Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

luska

Zamieszcza historie od: 8 lutego 2014 - 14:13
Ostatnio: 17 lutego 2024 - 20:27
O sobie:

Zawód...najbardziej znienawidzony przez prawie wszystkich, totalny nierób z pretensjami, czyli nauczyciel
Dlaczego ten?...bo w czwartej klasie obiecałam sobie, że kim jak kim, ale nauczycielem to na pewno nie zostanę.
Zboczenie zawodowe...niestety gadulstwo w mowie i piśmie.
Największy pierwszy sukces...gdy przedszkolak po wydukaniu 6 liter ze zdumieniem powiedział: "plose paniii, a tu pise ''to tata''?!!
Z zamiłowania...choreograf
Wiek...18 + VAT...młoda jestem:) tylko ten vat po kościach łupie i nieco przytłacza
Pasja...książki; inteligentne książki; "Kod da Vinci" jest przewidywalny jak zachód słońca nad równikiem;
Co mnie wk*a?...Ministerstwo Edukacji
czasem rodzice, którzy traktują mnie jak darmową nianię z pensją prezesa kopalni.

  • Historii na głównej: 25 z 31
  • Punktów za historie: 7997
  • Komentarzy: 231
  • Punktów za komentarze: 1481
 
[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 14) | raportuj
26 stycznia 2016 o 19:52

Skąd ja to znam? Dziecko blade, osłabione, apatyczne, które jeszcze rano wymiotowało, z temperaturą, szkliste oczy, katar do pasa i zawleczone do przedszkola. Bo pani, ale on zdrowy tylko taki trochę wczoraj był nieswój, nic mu nie jest. Po godzinie trzeba było dzwonić po rodzica, bo dziecko leżało na ławce z bólem głowy, brzucha i nudnościami, jeszcze gorzej wyglądające niż rano. Mamusia nie musiała do pracy, bo szef krwiopijca. Mamusia była etatową kurą domową, posiadającą tylko dwoje dzieci. Efekt- tydzień później w klasie zostało jedno- słownie JEDNO, reszta w szpitalu lub domu z powodu rotawirusów. Kolejne dziecko z ospą- a pani, to jakaś wysypka tylko, temperatury nie ma, zdrowe...po kilku dnach mała epidemia w przedszkolu. Dziecko na antybiotykach, w trakcie zapalenia oskrzeli!!!- A to ja odbiorę za dwie godziny, bo antybiotyk muszę dziecku podać. Żaden z tych rodziców, jak i innych nie musiał iść do pracy i nie miał kogo z dzieckiem zostawić. Taka grupa była, że tylko jedno dziecko miało pracujących oboje rodziców, ale za to dziadków w domu. Jeśli to nie jest wygodnictwo rodziców to co? Nienawiść do własnego potomstwa?

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 5) | raportuj
29 grudnia 2015 o 10:16

@Vitas: Pomijając sytuację, że dostajesz umowę przed weekendem, potem masz w pracy takie dni, że nie jesteś w stanie wyrwać się w godzinach pracy a potem wypada baaardzo długi weekend ( same powtórzenia mi wyszły). Niestety mieszkam w takim miejscu, że poczta nijak nie chce pracować dłużej niż do 15 i nie w weekendy, święta i inne okazje. W ten sposób uzbierało mi się 11 dni. Co ciekawe, to już u mnie chyba 3 umowa, która przychodzi w okolicach długiego weekendu. Wiem, że jest taki przepis, ale jak widać, firmy kombinują ile się da. A nóż ktoś się zagapi, nie będzie miał możliwości.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 9) | raportuj
29 grudnia 2015 o 9:44

Pamiętaj o jednej zasadzie: obowiązkiem konsultanta jest wciśnięcie klientowi droższej oferty. W tym roku też miałam podobne "przeboje". Za Internet płacę brutto 60 zł. Pani do mnie z ofertą podwójnej dawki GB i do tego o 20 zł mniej przez 9 miesięcy, a potem dalej powrót do poprzedniej. Przynajmniej tyle do mnie dotarło w tym zalewie słów. Spieszyło mi się i nie miałam czasu na dopytanie, a pani ćwierkała uparcie. Papiery przyszły i czytam: 30GB- ok, długość umowy 2 lata - ok, promocja półroczna - brak, pełna płatność od początku, cena- 70 zł brutto! O wy #&!@***!!/!@. Ponieważ zostało mi jeszcze 3 dni na reakcję (tak "szybko" umowa dotarła), wysmarowałam w odpowiedzi, że warunki oferowane od otrzymanych różnią się zasadniczo i ja w takim razie wypinam się na ich ofertę. Nawet nie było reakcji i wciskania kolejnej oferty, czyli zrobili to z premedytacją.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
1 listopada 2015 o 18:24

