Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ZjemTwojeCiastko

Zamieszcza historie od: 19 kwietnia 2016 - 13:14
Ostatnio: 27 października 2022 - 13:16
  • Historii na głównej: 13 z 14
  • Punktów za historie: 4123
  • Komentarzy: 350
  • Punktów za komentarze: 4344
 
[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
26 stycznia 2022 o 21:16

@bloodcarver: Wypraszam sobie. Jestem zaciekłą przeciwniczką wszelkich socjali i rozdawnictwa, a jako przedsiębiorczyni zatrudniająca ludzi nie napiszę, co sądzę o Polskim Nieładzie, bo byłyby to słowa wysoce niecenzuralne. Napisałam o ogólnej puli funduszy do wykorzystania w oparciu o własne wspomnienia szkolne, gdzie był jeden ogólny budżet klasowy, z którego opłacało się nagrody dla uczniów z paskiem, prezenty dla wychowawczyni na koniec roku i jakieś tam nauczycielskie święta, jak również z tej puli dopłacano do obiadów szkolnych dla biedniejszych dzieci. Byli tacy rodzice, którzy z jakiegoś powodu wpłacali dużo, byli tacy, którzy wpłacali minimum (większość), byli również tacy, którzy nie wpłacali nic (bo nie było ich stać, albo po prostu nie chcieli). To nie miało znaczenia, bo dzieciaki zawsze dostawały "od szkoły" równe nagrody. Nie twierdzę, że taki system jest dobry. Tak osobiście, to uważam, że jeśli ktoś nie wpłaca to nie powinien korzystać. Natomiast, jeśli już mamy taki mikrosystem wpłat szkolnych, to należy przedstawić zasady gry na samym początku. Bo dzieciaki rozumują w innych kategoriach niż dorośli, a brak docenienia sukcesu lub celowe pominięcie i pokazanie, że są z jakiegoś powodu gorsi, podcina skrzydła. A tak, jak napisał ktoś wyżej lub niżej - dzieci z biednych lub patologicznych rodzin powinny być tym bardziej motywowane do działania. Po co? Po to, żeby widziały sens w kształceniu się i zdobywaniu nowych wiedzy i umiejętności, by w dorosłym życiu byli produktywnymi atomami społecznymi, a nie ciapciakami siorbiącymi zasiłki.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 6) | raportuj
26 stycznia 2022 o 20:45

Od początku pandemii ja i moja rodzina nie mieliśmy nawet kataru (sądzę, że duża w tym zasługa noszenia maseczek i tym samym zmniejszania prawdopodobieństwa bycia okichanym czy okaszlanym w publicznych miejscach zamkniętych), więc do większości tej historii się nie odniosę, ale z uwagi na fakt, że medyczką nie jestem jeden aspekt zwrócił moją uwagę. Co rozumiesz przez pojęcie "prawdziwa grypa"? W sensie, jakie objawy charakteryzują Twoim zdaniem tę chorobę? Pytam, ponieważ przez wszystkie lata edukacji szkolnej co roku, sezonowo zapadałam na "przeziębienie", które było diagnozowane jako grypa. Objawy: 39-40 gorączki, żyletki w gardle, katar, kaszel początkowo mokry a w późniejszych dniach suchy, ogólne osłabienie. W przychodni moja noga nie stanęła nigdy (po dziś dzień), rodzice zawsze dzwonili po lekarkę, która przyjeżdżała na wizytę domową. Osłuchiwała mnie, zaglądała w gardło, kazała zakaszleć i ZAWSZE jej diagnozą była grypa, na którą przepisywała mi antybiotyk, lek osłonowy, lek wykrztuśny i witaminy na wzmocnienie. Zawsze taki zestaw (co do gatunku, bo nie pamiętam jakie były nazwy tych leków). Taka grypa trwała u mnie z reguły tydzień, czasem półtora (przy założeniu, że lekarka przyjeżdżała 3-4 dnia choroby). I teraz pytanie: czy lekarka była konowałką przepisując mi leki przeciwbakteryjne na infekcję wirusową? Czy może wprowadzała w błąd co do nazwy choroby? Dodam tylko, że wśród osób w moim otoczeniu pewnym standardem było to, że lekarz diagnozuje grypę i przepisuje na nią antybiotyk plus lek osłonowy. Ciekawi mnie co warunkuje takie sytuacje, skoro wiadomym jest, że choroby bakteryjne i wirusowe są jednak czymś innym.

