Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

magnetia

Zamieszcza historie od: 6 czerwca 2011 - 19:53
Ostatnio: 12 grudnia 2022 - 20:15
  • Historii na głównej: 8 z 15
  • Punktów za historie: 1939
  • Komentarzy: 184
  • Punktów za komentarze: 963
 
[historia]
Ocena: 18 (Głosów: 18) | raportuj
7 czerwca 2016 o 23:26

Hej Jakec, to prawda, że ludzie przesadzają, ale jeśli coś nie przydarzyło ci się do tej pory, to nie znaczy, że nie zdarza się. Ba, może nawet zdarza się często. Osobiście też nie zdawałam sobie sprawy, ilu na świecie jest idiotów, dopóki nie zatrudniłam się w sklepie. Dla kogoś postronnego to mogą być bujdy, dla mnie - zdarzenia przynajmniej możliwe. Nie sądziłam np., że w porządku jest rozrzucić towar na półkach i nawet nie podjąć próby odłożenia go na miejsce, a to jest akurat bardziej norma niż wyjątek. Inny przykład? Jak zdarzyło mi się zapomnieć z lady towaru w sklepie, myślałam, że jestem wyjątkiem, idiotką tysiąclecia, tymczasem codziennie robi to u nas kilkanaście osób. I tak dalej, i tak dalej... Jeśli, jak wspomniałeś, mieszkasz w małym mieście, również oznacza to, że masz mniejsze szanse na zaobserwowanie dużej ilości ludzi skrzywionych umysłowo. No i dodajmy do tego jeszcze, że jeśli, jak mówisz, coś zdarza się sporadycznie, to nawet nie zwracasz uwagi, no ale jeśli zacznie zdarzać się codziennie, zirytujesz się. Prosty mechanizm. P.S. To jak bardzo ludzie kleją się do twojego psa, zależy zapewne od jego wyglądu. Wyobraź sobie raczej, że masz słodką puchatą kulkę, która jednak ma ostre ząbki i potrafi ich użyć. I nie lubi obcych.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
3 czerwca 2016 o 12:24

@ciotka: Ciotka ma rację, sama byłam kiedyś ofiarą takiego systemu. Dermatolog przepisał mi lek na trądzik. Ja byłam jeszcze w końcu smarkata, nie miałam nawyku czytania ulotek leków, a rodzice wykształcenia medycznego nie mają i mieli widać po prostu zaufanie do autorytetu białego kitla. Przepisał lek, to przepisał, kazał się za 2 tygodnie pokazać, ale po dwóch tygodniach poszedł na chorobowe, no to co? Poszła moja mama do rodzinnego, który (niedouczony czy kij wie) przepisał kolejne opakowanie, potem jeszcze raz. Jak w końcu udało się umówić do specjalisty, to okazało się, że ponad miesiąc biorę antybiotyk, który można brać do dwóch tygodni, bo potem jest spore ryzyko uszkodzenia wątroby. I kto tu winien, tak naprawdę? Pamiętajcie, że czasem słowo lekarza powinno być ważniejsze niż ulotka, bo terapię dostosowuje się do konkretnego przypadku, modyfikuje dawkę itp.

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 13) | raportuj
2 czerwca 2016 o 10:44

Też nie ogarniam takiego rozumowania w służbie zdrowia. Jak leczysz się prywatnie, to już do niczego na fundusz nie masz prawa, a przecież składki płacisz! Też się kiedyś z tym zetknęłam, kiedy próbowałam prywatnie leczyć moje problemy hormonalne. Ostatecznie okazało się to zbyt drogie. Kiedy pierwszy raz miałam mieć zrobione drogie badania krwi, moja mama naiwnie myślała, że pójdziemy do lekarki w przychodni, w której leczę się od dziecka i ona wypisze mi państwowe skierowanie na to badanie. Podsumowując te wysiłki: a takiego! Powinno istnieć jakieś rozwiązanie dla takich przypadków, przecież jeśli ktoś leczy się prywatnie, to z własnej woli odciąża państwo i redukuje kolejki, ale czasem może potrzebować pomocy z drogim lekiem czy badaniem. Niestety dostaje kopa w tyłek, bo albo wszystko, albo nic.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
19 marca 2016 o 13:44

Mam podobną historię w dalszej rodzinie, to się wciąż zdarza za często. Czemu ludzie mają w sobie tyle nienawiści, nawet do własnych rodziców)? Przecież ich samych to też unieszczęśliwia...