Na szczęście mam już ten problem za sobą, bo mi "piesieł" urósł znacząco. Tylko charakter mu się nic nie zmienił. Ma 4 lata, waży 90 kg i uwielbia ludzi, swoją sympatię okazując jak trzymiesięczny szczeniak na widok ulubionej zabawki. W efekcie, kręcący bączki, podskakujący jak koza i tratujący wszystko psiak jest w stanie kogoś z łatwością przewrócić i złamać mu przy okazji rękę lub spowodować wstrząs mózgu. Oślinione i ubłocone ubrania, tudzież siniaki to najmniejszy problem. Na szczęście są dwie sytuacje, gdy psa daje się opanować bez problemu. Wystarczy pociągnąć i przytrzymać smycz a psiak siedzi i najwyżej skamle w pragnieniu zawarcia znajomości z "ludziem". Dwa- jest ogromny, a więc praktycznie dla wszystkich jest synonimem psa- zabójcy (ciągle słyszę takie opinie, że po co takie niebezpieczne bydlę trzymać, jak w tv mówili, że kolejny pies zagryzł dziecko) i bardzo, bardzo rzadko spotykam osobę, która ma ochotę na zawarcie bliższej znajomości, co niestety kiedyś przy czteromiesięcznej, wielkiej, puchatej kuli zdarzało się nagminnie. Najczęściej pędził taki osobnik z okrzykiem " jakiś ty śliczny" i miział mi bernardynka, nawet nie pytając, czy można. Pocieszę cię, że jak urośnie to ludzie w większości zaczną go omijać, co nie znaczy, że masz łatwą tresurę.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 15) | raportuj
11 sierpnia 2015 o 21:45

Jakby pies był ze wsi to dawno ktoś by znalazł i czepił się właściciela. Tam wszyscy wiedzą kto z kim, kiedy i dlaczego. Takie "ludzkie" zachowanie idealnie pasuje do jakiegoś idioty miastowego. Wywieźć w miejsce rzadko uczęszczane, żeby ktoś nie zauważył, bo np. w mojej okolicy kilku mieszczuchów zostało przyłapanych na wyrzucaniu psa. Mieli pecha, bo droga wydawała się boczna i mało uczęszczana a raz trafili na weterynarza ze schroniska, raz na policjanta w cywilnym samochodzie a raz na leśniczego.

[historia]
Ocena: 20 (Głosów: 22) | raportuj
11 sierpnia 2015 o 14:58

Zacznij pracę w szkole podstawowej lub gimnazjum. Spotkasz w każdym roczniku przynajmniej dwie/trzy mamuśki lub tatusiów, którzy uważają, że to nauczyciel nie nauczył a nie syn/córka nie chciał się nauczyć. Syn nie zna tabliczki mnożenia? Nauczyciel nie nauczył. Córka pisze koszmarnie i nieczytelnie? Nauczyciel nie nauczył. Syn dostał jedynkę za niewyuczony wiersz? Nauczyciela wina. Córka dostała jedynkę za brak pracy plastycznej? Chciałoby się powiedzieć, że to wina nauczyciela, bo za nią nie narysował, ale jakoś to dziwnie brzmi. Toteż tłumaczy się, że przecież córka zaniosła w reklamówce, osobiście tę reklamówkę jej się do ręki wręczyło, tylko pewnie w szatni zostawiła i nauczyciel powinien poszukać, itp, itd

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 6) | raportuj
10 sierpnia 2015 o 18:08

@timo: a o to go nie pytałam

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
10 sierpnia 2015 o 16:22

@Taczer: gimnazjum ze szkołą podstawową; klasy albo dzielone na grupy zaawansowane/niezaawansowane w gimnazjum, albo właśnie poniżej 20 w podstawówce.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
9 sierpnia 2015 o 23:26

@done: nie, czuję "niesmak", żeby dosadniej nie napisać, że ktoś może tak bezczelnie twierdzić (mając ogromną pomoc finansową od rodziny), że ma większe potrzeby od osoby, która musi sama utrzymać pięcioosobową rodzinę

