kilka miesięcy wszyscy o tym zapomnieli, nikt się nie dostosował. Za jakiś czas przychodzi mail, że pierwsza osoba została ukarana przez urząd skarbowy. Zawiasy + ładne parę tysięcy w plecy. U nas w pracy zorganizowano zebranie i podjęto szybką decyzję - sprawdzamy numery.
Co tydzień przychodziły kolejne maile informujące, które stacje zostały już ukarane. Naprawdę zrobiło się gorąco. A klienci oczywiście musieli dolewać oliwy do ognia.

Tłumaczę gościowi, że nie mogę wpisać innego numeru, bo w razie kontroli mogę zostać ukarana karą w wysokości kilku tysięcy.

Klient: A co mnie to obchodzi? Ja jestem stałym klientem!
Ja: No i co? Powinnam za Pana płacić?
K: No powinno Wam na mnie zależeć!
J: Proszę Pana ja tu przychodzę zarabiać pieniądze, a nie je tracić.
K: Ale ja jestem stałym klientem! (WTF?)

Kolejna sytuacja. Tłumaczę klientce, że nie wpiszę numeru, który ona podaje.

Klientka: Proszę się nie poniżać, przecież widzi Pani KIM JESTEM.
Patrzę na dane - kancelaria prawna.
Ja: Jako prawnik powinna Pani wiedzieć, że to jest niezgodne z prawem.
K: Hahaha! Wie Pani ile razy ja prawo złamałam! Hahaha!
Sklep pełen klientów, a prawniczka chwali się że notorycznie łamie prawo. Super kraj, super inteligencja.

Co tydzień przychodzi klient, który odstawia tą samą szopkę. Mówię mu, że nie piszę mu innego numeru, a on "jak to? Dlaczego?!" I tak co tydzień. Któregoś dnia podchodzi z żoną i odstawiają swoje cotygodniowe show. Obsługujący go kolega jest już mocno zniecierpliwiony tą żenującą sytuacją.

Kolega: Ja z Panem nie będę dyskutował. Albo wpisuję ten, którym Pan przyjechał albo żaden!
KlientDebil: Ooooo! Tak to Ty nie będziesz do mnie mówił! Jesteś niekulturalny!
K: A cóż w moim zdaniu było niekulturalne?
ŻonaDebilka: Ja to zgłoszę!! Zgłoszę to! Bo tak być nie może!
Ja: Przepraszam, jeżeli można wiedzieć gdzie Pani to zgłosi?
ŻD: Już ja wiem, już ja wiem... (diabelski uśmiech)
J: Tak? W takim bądź razie ja to zgłoszę również. Do urzędu skarbowego (mamy taki obowiązek, jeżeli klient jest natarczywy). Piotrek, spisz Państwa NIP i nazwę firmy.
ŻD: Haha, Pani se to zgłasza.
Mąż jakby pobladł, chyba był odrobinę inteligentniejszy niż małżonka i wiedział czym to grozi - zamilkł natychmiast. Natomiast klientka dalej się kłóciła i śmiała. No cóż, debilowi nie przetłumaczysz.

Drodzy klienci, ja chodzę do pracy żeby zarabiać pieniądze. Nie dla hobby, nie po to żeby Wam usługiwać i płacić za Was kary z Urzędu Skarbowego. Mało mnie obchodzi fakt, że nie odpiszecie sobie przeze mnie tej złotówki. Przy grożącej mi karze kilku tysięcy autentycznie mam to gdzieś.

PS. Wiem, że wiele stacji nie sprawdza tych numerów, ale tylko z jednego powodu - nie wiedzą, że Urząd Skarbowy zaczął swoje żniwa. Jeżeli pracownicy sprawdzają numery to oznacza jedno - firma ich szanuje i informuje o tym co się dzieje na innych stacjach.

zielona stacja benzynowa Warszawa Międzylesie

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 699 (759)

#40917

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Pracowałem na ochronie.
Jak wiadomo, ochrona jest od tego, żeby użerać się z piekielnymi. Złość, wściekłość, niechęć, zniecierpliwienie czy nawet odraza - to chleb powszedni w tej pracy.
Zdarzyło mi się kiedyś uspokajać wściekłego,naprawdę wściekłego, klienta. Nie ważne co go zdenerwowało, rzecz w tym, ze swoją żółć postanowił wylać na mnie.