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
16 marca 2016 o 11:56

Historia jak historia, ale ode mnie plus za ten impulsownik kinetyczny :D

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
16 marca 2016 o 11:54

@dorota64: Nie wiem, jak ze sprzątaniem, ale w Krakowie względnie łatwo o pracę w handlu, spróbuj tam. Jeśli jesteś osobą w miarę młodą, sprawną fizycznie, z w miarę dobrą pamięcią i znośną prezencją, to masz spore szanse. Żeby stać za kasą w spożywczym, kiosku albo na stoisku z pamiątkami nie trzeba doświadczenia. Fakt faktem, studenci robią dużą konkurencję, ale mimo wszystko. W sklepie, gdzie pracuję, zarabiamy trochę ponad najniższą krajową i ostatnio był problem z zatrudnieniem kogoś, bo na Kraków to niewiele - czyli jeśli ludzie wybrzydzają, to praca jednak jest.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
16 lutego 2016 o 11:32

Całkowicie się zgadzam niestety z autorem. Polecam filmik pewnego młodego youtubera dokładnie na ten sam temat: https://www.youtube.com/watch?v=d8rr5oUMa0A

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 16 lutego 2016 o 11:35

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
2 lutego 2016 o 19:07

Przypomina mi się, jak kiedyś dobry znajomy moich rodziców był w szpitalu na badaniach. Tak się złożyło, że w tym samym czasie jego syn miał drobną stłuczkę w mieście nieopodal. Ze dwa tygodnie później pod kościołem mamę zaczepiła jakaś ledwo znana z widzenia kobiecina z pytaniem, czy to prawda, że ów syn zginął tragicznie w wypadku samochodowym, a jego ojciec, na wieść o tym, dostał zawału i umarł :D

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 5) | raportuj
18 stycznia 2016 o 11:50

@Pio: Ciekawa sprawa. Potrafisz podać jakieś źródło? Po szybkim googlaniu znalazłam tylko informację, że złożyć REKLAMACJĘ można bez paragonu, ale reklamacja to co innego niż ZWROT. No i można pod warunkiem, że ma się jakiś inny dowód zakupu (faktura, dowód płatności kartą itp.) W twoim sklepie serio szukają tego paragonu sprzed pięciu lat? JAK? Kiedyś pracowałam w markecie i wiem, jak się przechowuje te kopie rolek z kas. Sruuu do pudeł i sruu gdzieś do piwnic. Całe stosy pudeł, a w nich rolki, które poszczególni kasjerzy po zmianie po prostu wrzucali do tych pudeł. Nie zawsze chciało im się zmienić rolkę, kiedy zmieniał ich inny kasjer na przerwę. Chciałabym zobaczyć, jak ktoś odnajduje w tym paragon sprzed 5 lat. No chyba, że raczej zapis w systemie. Dodam jeszcze, że pracuję teraz w małym sklepie, gdzie w ogóle nie ma żadnej rolki kopiowej, jest tylko jedna jedyna. Jeśli klient nie zabrał paragonu, to leci on prosto do śmietnika. Małe sklepy nie byłyby wstanie dopełnić tego przepisu. Nasz sklep to takie cóś wielkości przeciętnej kuchni w domu jednorodzinnym, a dziennie zużywamy chyba przynajmniej jedną rolkę. 365x5=1825 rolek. Jak je dostarczają, to w zgrzewkach takich po 10. To ma wymiary, tak na oko, jakieś 10 cm na 20 cm, szerokość rolki jakiś 5 cm. I, dajmy na to, kładziemy to w paczki po 4 zgrzewki, czyli pudło o wymiarach 10 x 20 x 20 cm. Ogarnijcie teraz 45 takich takich pudeł. Pewnie połowa naszego magazynku zajęta. I trzeba się nakombinować, jak tym manewrować, bo przecież trzeba wyrzucać rolki starsze niż 5 lat, żeby było miejsce na nowe. Więc nie może to leżeć byle jak, w kącie, zwalone na kupę. Nie sądzę też, żeby nasz zdezelowany pecet zapisywał wszystkie paragony. Roczne raporty, tak, może dzienne, ale pojedyncze paragony pewnie nie, zdechlakowi dysk by się skończył. Żegnaj mały handlu, nie dasz rady ;) To tak żartem, a na serio, to nie sądzę, żeby był taki przepis dotyczący wszystkich sklepów, w tym małych. A co do dużych, to owszem, magazyn większy, ale papieru też więcej. Źródło?