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
9 sierpnia 2015 o 23:20

@Taczer: jeśli poczytasz niektóre moje historie to będziesz wiedzieć :) Jeśli masz szczęście pracować w gminie, gdzie burmistrz nie próbuje oszczędzać, to taki przypadek zatrudniania jak mój nigdy cię nie spotka. Cieszę się, że mam pracę. Niepewną i na 3/4 etatu (jest duże prawdopodobieństwo, że od września nowa umowa będzie opiewać na 2/3, bo rada gminy przymierza się do utworzenia klas łączonych w szkole podstawowej). I w efekcie nawet ci, co mają umowy na pełen etat i na czas określony, mogą we wrześniu podpisywać aneks do umowy i pożegnać się z pełnym etatem. Nie podoba się? Możesz zrezygnować. Jest przecież coś takiego jak reorganizacja pracy szkoły. Zawsze można szkołę też oddać stowarzyszeniu a ono pociągnie kilka lat i bezboleśnie ją zamknie. Burmistrz będzie miał czyste sumienie przed wyborcami, że przecież to nie on zamykał i kazał jeździć pięciolatkom do szkoły oddalonej o 15 km.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
9 sierpnia 2015 o 23:08

@Caron: cóż, mogę dodać więcej szczegółów charakteryzujących oboje "kandydatów" do godzin nadliczbowych. Kolega- staż pracy wtedy około 10 lat (mniej więcej orientuję się kiedy do pracy przyszedł); stopień awansu- dyplomowany, czyli najwyższy; co roku uczestnicy, laureaci i zwycięzcy konkursów na szczeblu gminnym, powiatowym i wojewódzkim; masę zajęć pozalekcyjnych i kół zainteresowań. Opinia wśród uczniów i rodziców- wymagający lecz sprawiedliwy i nauczy. Koleżanka- staż pracy dwa lata; stopień awansu- stażysta, czyli najniższy; awans na kontraktowego musiała przerwać z powodu ciąży (kilka miesięcy na zwolnieniu lekarskim przed porodem to w tej chwili dla części przyszłych matek obowiązek a nie konieczność spowodowana komplikacjami zdrowotnymi) plus macierzyński i wychowawczego coś trochę sobie wzięła. W efekcie przekroczyła dopuszczalny rok przerwy w stażu i musiała zaczynać od początku. Laureaci, zwycięzcy- jeśli już byli jacyś to pojedynczy na etapie gminnym, bo do chwili obecnej udało jej się "uzbierać" aż jednego laureata na etapie powiatowym. Zajęć pozalekcyjnych tylko tyle ile minimalnie wymaga art. 42 Karty Nauczyciela, czyli obowiązkowe dwie tygodniowo. Opinia wśród uczniów i rodziców- "na głowę można jej wejść" i niekoniecznie sprawiedliwa. Dalej uważasz, że kryterium nie był jej status lokalnego vip-a? Tatuś z układami?

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
13 lipca 2015 o 11:28

@Melon: też nie sądzę, że to była pazerność dziadka, raczej bezmyślność i to co w tej chwili staje się nagminną praktyką, wręcz naczelną zasadą w wychowaniu dziecka: teraz, natychmiast dać dziecku to czego chce i zawsze spełniać jego zachcianki. A potem nastolatek staje "okoniem", bo mama nie dała najnowszego modelu komórki. Co tam nastolatek, czwartoklasista potrafi mamie przyłożyć z liścia, bo nie pozwoliła siedzieć dłużej na internecie (to akurat przypadek z mojej pracy). To jest właśnie największa piekielność, ustąpić dziecku, bo ono tak chce. W dorosłym życiu tak nie ma, że co chcę to natychmiast dostaję i pojawiają się problemy z funkcjonowaniem w społeczeństwie. Wypadałoby od małego dziecka uczyć cierpliwości, umiarkowania, umiejętności odmówienia sobie czegoś. Potem trafiają się takie historie jak kilka lat temu w mojej okolicy powiesiła się dziewczyna, bo zakochała się w chłopaku, który był związany z inną dziewczyną i nie chciał jej zostawić, ba nawet nie był zainteresowany nową znajomością. W liście pożegnalnym zostawiła informację, że ona go kocha, a on jej nie, nawet na nią nie zwraca uwagi. Zaszalały hormony plus brak samokontroli i tragedia dla bliskich gotowa.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 13 lipca 2015 o 11:32