Zmodyfikowano 2 razy Ostatnia modyfikacja: 26 stycznia 2022 o 20:47

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
26 stycznia 2022 o 11:54

@gawronek: Sytuację nagród na koniec roku da się rozwiązać na masę różnych sposobów. Pomijając już, że pieniądze z tych szkolnych składek trafiają na jedno konto i jest to ogólna pula do wykorzystania, z której dałoby się kupić te nagrody, bowiem nie uwierzę, że cała klasa miała świadectwo z paskiem. Z reguły są to 4-5 osób. A jeśli chodzi o sposoby na rozwiązanie sytuacji to po 1, można kupić tańsze nagrody. Zapewniam, że dzieciak w podstawówce bardziej ucieszy się z breloka-maskotki, którą przypnie do plecaka niż z kolejnych "Krzyżaków", do których nigdy nie zajrzy. Po 2, nie uwierzę, że wszyscy rodzice w klasie są bezrobotni. Na pewno przynajmniej kilka osób pracowało w jakichś firmach, w których dałoby się dogadać z szefem, żeby ufundował kilka takich paczek składających się z tzw. firmowych gratisów typu obrandowany notatnik, długopis itp. Zawsze to jakaś reklama, a dziecku takie biurowe materiały się przydadzą. Oczywiście, w latach 90 sytuacja była inna i to już jest musztarda po obiedzie, ale nawet dzisiaj słyszę w otoczeniu i w mediach o różnych niefajnych sytuacjach związanych ze składkami szkolnymi (vide: afera w szkole podstawowej w Rybniku). A prawda jest taka, że wystarczy trochę ruszyć głową, a problem da się rozwiązać w bardzo prosty sposób.

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 9) | raportuj
25 stycznia 2022 o 17:52

@marcelka: Tak jak pisze Ohboy, samo nagrywanie nie jest nielegalne. Osobiście polecam, bo pozwala to zaoszczędzić wielu nerwów. Sama od lat mam tzw. okulary szpiegowskie, które rejestrują dźwięk i obraz (co jakiś czas je wymieniam na lepsze modele, warto się wykosztować). Odpalam je zawsze jak wchodzę do jakiegokolwiek urzędu czy innej instytucji (ostatnio nawet do sklepu z nimi chodzę). Jeśli wszystko było ok - to po powrocie do domu usuwam nagrania, bo po co mają zaśmiecać pamięć. Natomiast jeśli pracownik był dla mnie chamski, wprowadzał mnie w błąd itp. to nagranie wraz ze skargą leci do bezpośredniego przełożonego oraz prezesa danej instytucji. Takie nagrania przydają się również we wszelakich spornych sytuacjach. Cieszy mnie, że coraz mniej osób kładzie uszy po sobie tylko zaczyna działać.

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 10) | raportuj
25 stycznia 2022 o 11:27

@fursik: Rozumiem, że uważasz, że pieniądze na UBI rosną na drzewach? Już w tej chwili budżet państwa nie wyrabia i sięga do kieszeni zamożniejszych, żeby opłacić całe rozdawnictwo, a jak wyobrażasz sobie wprowadzenie w Polsce UBI? Kiedy do ludzi dotrze, że Polska to nie Skandynawia czy Szwajcaria. Tu jest inna mentalność. W Polce, gdyby każdy dostawał taki zasiłek to wszystko by padło, bo 90% osób w wieku produkcyjnym rzuciłaby pracę w cholerę. Czyli padłaby produkcja, usługi itp. Polskie społeczeństwo potrzebuje wędki a nie ryby, bo jak dostaje rybę to ma wyrąbane na wszystko. I druga kwestia: co rozumiesz przez pojęcie "nieprzystosowany"? Bo w moim rozumieniu nieprzystosowane są osoby niesprawne umysłowo, które nie potrafią trafić łyżką do ust. Z Twojego opisu wynika, że dla Ciebie "nieprzystosowani", którym należy się pomoc to życiowe mameje, którym się nie chce. Mają możliwości, mają sprawne ręce i głowę, ale kręcą tą głową bo wolą leżeć, pachnieć i narzekać. Takie osoby powinny być pozostawione same sobie. Wiem, brutalne, ale albo wzięłyby się za siebie i swoje życia, albo by padły z głodu. Z jakiej racji kogokolwiek miałby obchodzić taki nierób? No właśnie.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 25 stycznia 2022 o 11:28