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 14) | raportuj
18 stycznia 2016 o 11:19

Co do tych płytek do kuchni: to jest ciekawe zjawisko. Psychologiczne chyba, sądzę, że może się wiązać z brakiem pewności siebie i lękiem przed podejmowaniem decyzji. Boże, może wybiorę złe płytki? Koszmar! Wiem - niech sprzedawca zdecyduje, przerzucę to na niego. Ja mam to samo przy biletach: - Poproszę bilet autobusowy normalny. - Dwudziesto- czy czterdziestominutowy? - A dojadę w 20 minut na Piekielną? - Nie wiem, niestety nic mi to nie mówi. - Ale dojadę, PRAWDA? - Nie wiem. - Aaa, wezmę ten dwudziestominutowy. Może słabo to oddałam, ale często jest tak, że jedno "nie wiem" nie załatwia sprawy, mam wtedy wrażenie, że klient naciska na mnie, żebym tylko potwierdziła i w ten sposób przyjęła na siebie odpowiedzialność, która przecież do niego należy. Ciekawe, czy gdybym w takich wypadkach się uginała, to ktoś kiedyś nie przyniósłby mi mandatu do zapłacenia ;)

[historia]
Ocena: 16 (Głosów: 18) | raportuj
18 stycznia 2016 o 11:05

@hitman57: No nie wierzę. To jak nakupić różowego osprzętu dla niemowlaka zanim się pozna płeć. A potem oczernianie innych, bo to ich wina, że jednak chłopiec. Zawsze jestem zadziwiona tym, jak bardzo lekkomyślnie ludzie kupują różne rzeczy, a to już chyba szczyt :D Po drugie: a wiesz, że takiej rozpakowanej deski już nikt nie kupi...? No chyba że to będzie jedna z ostatnich na sklepie i mocno przeceniona, w każdym razie jej szansa na kupienie baaardzo spada. Też pracuję w handlu i wiem jak to jest. Ostatnio zresztą pewien właściciel warzywniaka opisywał to zjawisko: najmniejsza wada towaru już go dyskwalifikuje. Nie ważne, że pomidor i tak pójdzie na przecier - małe wgniecenie i tak go dyskwalifikuje w chwili zakupu.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
9 grudnia 2015 o 21:50

To największa gównoburza, jaką widziałam na Piekielnych :p

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 12) | raportuj
20 września 2015 o 10:19

Też pracuję w podobnym kiosku i jakbym siebie słyszała :) Pozdrowienia :) Przy zdrapkach jeszcze najlepsze jest: - Jakie ma Pani zdrapki po 2 złote? - A, b, c, d, e. - Ooo, a ta b, taka czerwona, to po 2 złote? - No tak...