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
12 lipca 2015 o 22:12

@Melon: miejsce zdarzenia: Delikatesy. Nie Biedronka, Kaufland, Lidl czy inny superhipermarket. W mojej miejscowości, a podejrzewam, że w innych też (może nie wszystkich, ale w tej z historii na pewno) w Delikatesach każdy nabiera sobie ciastka, cukierki na wagę i z woreczkiem "tupta" do pani przy kasie. Nie ma tam żadnej wagi, więc tym bardziej nie ma nalepek z ceną i wagą na woreczku. Gdyby historia dotyczyła jakiegoś supermarketu, to nie byłaby piekielna. A zdarza mi się widzieć w takich przybytkach właśnie osoby, które nie ważą produktów i są potem odsyłane przez panie od kasy do odpowiedniego stoiska. Gdyby jedna z drugą nie zważyły cukierków i nie okleiły a po drodze do kasy nakarmiły tym wnuka to też byłby problem. Nie rozumiem gdzie osoby minusujące widzą problem w tej historii?

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
4 lipca 2015 o 23:12

@basso: eee...najwidoczniej jednak był w stanie iść, skoro znalazł się na szosie bez niczyjej pomocy i na tyle kontaktowy, że potem dał się tobie ściągnąć na pobocze. Zachciało mu się spać to się położył tam gdzie mu pasowało. Żaden pijak nie jest w stanie iść normalnie, poobserwuj sobie kiedyś, to się zdziwisz w jaki sposób pijak się przemieszcza. Nie możesz oceniać gospodarza wesela jako piekielnego, bo nie masz pojęcia, czy pijak się samodzielnie nie wymknął, tak jak ten mój, też pijany w trupa, bo nie miał pojęcia jak się do domu dostał, czy wracał z rowerem, czy bez. Może na weselu był sam i nie miał kto go przy okazji przypilnować. Czasami za łatwo wydajemy sądy, nie mając ku temu żadnych podstaw i przesłanek. Piekielny to był pijany, bo swoim zachowaniem zagroził kierowcom. Nikt mu wódy do gardła na siłę nie lał. Jeśli planował chlać, to mógł sobie zapewnić transport. Lub dostosować się do propozycji organizatora imprezy. Chlać też nie musiał. Dorosły wszak. Kiedy wreszcie przestaniemy usprawiedliwiać pijaków? W Polsce to nadal norma. Pijanego kierowcę złapała policja? Biedak a oni świnie, nie mają co robić, zamiast łapać złodziei, łapią kierowców. Pijany spowodował wypadek? Taki biedny, cały połamany, szkoda samochodu. Pijany zabił ludzi? Gdzie ta policja? Zamiast pilnować porządku, łapią w krzakach piratów drogowych. A pijanego zabójcę zabić/ wsadzić do końca życia do więzienia/ wysłać do kamieniołomów o chlebie i wodzie. Tak wygląda nasza polska ocena pijaka. Dlatego będę się wkurzać, gdy ktoś szuka winy i winnych wszędzie, tylko nie u pijaka.

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 11) | raportuj
2 lipca 2015 o 13:35

Absolutnie nie gospodarz wesela. To nie dziecko, żeby za nie myśleć. Dorosły powinien być na tyle świadomy, by sobie zapewnić transport do domu. Zdarzyło mi się kiedyś być własnym pojazdem na weselu a że impreza była niezła i postanowiliśmy z partnerem wypić kilka drinków, to załatwialiśmy w trakcie imprezy dobrych znajomych, którzy zobowiązali się przyjechać nad ranem po nas. A będąc tzw "gospodarzem" wesela, w zasadzie to poprawin dla najbliższej rodziny i serdecznych przyjaciół pana młodego zobowiązałam się do odwożenia gości. I niestety trafił się taki jeden uparty, że mimo ustaleń i namowy postanowił do domu wracać pieszo, pijany w "trzy d*py". Nim rozwiozłam jedną grupę gości, ten zdążył się cichaczem ewakuować z lokalu. Pół godziny straciliśmy z właścicielami lokalu na poszukiwanie pijanego w środku nocy (wszak dałam słowo, że odwiozę). Miał szczęście, że udało mu się przebyć dość ruchliwy fragment trasy bezpiecznie. Na drugi dzień siostra owego gościa pytała tylko mnie, czy gdzieś nie widziałam po drodze jego roweru. Na wesele pojechał jednośladem, a wrócił późnym ranem pieszo i niczego z tej drogi nie pamięta. Rower znalazł się po kilku dniach w przydrożnym rowie. Piekielny był sam pijany, że wyłączył myślenie i tym samym naraził kierowców na niebezpieczeństwo.