[historia]
Ocena: 20 (Głosów: 20) | raportuj
22 czerwca 2019 o 23:06

Że też im się chce... Jakiś czas temu dostałam prawie identyczego maila na jedną z moich "śmieciowych" skrzynek. Treść taka sama, tyle że moja wiadomość była w języku angielskim a "ktosiek" miał chrapkę na 700$. Do kosza i tyle. Zwykły fake.

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 13) | raportuj
7 czerwca 2019 o 1:26

Hm, zabawnie wyglądają wysiłki adminów, by nie dopuścić do obumarcia strony. Zaczęło się od wyciągania historyjek sprzed kilku lat z dna poczekalni, to się użytkownicy zaczęli burzyć. Co więc robią admini? Nadal wyciągają historie sprzed paru lat, tylko zmieniają im daty. Moja rada: przed dodaniem takiej historyjki upewnijcie się, czy autor aby nie logował się ostatni raz dwa lata temu. ;)

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 10) | raportuj
24 kwietnia 2019 o 21:31

@PaniFilifionka: Niedouczeni na pewno. Tym bardziej przeraża mnie, że to nie był jeden taki kwiatek, tylko kilku. Już pomijam, jakie czasem historie można zasłyszeć od znajomych czy przeczytać w internecie o ginekologach, bo można nabrać całkowitej awersji do wizyt. Nie wiem jakie uczelnie tych ludzi wypuszczają, ale powinny zweryfikować swoje metody.

[historia]
Ocena: 27 (Głosów: 27) | raportuj
24 kwietnia 2019 o 20:39

Też miałam przejścia z ginekologami. Zanim trafiłam na ogarniętego, zaliczyłam wizyty u 4 (i kobiet i mężczyzn), którzy już podczas pierwszej wizyty raczyli mnie mądrościami typu "do ginekologa to się w ciąży chodzi, jak pani nie jest, to nie trzeba" albo "ale jak to pani nie planuje dzieci?! Toż to trzeba rodzić, bo młodo pani umrze (wtf?)". A mój osobisty hit brzmiał "proszę pani, z kobietą jest jak z psem - przynajmniej raz w życiu powinna urodzić, bo inaczej organizm się rozstraja i psychika siada". Po usłyszeniu tej bzdury wszystko mi opadło. Ja nie wiem co za elementy wybierają taką specjalizację, ale faktem jest, że porządny ginekolog to rzadkość.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 15) | raportuj
16 kwietnia 2019 o 21:59

@mesing: Ale jeśli rada klasyfikacyjna nie zatwierdzi ocen końcowych, to o jakim ukończeniu edukacji my mówimy? Z tego co wiem, oznacza to, że uczniowie nie zdają roku i będą powtarzać ostatnią klasę.

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: 34 (Głosów: 38) | raportuj
15 kwietnia 2019 o 23:20

Zasada nr 1: Nigdy nie załatwiamy pracy krewnym i znajomym, a zwłaszcza w tym samym miejscu w którym pracujemy my. Zasada nr 2: Nigdy nie pozwalamy krewnym i znajomym mieszkać w naszym domu bez spisanej umowy. Zasada nr 3: Nigdy nie pożyczamy krewnym i znajomym dużych sum bez spisanej umowy. Zasada nr 4: Jeśli już mamy miękkie serce, to musimy założyć pancerną zbroję na zadek i nigdy nie oczekiwać jakiejkolwiek wdzięczności za pomoc. Cztery proste zasady, polecam zastosować.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 4) | raportuj
15 kwietnia 2019 o 19:59

@pasjonatpl: To, że była to kwestia wychowania - zgodzę się. U mnie akurat było tak, że mogłam przyjść do rodziców z każdym problemem - niezależnie od tego czy ja komuś podpadłam, czy ktoś podpadł mnie. I wspólnie wypracowywaliśmy rozwiązanie. Jednak wbrew temu, co głoszone jest w mediach uważam, że dzisiaj rodzice są bardziej zaangażowani w wychowanie swojego dziecka, walczą o nie. Kiedyś rodziców obchodziły oceny - jak są dobre to dobrze, a jak złe to szlaban. Mam wrażenie, że obie strony ( rodzice i nauczyciele) nie umieją ze sobą rozmawiać i mylnie odczytują swoje wzajemne intencje. I niestety, uważam, że nauczyciele zjeżają się na sam widok rodzica, który chciałby omówić z nimi jakiś problem. Przez wiele lat rodzice nie wymagali od nauczycieli a ci się do tego przyzwyczaili. A od kilkunastu lat rodzice nie tylko chcieliby, żeby ich dziecko przynosiło dobre oceny, ale również zostało czegoś dobrze nauczone i żeby odbywało się to w przyjemnej atmosferze. Czy to tak wiele? Niestety, prawda jest taka, że nauczyciele lubią umywać ręce, gdy pojawia się jakiś problem. Przykładowo dotyczący relacji między uczniami w klasie, w której występuje ktoś typu "kozioł ofiarny". Albo twierdzą "wy jesteście już duzi, załatwcie to między sobą" albo w drugą skrajność: biorą "koziołka" na środek sali i pytają jego, czy ktoś mu dokucza i klasy - dlaczego mu dokucza. Każda strona zaprzecza, więc nauczyciel chowa głowę w piasek i udaje, że problem nie istnieje. A jest tak, ponieważ uczniowie nie ufają nauczycielom. Zresztą dlaczego by mieli, skoro wiedzą, że nauczyciel albo ich oleje, albo pogorszy sytuację? Mogłabym napisać długą historię z wyszczególnieniem standardowych sytuacji, których doświadczyło wiele, niezależnych od siebie osób, w różnych szkołach, a w których nauczyciel nie chciał dawać niczego od siebie. Tylko przyjść - poklepać formułki z podręcznika - wyjść. Że nie wspomnę już o tzw. "logice nauczycielskiej" z której najjaskrawszym przykładem jest "dzwonek jest dla nauczyciela" w sytuacji, gdy uczniowie równo z dzwonkiem chcą wyjść z sali. Ale niech się uczeń 5 minut spóźni, to nagle się okazuje, że dzwonek jednak jest dla ucznia. I jak uczeń ma odbierać takiego nauczyciela? Na zaufanie trzeba zasłużyć, tak jak na szacunek. Z nieba im to nie spadnie. I dochodzimy do momentu, w którym rodzice denerwują się na nauczycieli, ponieważ ci nie wywiązują się z powierzonych funkcji (faworyzują, zamiastają afery pod dywan, nie są otwarci na dyskusję i poszerzanie horyzontów młodzieży), a nauczyciele narzekają na rodziców interesujących się losem swoich dzieci, że ci są roszczeniowi i wymagają od nich nie wiadomo czego. Obawiam się, że jeszcze przez wiele lat to się nie zmieni i błędne koło będzie trwać.

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: -5 (Głosów: 13) | raportuj
15 kwietnia 2019 o 15:36

@Michail: Ale wiesz, że kij ma dwa końce? Ja, jako osoba, która stanowczo nie popiera tego strajku mogę napisać, że masa historii/listów/artykułów, które pojawiają się w internecie jest pisanych na zamówienie, a ich celem jest gloryfikacja nauczycieli i demonizowanie przeciwników strajku. Czy tak jest? Nie wiem, choć takie odnoszę wrażenie.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 6) | raportuj
20 lutego 2019 o 21:44

Takie podejście zależy od ludzi w otoczeniu, a nie od płci. W mojej rodzinie jeden krewny rozwodził się z żoną. Zdradziła go i odeszła szukać wrażeń. Jego rodzina wieszała na nim psy, że pewnie ją zaniedbywał, że nie poświęcał jej czasu, nie pomagał w domu. Nie wiem jak między nimi było i nie mnie to oceniać, ale jeśli ktoś zdradza i odchodzi prawie bez słowa wyjaśnienia to zasługuje na potępienie. Osoba, która zdradziła a nie współmałżonek. Właściwie w swoim otoczeniu na przestrzeni lat widziałam już chyba reakcje otoczenia na rozstania w każdej możliwej konfiguracji. Zdradzająca osoba otrzymująca wsparcie od otoczenie, zdradzana osoba doświadczająca potępienia, zdradzająca, na której głowę wylano wiadro pomyj, czy zdradzana, którą obwiniano za rozpad związku. Zresztą, również osoby, które decydowały się na rozstanie bez zdrady w tle, doświadczały przeróżnych reakcji. I płeć nie miała w tych przypadkach absolutnie żadnego znaczenia. Pewnie jestem staromodna, ale wychodzę z założenia, że jeśli w związku coś się psuje (obojętnie czy chodzi o rutynę, czy poważne przewinienia) to osoba, która źle się z tą sytuacją czuje powinna o tym powiedzieć. Dwoje dojrzałych ludzi powinno rozmawiać, spróbować wypracować rozwiązanie. Jak się nie uda, to rozwód. Ale dopiero po rozwodzie szuka się nowych wrażeń. Nie mówię tu oczywiście o przypadkach patologicznych (przemoc, używki itp), ale w normalnym związku rozmowa powinna być podstawą.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 20) | raportuj
20 lutego 2019 o 20:18

Każdy ma inną odporność psychiczną i inny stopień wrażliwości. Nie ma nic złego w przeżywaniu wycieczek do takich miejsc, ale też nic złego nie ma w ich nie przeżywaniu. Pamiętam, jak byłam w Auschwitz jakoś w pierwszej klasie liceum. W drodze na miejsce były śmiechy i żarty, w trakcie zwiedzania zachowywaliśmy się cicho, a po wyjściu wróciliśmy "do siebie" i znów były żarty i śmiech. Na nikim ten wyjazd nie odcisnął wielkiego piętna. Kilka dziewczyn wprawdzie popłakało się w trakcie oglądania poszczególnych sal, ale po wyjściu, i później po powrocie do szkoły zachowywały się zupełnie normalnie. Nasza nauczycielka nakrzyczała na nas, że nie przeżywamy tego wyjazdu, że to skandal by zachowywać się po takich widokach jakby nic się nie stało. Cóż, sądziłam, że może jestem niedojrzała do zwiedzania takiego miejsca, więc wybrałam się tam ponownie, już mają ok 24-25 lat. Szczerze? Ten drugi wyjazd zrobił na mnie jeszcze mniejsze wrażenie niż pierwszy. Czasem tak bywa. Ludzie mają różną wrażliwość i do nikogo nie powinno się mieć o to pretensji. Ani do osób, którym śnią się koszmary po nocach, ani do tych, którzy przechodzą nad tym do porządku dziennego. Nauczyciele też często przesadzają. Jakiś czas temu młodsza siostra mojej koleżanki pojechała z klasą do Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie. Przed wejściem (na tym dużym, brukowanym placu) wychowawczyni coś im mówiła, dziewczyna stała z tyłu i tłumaczyła swojemu chłopakowi gdzie w okolicy mieszka jej babcia, do której mieli wpaść na obiad po wycieczce. Rozmawiali cicho, trochę się śmiali. Nauczycielka huknęła na nich, że (tu cytat) "Tu się nie wolno śmiać! Tu w czasie wojny ginęli ludzie!". Na bystre stwierdzenie dziewczyny, że przecież w całej Warszawie ginęli ludzie i czy to znaczy, że idąc jakąkolwiek ulicą nie wolno się uśmiechać, nauczycielka dostała szału. Niektórzy nauczyciele mają nie po kolei w głowach i nie należy się tym przejmować. Wielkie brawa dla Twojej mamy, że zachowała zdrowy rozsądek i załatwiła sprawę jak należy.

[historia]
Ocena: 31 (Głosów: 31) | raportuj
6 lutego 2019 o 22:06

Wyjścia są dwa: 1. Młodsza idzie do psychologa, żeby wyzbyć się fobii, a z psem do behawiorysty i zatrzymuje psa. 2. Młodsza oddaje psa w dobre ręce komuś, kto będzie umiał go naprostować. Szpagat nad przepaścią nie jest dobrym pomysłem oględnie rzecz ujmując, a właśnie w takiej sytuacji tkwi obecnie pani Młodsza. Popełniła błąd zgadzając się na przygarnięcie psa, więc musi się zdecydować i podjąć decyzję co z tym dalej zrobić. Im dłużej będzie z tym zwlekała, tym będzie gorzej: i dla niej i dla psa.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
6 lutego 2019 o 21:57

@Tolek: Nie należę do osób, które wzdrygają się na myśl o sądach, a wręcz przeciwnie - zdarza mi się być tam częstym gościem. Jednak czasem odpuszczam. W tym przypadku, gra nie była warta świeczki - pedalarz nie doznał uszkodzeń ciała, jego rower był zdatny do dalszej jazdy, mój samochód wyszedł z tego bez szwanku. Za swoje bezmyślne zachowanie został ukarany finansowo, a po jego minie widziałam, że kwota mandatu niewątpliwie trzepnie go po kieszeni, więc jest duża szansa, że następnym razem pomyśli dwa razy, zanim narazi się nie tylko na utratę zdrowia lub życia, ale również gotówki. A ten argument dla wielu ludzi jest silniejszy niż perspektywa doznania uszczerbku na zdrowiu.

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 9) | raportuj
6 lutego 2019 o 20:09

@Allice: Hmm... Szczerze mówiąc nie pamiętam ile dokładnie mieliśmy wtedy lat, podałam wiek "na oko". Ale chyba masz rację, że musiało to być trochę później, bo lekcje techniki jako osobny przedmiot już mieliśmy.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 18) | raportuj
11 lutego 2018 o 0:00

@BiAnQ: Albo się masowo rozmnożyło dzięki pewnym zastrzykom gotówki "na dzieci", albo po prostu kiedyś kisili się we własnym sosie, a od niedawna zaczęli wychodzić między normalnych ludzi. Mam jednak wrażenie, że największą krzywdę czyni "tumiwisizm" w wychowaniu dzieci. Brak kontroli, stawiania granic, kar i nagród sprawia, że dzieciak wariuje. Przegina coraz bardziej chcąc wiedzieć, gdzie jest granica, a przyklaskujący mu rodzice dopełniają dzieło zniszczenia.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
7 lutego 2018 o 20:43

@SecuritySoldier: Tylko widzisz, ty na matmie miałeś szeroki wachlarz możliwości. Na wf-ie takich możliwości nie ma i o to się rozchodzi. Na wf-ie klasa dostaje piłkę i w zależności od płci albo gra w piłkę nożną, albo w siatkówkę. Tymczasem można uczynić z tych zajęć coś ciekawego, wyjść na przeciw oczekiwaniom uczniów, tym bardziej, że wf-iści nie mają rygorystycznego programu nauczania, którego muszą się kurczowo trzymać.

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 14) | raportuj
6 lutego 2018 o 19:34

@Etincelle: Weź pod uwagę, że pojęcie sportu jest bardzo szerokie. Ktoś może być mistrzem jazdy na snowboardzie, jazdy figurowej, tenisa czy być fanem aerobiku czy podnoszenia ciężarków. To wszystko jest sportem, rzecz w tym, że w polskich szkołach z reguły wf-iści nie angażują się w swoją pracę, dają piłkę i "grajcie i nie przeszkadzajcie". Nawet nie poradzą jak odbijać piłkę, jaką postawę przyjąć, jak ułożyć palce, by ich piłka nie wybiła. Na innych przedmiotach jest podział na działy. Ktoś, kto nieznosi tematyki II w.św. może świetnie sobie poradzić z renesansem; ktoś komu funkcje nijak nie wychodzą, może będzie doskonale rysował i obliczał pola brył. Na wf-ie nie ma różnorodności, a wprowadzenie jej nie jest trudne. Brak dobrej woli ze strony nauczycieli.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 10) | raportuj
6 lutego 2018 o 17:34

Czym innym jest problem psychicznych lub inny zdrowotny, gdy pojawia się po dłuższym stażu związku, a czym innym jest wchodzenie w związek z kimś, kto na starcie ma jakieś problemy. Nie widzę w historii winy faceta. Winna jest swatka i tylko ona. Nie każdy nadaje się do związku z kimś z problemami. Jeśli problem przychodzi po czasie to razem da się radę, ale na start? Nie każdy będzie miał chęci budować związek z osobą z problemami i ma do tego absolutne prawo. Mam wrażenie, że moje słowa mogą być źle zinterpretowane więc podam adekwatny przykład: Gdyby mojemu narzeczonemu coś się przydarzyło i miałby np. szramę na pół twarzy, to nie zmieniłoby moich uczuć do niego, ba nawet bym stwierdziła że jego blizna mi się podoba, bo wygląda jak wojownik. Ale, gdyby spotkała mężczyznę, który miałby taką szramę od dawna, to nie byłby on dla mnie atrakcyjny fizycznie, a co za tym idzie - nie związałabym się z nim. W związku ważne jest nie tylko pokrewieństwo dusz, ale również to, czy partner jest w naszych oczach atrakcyjny. I powyższy przykład można modyfikować pod każdą chorobę czy dolegliwość. To, co zrobiła swatka, a zwłaszcza jej ostatnie słowa dają dobitny przykład tego, jaką jest osobą. Są ludzie, którym nie przeszkadza związanie się z osobą z problemami, ale nie wolno wymagać by każdy taki był.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 13) | raportuj
6 lutego 2018 o 17:18

Doskonale Cię rozumiem. Nienawidziałam szkolnego WF-u i znajdowałam każdą okazję by się zwolnić. Niestety, również w moich szkołach istniała tylko siatkówka. No, ewentualnie koszykówka. Nienawidziłam gier zespołowych i zaczęłam ich nienawidzić właśnie dzięki szkolnym zajęciom. Po prostu, piłka (jakakolwiek) jest moim wrogiem i koniec. Co ciekawe, nauczycielka nigdy nie zgadzała się żebyśmy zagrały w ringo, które akurat świetnie szło każdej z nas. Dlaczego nie? Bo nie i bujaj się. Co gorsza, inne sporty szły mi bardzo dobrze. Od dzieciństwa grałam w badmingtona i jeździłam konno. W tej drugiej dyscysplinie odnosiłam nawet sukcesy. Niektóre osoby, które brały udział w zawodach (nawet pozaszkolnych) były zwolnione z WF i dostawały z automatu 6 na koniec roku. Gdy chciałam skorzystać z takiej opcji i przedstawiłam swoje osiągnięcia w jeździe konnej, usłyszałam że to się nie liczy, gdyż nie jest to dyscyplina, którą można uprawiać w szkole. Czyli, czytając między wierszami, szkoła nie będzie miała podstaw by podpiąć się pod osiągnięcia ucznia i rozpowiadać, że to dzięki zajęciom dodatkowym w szkole uczeń wygrywa zawody. Inni uczniowie, osiągający dobre wyniki w biegach, badmingtonie czy nawet pływaniu, byli specjalnie traktowani. Bo zawsze nauczyciel mógł powiedzieć, że to dzięki szkole (dodatkowe sks-y czy lekcje pływania raz w tygodniu) uczeń zdobył medal. To, że ci uczniowie chodzili na treningi zupełnie niezwiązane ze szkołą było szczegółem, na który nikt nie zwracał uwagi. Niestety, dopóki podejście nauczycieli się nie zmieni, doputy uczniowie będą podchodzili do zajęć WF tak jak podchodzą.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 1013 14 następna »