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 20 września 2015 o 10:21

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
13 lipca 2015 o 21:33

@Grav: Tylko jak to jest, że nie da się tego unieważnić? Nie jest tak, że WŁAŚCICIEL nieruchomości może kogo chce wymeldować? I jak to jest, że można się zameldować na akt notarialny, w którym są uwzględnione terminy płatności rat, bez potwierdzenia od właściciela, że się te raty uiściło? Przecież zanim dojdzie do płatności umowa kupna-sprzedaży de facto nie jest jeszcze zawarta, a jeśli kasa nigdy nie dotarła, to umowa powinna być uznawana za nieważną. Meldunek wykonany na jej podstawie również powinien zostać uznany za nieważny.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 15) | raportuj
13 lipca 2015 o 12:40

Nie mogę uwierzyć w tę historię i prawdę mówiąc nic z tego nie kumam. Została zawarta umowa kupna-sprzedaży, ale pieniądze za dom nie trafiły do sprzedającego, czy tam trafiły, ale nie całe. Więc o co chodzi, gdzie w ogóle system prawny ma problem? Dom nie należy do tej rodziny, bo za niego nie zapłacili. Tak samo jak wynoszę piwo ze sklepu i za nie nie płacę - ochroniarz ma mi prawo je odebrać, bo ono do mnie nie należy. Osobiście mieszkam w wynajmowanym mieszkaniu: co by się stało, gdybym nie płaciła czynszu? Właściciel wezwałby policję, która kazałaby mi opuścić lokal, do którego nie mam żadnych praw. Takie sprawy powinny być załatwiane jedną interwencją policji, przecież wszystko jest jasne od początku. Jak to się może ciągnąć 18 lat? obok w poczekalni wisi historia zupełnie odwrotna - o wujku, którego krewna wyrzuciła na bruk, bo choć 15 lat mieszkał w mieszkaniu z jej dziadkiem, to nie był zameldowany. I już, po sprawie, lokatora nie ma. Gdzie tu sens?

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
26 czerwca 2015 o 12:07

Co co szóstki, to widziałam na własne oczy podobny przypadek. Pracuję na dworcu, który otwierają o 6.00, a kasy są czynne od 7.00. Na drzwiach wisi ładna tabliczka z informacjami o tym. Najpierw idą godziny otwarcia dworca, potem otwarcia kas. No i kiedyś stoję tam minutę przed 6.00 i czekam, aż ochrona otworzy drzwi, kiedy to podchodzi też jakaś para koło czterdziestki: [kobitka łapie za klamkę, zamknięte] Babka: A co to, nieczynne? Facet: Jak to...? Czekaj, co tam jest napisane... Babka: A, że od siódmej... co? Dopiero od siódmej? Boga się nie boją, pracować się nie chce... na tym zimnie mamy czekać na autobus? Gdybym nie miała za sobą już jakiegoś stażu pracy, to pewnie bym ich wyprowadziła z błędu i zaliczyła sobie dobry uczynek, ale wybaczcie, no nie mam siły, zresztą reakcje o takiej barbarzyńskiej porze, czwartą zmianę ranną pod rząd, trochę opóźnione. Napisane jak wół, że kasy od 7.00, hala od 6.00, a pod spodem jeszcze, że poczekalnia nocna tam a tam + prosta mapka. Moment po ich odejściu ochroniarz otworzył drzwi. Po prostu ilość tekstu większa niż dwa słowa jest dla wielu osób wyzwaniem zbyt dużym, co potwierdza też przypadek z fakturą. To się nazywa analfabetyzmem wtórnym.

Zmodyfikowano 2 razy Ostatnia modyfikacja: 26 czerwca 2015 o 12:09

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
22 czerwca 2015 o 22:45

Wiecie, jak wygląda nauka poprawności językowej na filologii polskiej o specjalności nauczycielskiej? Gdzieś tam pod koniec licencjatu jest upchnięty przedmiot o nazwie "Kultura języka", przez semestr albo dwa - nie pamiętam, bo sama skończyłam specjalność edytorską. My mieliśmy zajęcia i na licencjacie, i potem porządniejsze na magisterce, co i tak jest kroplą w morzu potrzeb.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
22 czerwca 2015 o 22:37