[historia]
Ocena: 14 (Głosów: 16) | raportuj
25 czerwca 2015 o 0:47

Przedszkolanka, nauczona doświadczeniem, zawsze będzie dzwonić do mamy. Ty zgłupiejesz, bo to jasne jak słońce, inna mamuśka zrobi raban na cały urząd miasta. Pisały już zresztą tutaj w komentarzach osoby, skąd się takie dziwne "pomysły" przedszkolanek biorą. Kilkanaście lat temu też miałam nieprzyjemności przez jedną z mamusiek z "odpieluszkowym zapaleniem mózgu". Odpicowała swoją córkę w jakiś komplecik z granatowego aksamitu. Strój śliczny, ale na okazje typu: idę do kościoła i się nie ruszam. W przedszkolu miałam z dziećmi rytmikę, a to oznacza siedzenie na dywanie, turlanie się po nim itp. zabawy przy muzyce. Aksamitny komplecik "pozbierał" wszystkie najmniejsze paproszki, a kto miał do czynienia z tym materiałem wie, że czepliwy jest bardzo, wszystko się do niego idealnie "klei" i łatwo nie da się tego oczyścić. Jak było do przewidzenia, dzieciak się zrobił "paprochowy" (jakieś włosy, kawałki ostrużyn z kredek) i miałam wizytę mamusi z pretensjami, że ona sobie nie życzy, aby jej dziecko uczestniczyło w takich zajęciach, gdzie trzeba siadać lub kłaść się na dywanie. Przypomniałam mamusi, że już w pierwszym dniu zajęć otrzymała stosowną informację (potwierdzoną podpisem) jaki strój obowiązuje w przedszkolu, zwłaszcza w czasie zajęć ruchowych. Jeśli ubiera dziecko w eleganckie materiały to ze wszelkimi tego konsekwencjami w postaci zachlapanych farbami sweterków, obsikanych spodni, podartych rajstop i zielonych od trawy koszulek. Nigdy więcej dziecko już nie przyszło w takim stroju. Posadzenie zaś dziecka na krzesełku w trakcie zabaw ruchowych jest dla niego największą karą i nie zrozumie tego, że to z powodu eleganckich spodni mamusia się nie zgodziła.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
20 czerwca 2015 o 18:22

@Komandos1990: akurat nie na Śląsku, kilkaset km dalej i u nas trochę ich za dużo. Specyfika regionu, zdecydowanie rolniczego, pagórkowatego, bez wielkich metropolii