- Proszę nie krzyczeć, tym Pan sprawy nie załatwi. - pamiętam, że liczyłem, iż ten standardowy tekst przywoła go odrobinę do porządku. W większości podobnych sytuacji działał.
- A pier*** się ch*j*! Twój ojciec pewnie jest zawiedziony, że ma takiego kretyna pod dachem!
- Mój ojciec nie żyje. - odparłem odruchowo, a ciężki dzień chyba nadał mojemu głosowi smutny ton.
- A to przepraszam, nie chciałem Pana urazić... - odpowiedział autentycznie zmieszany.

Ochrona

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 990 (1110)

#41144

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mieszkam na dużym osiedlu.
Jakby mało było wariatów, złośliwców i zwykłych-niezwykłych dziwaków, czasem można też natknąć się na ludzi tak bezdennie głupich, że aż ameby wykonują czasem facepalma nibynóżkami.

Koleżanka, którą roboczo nazwiemy Agą, wpadła do mnie ostatnio z rana krztusząc się ze śmiechu i złości jednocześnie. Wczoraj się nie urodziłem, facetem jestem od dwudziestu dwóch lat z hakiem, a nie widziałem jeszcze takiej mieszanki nawet u najbardziej kobiecych kobiet, co to zmienne są stale. Gdy się uspokoiła, udało mi się wydusić z niej co ją wprawiło w tak szampańsko-szalejowy nastrój.

Jesień przyszła, Aga poszła do jednej z aptek niedaleko mojego domu kupić wazelinę do ochrony ust. Dialog jaki wtedy nastąpił, opisze tak jak zrobiła to Aga.
- Dzień dobry, wazelinę poproszę.
Farmaceuta, kobieta w wieku mojej matuli, przyjrzała się jej krytycznie i pokręciła karcąco głową.
- Przykro mi, nie sprzedam. Jestem osobą wierzącą i nie pozwala mi na to sumienie.
- Słucham?!
- Antykoncepcja, nawet w postaci seksu analnego to grzech, nie mogę Ci tego sprzedać. Sumienie mi nie pozwala.
- Ale to do ust ma być...
- Jasne, jasne. Taka ładna dziewczyna to na pewno ma dużo amantów i na bank chcecie eksperymentować, nie dam.

Tu Aga poddała się. Wyszła i pocwałowała do pierwszego miejsca, gdzie mogła ochłonąć – do mojego mieszkania.

Apteka

Skomentuj (103) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1127 (1335)

#47608

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O listonoszu.

Od dłuższego czasu mnie i moją rodzinę z którą mieszkam niepokoił stan przesyłek jakie dostarczane są do nas przez pocztę polską. Wiadomo, że czasem zdarzy się że paczka jest z zewnątrz lekko nadszarpnięta, rozklejona itp. Nie zwracaliśmy uwagi listonoszowi, w końcu nie tylko przez jego ręce przesyłki przechodzą, a też nic wielkiego się nie stało.

Dziwne też, że od pewnego czasu listonosz zostawia nam paczki pod drzwiami. Podobno nie potrzebował potwierdzenia o dostarczeniu - tak mi powiedziano na poczcie. Nie musiałam długo czekać żeby zwrócić mu uwagę.

Te dwie sprawy w końcu udało mi się połączyć w całość, przyłapując pana listonosza grzebiącego w paczce pod naszymi drzwiami. Zwykle nikogo nie ma w domu przed południem, więc czuł się swobodnie w naszym ganeczku przed drzwiami, ale nie przewidział, że w czasie sesji jestem w domu w innych godzinach niż zwykle.

Kiedy otworzyłam drzwi oczywiście wszystkiego się wyparł, powiedział że taka paczka do niego dotarła i ją poprawiał, bo mu wstyd dostarczyć. Na to, że widziałam jego zachowanie przez okno zamilkł tylko i szybko odszedł burcząc coś pod nosem.

O tyle dobrze, że nigdy nic nie zginęło z paczek, ale tym bardziej nie ogarniam po co to robił.

południowy wschód Polski

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 483 (515)

#47765

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wpadłam na kilka historii o zbiórkach odzieży i o tym, jak "pomysłodawczyni" zręcznie przebierając w kupkach ubrań szukają czegoś dla siebie.

"Miałam" znajomą, nazwijmy ją Beata. Strasznie zapatrzona w siebie dziewucha, gdyby ktoś mi powiedział, że robi coś dla innych - wyśmiałabym. Któregoś dnia przeglądając portal społecznościowy, dostałam zaproszenie na wydarzenie, które organizowała Beata. Pod wydarzenie podczepiona była prywatna wiadomość o treści:

"Hej, tu Beti - mam ogromną prośbę, wpadłam na pomysł zorganizowania zbiórki odzieży dla dzieci z domów dziecka i tu moja ogromna prośba - jeśli taką posiadasz daj znać - sama ją od ciebie odbiorę i zawiozę do ośrodka."

Prawie spadłam z krzesła kiedy to przeczytałam, ale dobiło mnie to, ilu ludzi zgłosiło swoją chęć pomocy. Pewnie myślicie - co w tym dziwnego? Dobrze, że dziewczyna wpadła na taki pomysł! Otóż nie, nie ona, to nie w jej stylu! Beata nie pracowała, a jej źródłem dochodów była hurtowa sprzedaż ciuszków na jednym z portali aukcyjnych. Od razu ją rozszyfrowałam i wtajemniczyłam w odkrycie kilku znajomych, którzy już dali się nabrać i oddali po kilka worków ciuchów. Bardzo szybko na jej koncie pojawiły się wystawione ubrania, po ludziach się rozeszło i każdy mógł dokonać rozpoznania oddanych ubrań.

Zrobiła się afera, Beatkę prawie zlinczowano, nieudolnie coś tam wspominała, że pieniądze z aukcji ubrań miały iść właśnie na paczki dla dzieci, ale kto jej tam wierzył...

koleżanka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 962 (1008)
zarchiwizowany

#43703

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Kochane trolle!
Chciałbym przekazać, że:
- nie "uciekłem z portalu", bo "sobie nie radziłem z tym, że ludzie się na mnie poznali". Zwyczajnie interes sie kręci, sesja zbliża, a moja dziewczyna jest od Was o wiele ciekawsza.
- nie, przywiązywanie psów pod sklepem, nawet bez kagańca (jeśli nie są to psy rasy niebezpiecznej) nie podpada pod wykroczenie.
- nie, TOZ/straż miejska/jakakolwiek inna organizacja nie odbierze mi zwierząt. Moje psy są zadbane, kochane i Wasze krakanie tego nie zmieni.
- nie, nie jesteście miłośnikami i obrońcami zwierząt, grożąc mi skopaniem moich psów, "żebym sie nauczył nie zostawiać ich pod sklepem". Nie wiem co to za porąbany pomysł, ale jak chcecie, możecie spróbować skopać mnie. Nie wiem czemu, ilekroć proponuję spotkanie, milczycie.
- nie, nie mam problemów z potencją, a przywiązywanie psów pod sklepem nie leczy moich kompleksów.

Podsumowując, nie wiem co chcecie osiągnąć wypisując takie i inne bzdury w mailach i na gg - może czas się zbadać? No, chyba, że chcieliście zaistnieć na piekielnych, w tym wypadku macie coście chcieli.

Pozdrawiam,
Wasz SecuritySoldier

piekielni.pl

Skomentuj (83) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 443 (673)