@Litterka: Ale przecież tu nie chodzi o pamięciowe opanowanie regułek, tylko o poprawne używanie imiesłowów. Jeżeli ktoś nie nauczył się jakiejś zasady poprawnościowej naturalnie, to potrzebuje się tego nauczyć poprzez wykucie reguł.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 6) | raportuj
15 czerwca 2015 o 17:45

@8400111: No właśnie ja też. Ale spotkałam się z tym, że kiedy na dworcu w krk przystanęłam przed wystawą sklepową i tak się snułam oglądając ją sobie, podbiegł gość i zaoferował pomoc w odnalezieniu drogi (której nie szukałam). Odmówiłam, bo dworzec na pewno znam lepiej od niego, ale to była również ewidentna próba wyłudzenia kasy.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 7) | raportuj
15 czerwca 2015 o 17:41

@dido0808: Jeżeli jest się studentem z akademika, który w tej torbie musi zabrać dobytek konieczny do przeżycia przez niejakie 2 miesiące, a rodzice tyłka samochodem ci nie zawiozą, to musi ważyć, nie ma siły. Ja na studiach część rzeczy wysyłałam paczką, do depozytu w akademiku na wakacje dawałam taką górę gratów, że się ci z samorządu krzywo patrzyli,nie zabierałam niczego, co nie jest niezbędne na już (w sensie można kupić na miejscu), a i tak walizka była zdolna wybić dziurę w podłodze wagonu, gdyby upadła. No nie ma siły, chyba że potrafisz chodzić 2 miechy w kilku ciuchach na zmianę albo masz kasę, by co roku odbudowywać swoją szafę od zera.

[historia]
Ocena: 14 (Głosów: 22) | raportuj
26 kwietnia 2015 o 16:56

Ech, ten dziwny zwyczaj niepodawania nazw instytucji na Piekielnych... Radio Trójka, serio? :/

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
1 kwietnia 2015 o 23:24

@bazienka: Też bym chciała to wiedzieć. W jednym moim miejscu pracy (oczywiście był to sklep) słuchałam opowieści starszych stażem pracownic o tym, co działo się w tym sklepie zanim nastała obecna kierowniczka. Panował bałagan, pracownicy potrafili przyjść na kacu lub nie przyjść wcale, nie dbano o należyte kontrolowanie przyjmowanego towaru i fałszowano przed właścicielką biznesu wyniki inwentaryzacji. Wydawało mi się to wszystko oburzające, aż pewnego dnia dowiedziałam się jeszcze jednej rzeczy. Otóż w owym czasie w tymże sklepie, który działa jakieś 360 dni w roku od 6 do 22 (7 dni w tygodniu, dwie zmiany dziennie, wszystkie weekendy i większość świąt) były zatrudnione 2 osoby na umowie zleceniu za psi grosz!!! Dla tych co nie chwytają: oznacza to, że w ogóle nie miały one dni wolnych, za wyjątkiem jakichś może 2-3 dni w roku. Pracowały na zmianę, jedna rano, druga wieczorem. Dzień w dzień! Włos zjeżył mi się na głowie, że można tak zatrudniać ludzi. I nie, nie był to bidny, ledwo zipiący biznesik zmuszony do takich praktyk, by przetrwać. To sklep o solidnych obrotach, naprawdę. Inny przykład: call center. Znałam osobę, która zaczynała od słuchawki, ale że miała odpowiednie wykształcenie, to dochrapała się wyższych stanowisk kierowniczych. Słuchałam narzekań na olewactwo szeregowych "słuchawkowych". Ale czemu się dziwić, skoro ich płace były tak niskie, że wielu z nich było stać tylko na miejsce w jakimś pseudostudenckim pseudomieszkaniu z 10 innymi osobami? Gdyby okoliczności zmusiły mnie do zatrudnienia się w takim miejscu, to może nie kradłabym, bo mój kręgosłup moralny na to nie pozwala, ale na pewno opierdzielałabym się ile wlezie, choćby dlatego, że nie miałabym pewnie sił efektywnie pracować przy takim niewolniczym systemie zatrudnienia. I szukałabym oczywiście jak najszybciej innej roboty i pracowała na olew, byle przetrwać. Zastanawiacie się dlaczego szef na to pozwalał, ale są właśnie firmy, które żyją z takich pracowników i ich ciągłej rotacji.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 12) | raportuj
7 marca 2015 o 10:36

@PolitischerLeiter14_88: Drogi hejterze, to że ty się wychowałeś w blokowisku albo w kamienicach, to nie znaczy, że świat się na tym kończył. To dzisiaj żeby wybudować domek albo kupić mieszkanie trzeba mieć kupę hajsu, kiedyś widocznie nie było to takie trudne. Moi dziadkowie byli rolnikami, mieli gospodarstwo w okolicy Sępólna Krajeńskiego, choć "w okolicy" to dużo powiedziane - raczej mieszkali na zadupiu, pośrodku niczego. Widać słabo im się żyło na gospodarce, to spakowali manatki i przeprowadzili się pod większe miasto szukać lepszych szkół i przyszłości dla swoich dzieci. Gospodarstwo sprzedali, kupili działkę, postawili do spółki z siostrą babci i jej mężem klasyczny pudełkowiec w miejscowości złożonej z innych podobnych pudełek. Poszukali pracy w mieście. To się działo bodajże w latach 70., a proces ten nazywa się urbanizacją, o ile wiem po wojnie był masowy. Wtedy nie było bezrobocia, a ziemia nie była tak piekielnie droga. Dzisiaj ta miejscowość to centrum z pudełkowców i o wiele większa "reszta" z nowych bungalowów. W tych bungalowach już mieszkają tylko ludzie z trochę wyższych klas - często policjanci, prawnicy, strażacy, lekarze.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 4) | raportuj
12 lutego 2015 o 18:56

@Hancia: Dokładnie... koleżanka z liceum opowiadała, jak zrobili taki żart na obozie językowym jakiejś dziewuszce. Powiedzieli jej, że "spier*alaj" to takie powitanie. Biedna weszła do sklepu i tak się przywitała, a polskie towarzystwo popadało ze śmiechu. Ot, człowiek młody i głupi.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 6) | raportuj
10 lutego 2015 o 17:02

@Draco: Właśnie marzę o tym, żeby jeździć jakimiś autobusami, ale nie bardzo się da, w tym jest problem. Oferta bezpośrednich połączeń Bdg-Krk jest bardzo uboga. Polski Bus na przykład nie jeździ bezpośrednio. Przesiadać się w Wawie - nieopłacalne, przewoźnicy autobusowi nie robią czegoś takiego jak łączenie dwóch biletów w jeden (wiecie - na kolei im dalej tym taniej). Jeśli chodzi o Polski Bus, to oczywiście z nimi można jechać i za dwa złote, ale przeważnie nie mam możliwości zarezerwowania biletu dość wcześnie. A i jeśli wybiorę dwa busy różnych firm, to nikt mi ich nie skomunikuje. Na kolei przy większości mniejszych opóźnień ten drugi pociąg czeka na ten opóźniony. Rozważałam jeżdżenie właśnie z PB, ale z nimi albo przez Wawę (drogo... choć chyba następnym razem się skuszę), albo z przesiadką w Toruniu. Niby wygodnie, bo z Torunia do Brzydgoszczy dojechać łatwo, ale ja zawsze jeżdżę przed świętami i boję się, że po prostu będzie wielki tłok w tamtejszych autobusach (jak wiadomo, Toruń jest akademicki). Kwitnąć na dworcu w Toruniu i czekać, aż coś mnie zabierze, w taką Wigilię na przykład, mi się nie uśmiecha. Potrzebuję podróży zaplanowanej od początku do końca, a busiarze jej nie zapewniają. To mnie dotąd trzymało przy PKP.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 następna »