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
14 czerwca 2015 o 18:04

Tak czytam wasze komentarze i muszę niektórym przyznać rację; W tej chwili niektórzy młodzi ludzie już, natychmiast chcą mieć kasy jak lodu; Rodzice nauczyli, że co chcesz to masz i młodzi od razu chcieliby mieć dobry samochód, sprzęt komputerowy z jabłkiem, iPada, kino domowe i apartament w centrum miasta, najlepiej wojewódzkiego; do tego posiłki w restauracji, bo ciężko najprostszą zupę ugotować i panią sprzątającą, bo gry on-line tak wciągają, że dom brudem zarasta; Dlatego stała pensja, nawet na umowę o pracę, ale nie w wysokości średniej krajowej, jest od razu be...Za 1800 PLN to tylko można przysłowiowe waciki kupić. Pamiętam moją pierwszą pracę. Wtedy sprzedawca w sklepie, w przeliczeniu na dzisiejszą pensję (denominacja), dostawał najmniej jakieś 300-400 zł. Mój wujek, zawodowy kierowca z doświadczeniem i ze względu na specyfikę pracy oraz staż, miał około 1600 zł. Myślałam, że dostanę pierwszą wypłatę w wysokości 300 zł a tu niespodzianka, niecałe 170 zł. Nie powiem, żebym zawodu nie poczuła, ale rodziców chciałam trochę odciążyć i dokładać sobie do studiów. Czasem obserwuję tych, którzy szukają pracy sezonowej. Nie narzekają, że miesięcznie zarobią 1000 zł za zbieranie malin. Zawsze to jakiś zastrzyk finansowy dla uczącego się człowieka. Toteż jeśli ktoś na samym stracie pokazuje jaki jest jego stosunek do obowiązków i sam sobie zamyka drogę do pracy, to wcale takiemu nie współczuję. W tej restauracji to już nie pierwszy przypadek, kiedy praktykanci zachowują się gorzej niż dzieci. Nagminne spóźnianie się na praktyki, oburzenie świętej krowy hinduskiej, bo szefowa dała mopa i kazała pościerać podłogę lub nie pozwoliła obsługiwać gości weselnych w drugim dniu praktyki. Generalnie w ogóle nie pozwala praktykantom będącym na pierwszej praktyce na obsługę gości chyba, że w części barowej a nie bankietowej. Przesiadywanie praktykanta w barze, bo znajomi przyszli i trzeba pochwalić się jaki z niego fachowiec niezastąpiony podczas, gdy wkurzony kierownik sali lata po lokalu i szuka chłopaka, który po przeczyszczeniu zaledwie kilkudziesięciu noży z kilku tysięcy sztuk zastawy stołowej zniknął bez śladu. Jeśli to były dziewczyny- bardzo często porzucanie pracy na sali i trucht przed lokal lub do baru, bo tam akurat przyjechali np motocykliści i chętnie by się do nich powdzięczyło. A potem słyszę pod koniec ich praktyki (akurat chłopaczek to syn dawnej znajomej, więc mu się zachciało "ulać" nieco pragnień w nadziei pewnie, że poprę jego starania u szefowej), że oni to by bardzo chętnie w tym lokalu pracowali, bo fajna atmosfera, szefowa w porządku, do domu parę kroków. I mają nadzieje, że szefowa zatrudni. Akurat ten przypadek dotyczył praktykanta, dla którego "naczelnym obowiązkiem" była rozmowa ze znajomymi w barze a nie jakieś tam nikomu niepotrzebne czyszczenie mytych przecież i wyparzanych naczyń i sztućców.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
24 maja 2015 o 21:47

I swoim komentarzem przypomniałeś mi następną historię z tego lokalu dotyczącą właśnie innego menu dla dzieci:) To było dość duże wesele gdzie, nietypowo jak na dzisiejsze czasy, zaproszona była spora, bo ponad dwudziestoosobowa grupa dzieci w wieku 5-10 lat. Klientka sama zadecydowała o menu dla dzieci. Lokal ma tradycję, że podaje wszystkie możliwe opcje i dania, a klient także sam może wymyślić swoją propozycję. Potem właścicielka goni do pracy kuchnię, której zadaniem jest znalezienie przepisu na danie, które wymyślił/gdzieś jadł klient. W tym przypadku klientka zadecydowała, że dla dzieci daniem obiadowym będą filety z kurczaka z frytkami. Dla dorosłych miały być roladki z jakimś nadzieniem i ziemniaki. Żeby nie było zamieszania organizacyjnego i każdy kelner nie miał problemów z roznoszeniem dań, dzieci zostały zgrupowane w jednym miejscu. Miało być pięknie tyle, że kobieta nie przewidziała gustów dzieciarni. Wszystkie, jak jeden mąż, zażądały drugiego dania z ziemniakami, tak jak dorośli, a nie z frytkami. Włączyło się w to kilku rodziców, "bo pan da te ziemniaki" i życzenie zostało spełnione. Problemy zaczęły się kiedy przyszło do rozliczenia. Klientka powiedziała, że nie zapłaci za dzieci, bo nie dostały tego co ona zamówiła. Nie pomagało tłumaczenie, że to dzieci i niektórzy ich rodzice nie chcieli frytek.

[historia]
Ocena: 20 (Głosów: 22) | raportuj
24 maja 2015 o 17:49

gdyby mamusia uczciwie powiedziała w czym rzecz, to akurat w tym przypadku właścicielka jest bardzo ugodowa. Takie kombinowanie tylko niesmak zostawiło. A restauracja ma taką zasadę, że to, czego płacący za imprezę klient i jego goście nie zjedzą, jest pakowane i podawane im do domu. Chyba, że klient sobie nie życzy, wtedy ląduje w odpadkach. A zdarzały się już i takie sytuacje, że wg. klienta gościem miał być niemowlak (na takie sytuacje lokal ma przygotowane specjalne krzesełka) i nagle na początku imprezy ktoś z gości domagał się od obsługi dostawienia krzesła i dodatkowego nakrycia, bo przecież nastolatek nie będzie siedział w foteliku do karmienia niemowlaka a mamusia nie będzie go karmić z własnego talerza. I w takim momencie robi się niezły zamęt. Ilość miejsc przy stoliku jest wyliczona, ciężko wcisnąć dodatkowe miejsce a tu jeszcze trzeba szybko podawać gorące dania, bo goście czekają na obiad. Uwagi, co do słabej jakości organizacji i sprawności obsługi kelnerskiej są w tym przypadku kierowane do właścicielki restauracji. Bo zamawiający np. wesele, postanowił oszczędzić i wykombinował, że przynajmniej kilkoro nastolatków wejdzie bezpłatnie jako dzieci do lat trzech. Jak mnie nie stać na imprezę to jej nie robię. Jak mnie nie stać na dużą imprezę, to robię małą. Bezczelne jest takie kombinowanie.

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 10) | raportuj
11 maja 2015 o 17:53

Dawno temu z opresji wybawił mnie w podobny sposób mieszaniec owczarka niemieckiego, z zasady łagodna i życzliwa wszystkim psina. Na podwórko wpuszczał wszystkich których zna. Nieznajomych zresztą też, zwłaszcza jeśli nie okazywali lęku. Na podwórko wpakował mi się nieco podchmielony znajomy facet. Dobrze, że zdążyłam wyjść przed drzwi, bo w domu nie miałabym żadnych szans. Chciał rozmawiać z moim ojcem, potem z mamą. Nikogo niestety wtedy w domu nie było. To facet zaproponował mi "bliższą rozmowę". On nieco "byczkowaty" a ja chuda dwudziestolatka, nawet nie dałam rady odczepić od ramienia jego łapy. I wtedy między nas wcisnął się, reagując na mój podniesiony głos, wspomniany mieszaniec. Usiadł przodem do faceta i warknął. Facet momentalnie podniósł ręce w górę. A psiak ustawił mordę tuż przy jego "klejnotach" i warczał. To ręce powędrowały na dół i facet, złorzecząc, musiał powoli tyłem opuścić podwórko.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 4) | raportuj
7 maja 2015 o 23:37

@reinevan: bo mój ojciec ma za miękkie serce i jak mówi przysłowie, musi mieć wtedy twardy tyłek. Sprawcę znał, uwierzył, bo jeszcze nigdy się z z tego typu chamstwem nie spotkał. I zawsze wychodzi z założenia, że ludzie też by się tak uczciwie zachowali jak on. Znajomy, z sąsiedniej miejscowości prosi, by nie wzywać policji, wszak szkody nie są jakieś katastrofalne, a zniżki i mandaty trochę więcej będą go kosztować, więc dlaczego nie pójść na rękę? I to wydarzenie nauczyło mojego ojca, że nie ma zmiłowania, czy znajomy, czy kolega, piszemy oświadczenie. Tak dla "spokojności" sumienia.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
7 maja 2015 o 9:20

W sumie miałeś szczęście, że baba nieogarnięta i policja wezwana. Na jej miejscu wolałabym dogadać się co do wysokości kosztów i zwrócić ci pieniądze, niż bulić mandat i tracić wysokie zniżki z OC. Zniszczenia w twoim aucie były dość niewielkie w porównaniu potem do jej ostatecznych kosztów.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 11) | raportuj
1 maja 2015 o 14:26

@Zmora: maluchem? Kolega potrącił kurę. Kura pobiegła dalej bez problemów, on miał wgiętą maskę.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
1 maja 2015 o 14:22

@greenlady: niektóre bernardyny też :/ Miałam kilka i dopiero ten ostatni taki numer wyciął z tarzaniem się w padlinie rozjechanego kota. I też wcale nie jadł. Po prostu tylko się tarzał. Dobrze, że było lato, psiak uwielbia wszelkiego rodzaju zbiorniki wodne od kałuży począwszy, przez starą wannę (tzw. prywatny psi basen) a na stawie skończywszy. Kilka wizyt nad stawem i gęste, długie futro przestało "jechać" truchłem a zaczęło mułem.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna »