Idź dziewczyno na terapię dla współuzależnienionych, bo dwa razy wdepnąć w to samo dziadostwo, to już dramat. Będzie Ci łatwiej. Trzeba zobaczyć, że wiele z twoich uczuć i decyzji, to niestety chore schematy z których trzeba się uwolnić. Walcz puki masz siłę.
Jeśli to nie jest zmyślona opowieść, to można powiedzieć tylko jedno: twoi rodzice to zwyrole... Nie wiem jak to inaczej określić. Chore, chore, chore...!
Jaki troskliwy facet... Tylko nie wystrasz się w nocy, kiedy przyjdzie poprawić Ci kołderkę. A jak poczujesz rękę na tyłku, to zapewne dlatego, że sprawdza czy przypadkiem nie zmarzłaś. Taki właściciel to skarb!
Przepraszam, ale ja chyba jestem jakis inny, bo dla "delikatnie" niższej ceny, to by mi się nie chciało dylać 350km. A jeśli była istotnie niższa, to czerwona lampka i np. umowa przedwstępna z parametrami sprzętu, jak to zasugerował @SecuritySoldier.
To się kwalifikuje do ograniczenia władzy rodzicielskiej. Matka zaniedbuje podstawowe obowiązki i jest ewidentnie niewydolna wychowawczo. Powiadomienie Ośrodka Pomocy Społecznej, byłoby wskazane.
Zgodzę się, że jest kupa cwaniaków, którzy mają teoretycznie otwarta praktykę w kilku miejscach równocześnie i z tego wynikają opisane przez autorkę absurdy. Ale, jak to słusznie zauważył @ZagłobaOnufry, gabinet czynny od, nie musi oznaczać, że lekarz będzie warował od danej godziny, jeśli pierwszego pacjenta ma zapisanego np.godzinę później.
Ja mam gabinet czyny od 16 do 19. Jeśli pierwszy pacjent jest zapisany na 17, to nie będę tam siedział jak baran, bo mogę w tym czasie załatwić kilka spraw, albo zjeść obiad jak człowiek. Kiedyś dostałem telefon z rejestracji około 14, czy mogę przyjąć nową pacjentkę o 15.30, bo Pani bardzo zależy, a mam kolejna osobę dopiero o 17. Zgodziłem się, jechałem z wywalonym ozorem i... doooopa! Pani się nie zjawiła. Kiedy wkurzona pielęgniarka zadzwoniła do niej o 15.45, kobieta twierdziła, że już jest prawie pod poradnią, bo coś miała z samochodem. O 16 próba kolejnego kontraktu, bo rejestratorka wzięła to trochę na ambicję. Telefon wyłączony...
No cóż... Kto wyłamuje się z kolektywu, ten ściąga na siebie jego gniew i próby zagonienia ponownie do "stada". Kiedy rzucasz dowolny nałóg, czy to fajki, alkohol, czy kawę, to wysyłasz sygnał: "da się!". A jak kto trzyma się swoich nałogów i pielęgnuje w sobie błogie przekonanie, że nie ma możliwości zmiany, to burzysz mu spokój ducha. Stąd takie "życzliwe" nastawienie.
Nawet nie zliczę, ilu alkoholików opowiadało, jak to, kiedy wtrącali z odwyku, odwiedzały ich istne pielgrzymki krewnych i znajomych królika, oczywiście z obowiązkową flaszeczką. No ręce opadają...
Ja mam niestety podobne doświadczenia. Ale też zgadzam się, że prędkość zielonej fali często nie ma nic wspólnego z dopuszczalną prędkością, co jest błędem technicznym. Czasem nie da się tego osiągnąć, bo nasza droga krzyżuje się z inną o wyższym priorytecie. Jednak żal, jeśli wiemy doświadczalnie, że by się dało, ale jeden osioł z drugim, woli porumakować przez 200m a potem stać. A z nim całą reszta...
Ty wróć z telewizją, ale w znaczeniu: z dziennikarzem do swojej firmy. Robienie pracowników w wała, level "hard".
A propos "czytelnego podpisu", byla taka interpretacja prawna (bodajże NSA), że jeśli czytelny podpis nie jest zgodny z wzorem złożonym, np. w banku, to można go uznać za nieważny. A tym samym umowę pod którą został złożony. Ciekawe, co?
Oj tam, oj tam... Po wyjściu z dziekanatu, reklamacji nie uwzględnia się!
A co do WFu na uczelni, to wspominam go nostalgicznie. Możliwość potłuczenia sobie w siatkę po zajęciach, była miłym akcentem.
Poza głupotą klientów, to zwracanie do sprzedaży produktu, który wypadł z ciągu chłodniczego, czy został wybrudzony i wymacany, jest nie tylko oburzające ale i zakazane w myśl przepisów sanepidowskich.
Nosz szlag...! Brawa dla matki za szybką reakcję i kołek w oko ojcu i jego rodzinie za ukrywanie takich faktów. Jeszcze rozumiem, że nie było się czym chwalić, ale gdy problem zaczął realnie dotyczyć autorki, to jasny wywiad rodzinny, to znaczny element planu leczenia. Eh...! Dobrze, że nie skończyła jak siostra ojca.
Rzadko zdarzają się tak wczesne psychozy, ale dają się leczyć i kontrolować przy zachowaniu konsekwencji że strony chorego i jego rodziny. Jeśli mogę radzić, to zachęcam do terapii w dobrym ośrodku. Jest równie ważna, jak leki. Polecam zwłaszcza dzienny oddział leczenia psychoz lub oddział rehabilitacyjny.
Powodzenia!
Abstrahując od wiarygodności i spójności powyższej historii, mogę zauważyć podobną prawidłowość na naszym SORze. Niedaleko szpitala jest targowisko, w czwartki, do godziny 14 czyli tak jak trwa targ, praktycznie nie uświadczysz na SORze osoby w wieku 50+. Ale tak po 15stej, pojawia się fala "umierających".
Zbieg okoliczności...?
Przecież to proste... Ograniczenia, przepisy, zakazy i obowiązki sa dla innych! Dla Jaśnie Państwa, jedynie przywileje!
"Płatność tylko kartą"? Furda! Szlachta ma gotowiznę, szlachta będzie płacić jak chce!
Ale fajnie... Praktycznie, ile komentarzy, tyle zdań, co daje niezły przekrój tego, jak to wygląda w społeczeństwie. I faktycznie, można dyskutować bez końca na temat tego, czy trzeba i czy powinno się przepuszczać kogoś w kolejce, czy życzliwość to frajerstwo i brak asertywności i tak dalej, i tak bez końca... A ja Wam, drodzy Piekielni przypomnę tylko, słowami Tadeusza Różewicza:
"Kochani ludożercy
Nie zjadajmy się..."
Kiedyś miałem podobną sytuację w ZUS. I też chodziło o druki. Pani Biurwa była zajęta układaniem pasjansa, a na moje pytanie o blankiety, potoczyła błędnym wzrokiem po pustym blacie i wróciła do przerwanej czynności mrucząc pod nosem: "a... gdzieś tutaj powinny być...". Na moje stwierdzenie, że jednak nie ma, obudziła się znów na moment i westchnęła z irytacją: "a... faktycznie nie ma..." i uznała sprawę za załatwioną. Kiedy po 5 minutach, dalej wpatrywałem się w nią ze służbowym uśmiechem nr 3, dłużej nie mogła ignorować mojej obecności i zawarczała: "No przecież mówiłam, że nie ma." I tutaj skończyły się uprzejmości... Patrząc jej prosto w oczy, wycedziłem z miną Chestera u Sapkowskiego, że skoro zajmuje się przyjmowaniem i wydawaniem interesujących mnie dokumentów, to jej zakichanym obowiązkiem jest ich przygotowanie. Zatem teraz ma zebrać szanowne cztery litery i przynieść mi druki, a ją na nią poczekam. Nie wiem co zadziałało, czy ty zimna furia w głosie, czy zaskoczenie, ale pobiegła w dyrdy po papiery i przyniosła w zębach, gnąc się w lansardach i przepraszając, że tak długo. Byłem nie mniej zszokowany chyba niż ona... Zmusiłem babę w ZUSie do pracy! I wtedy zrozumiałem jak czuje się Chuck Norris.
Kiedyś, w ś.p. służbie zdrowia, istniała mniej lub bardziej formalna zasada, że chory lekarz lub pielęgniarka nie łazi po oddziale i nie zaraża, ale siedzi na życi w domu. Obecnie, w dobie kontraktów, niektórzy mają ta zdecydowanie słuszną regułę w miejscu, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Jedna z moich szanownych koleżanek, potrafi nie tylko przyjechać w stanie nadającym się tylko na oddział zakaźny, ale też na porannym raporcie obkaszleć całą ekipę, a potem, gdy inni zaczynają zdradzać oznaki przejęcia infekcji, wytykać wszystkim, że ja zarazili.
Uprzedzam pytania, tak, jest lekarzem...
Ot zwykła, codzienna, sąsiedzka życzliwość...
Idź dziewczyno na terapię dla współuzależnienionych, bo dwa razy wdepnąć w to samo dziadostwo, to już dramat. Będzie Ci łatwiej. Trzeba zobaczyć, że wiele z twoich uczuć i decyzji, to niestety chore schematy z których trzeba się uwolnić. Walcz puki masz siłę.
Jeśli to nie jest zmyślona opowieść, to można powiedzieć tylko jedno: twoi rodzice to zwyrole... Nie wiem jak to inaczej określić. Chore, chore, chore...!
A niech no tylko zaczną w okolicy ginąć koty... Ty, ty... szatanistyczny kotożerco, ty!
Jaki troskliwy facet... Tylko nie wystrasz się w nocy, kiedy przyjdzie poprawić Ci kołderkę. A jak poczujesz rękę na tyłku, to zapewne dlatego, że sprawdza czy przypadkiem nie zmarzłaś. Taki właściciel to skarb!
A żabę w śmietniku znaleźli?
Przepraszam, ale ja chyba jestem jakis inny, bo dla "delikatnie" niższej ceny, to by mi się nie chciało dylać 350km. A jeśli była istotnie niższa, to czerwona lampka i np. umowa przedwstępna z parametrami sprzętu, jak to zasugerował @SecuritySoldier.
To się kwalifikuje do ograniczenia władzy rodzicielskiej. Matka zaniedbuje podstawowe obowiązki i jest ewidentnie niewydolna wychowawczo. Powiadomienie Ośrodka Pomocy Społecznej, byłoby wskazane.
Zgodzę się, że jest kupa cwaniaków, którzy mają teoretycznie otwarta praktykę w kilku miejscach równocześnie i z tego wynikają opisane przez autorkę absurdy. Ale, jak to słusznie zauważył @ZagłobaOnufry, gabinet czynny od, nie musi oznaczać, że lekarz będzie warował od danej godziny, jeśli pierwszego pacjenta ma zapisanego np.godzinę później. Ja mam gabinet czyny od 16 do 19. Jeśli pierwszy pacjent jest zapisany na 17, to nie będę tam siedział jak baran, bo mogę w tym czasie załatwić kilka spraw, albo zjeść obiad jak człowiek. Kiedyś dostałem telefon z rejestracji około 14, czy mogę przyjąć nową pacjentkę o 15.30, bo Pani bardzo zależy, a mam kolejna osobę dopiero o 17. Zgodziłem się, jechałem z wywalonym ozorem i... doooopa! Pani się nie zjawiła. Kiedy wkurzona pielęgniarka zadzwoniła do niej o 15.45, kobieta twierdziła, że już jest prawie pod poradnią, bo coś miała z samochodem. O 16 próba kolejnego kontraktu, bo rejestratorka wzięła to trochę na ambicję. Telefon wyłączony...
Jakże celnie podsumowane...
No cóż... Kto wyłamuje się z kolektywu, ten ściąga na siebie jego gniew i próby zagonienia ponownie do "stada". Kiedy rzucasz dowolny nałóg, czy to fajki, alkohol, czy kawę, to wysyłasz sygnał: "da się!". A jak kto trzyma się swoich nałogów i pielęgnuje w sobie błogie przekonanie, że nie ma możliwości zmiany, to burzysz mu spokój ducha. Stąd takie "życzliwe" nastawienie. Nawet nie zliczę, ilu alkoholików opowiadało, jak to, kiedy wtrącali z odwyku, odwiedzały ich istne pielgrzymki krewnych i znajomych królika, oczywiście z obowiązkową flaszeczką. No ręce opadają...
No niewiarygodne! Taki ważny klient... Taka szansa... Eh... Szkoda słów!
Ja mam niestety podobne doświadczenia. Ale też zgadzam się, że prędkość zielonej fali często nie ma nic wspólnego z dopuszczalną prędkością, co jest błędem technicznym. Czasem nie da się tego osiągnąć, bo nasza droga krzyżuje się z inną o wyższym priorytecie. Jednak żal, jeśli wiemy doświadczalnie, że by się dało, ale jeden osioł z drugim, woli porumakować przez 200m a potem stać. A z nim całą reszta...
Ty wróć z telewizją, ale w znaczeniu: z dziennikarzem do swojej firmy. Robienie pracowników w wała, level "hard". A propos "czytelnego podpisu", byla taka interpretacja prawna (bodajże NSA), że jeśli czytelny podpis nie jest zgodny z wzorem złożonym, np. w banku, to można go uznać za nieważny. A tym samym umowę pod którą został złożony. Ciekawe, co?
Oj tam, oj tam... Po wyjściu z dziekanatu, reklamacji nie uwzględnia się! A co do WFu na uczelni, to wspominam go nostalgicznie. Możliwość potłuczenia sobie w siatkę po zajęciach, była miłym akcentem.
Poza głupotą klientów, to zwracanie do sprzedaży produktu, który wypadł z ciągu chłodniczego, czy został wybrudzony i wymacany, jest nie tylko oburzające ale i zakazane w myśl przepisów sanepidowskich.
Na szczęście, leki te są refundowane, tak więc dla pacjenta kosztują grosze.
Nosz szlag...! Brawa dla matki za szybką reakcję i kołek w oko ojcu i jego rodzinie za ukrywanie takich faktów. Jeszcze rozumiem, że nie było się czym chwalić, ale gdy problem zaczął realnie dotyczyć autorki, to jasny wywiad rodzinny, to znaczny element planu leczenia. Eh...! Dobrze, że nie skończyła jak siostra ojca. Rzadko zdarzają się tak wczesne psychozy, ale dają się leczyć i kontrolować przy zachowaniu konsekwencji że strony chorego i jego rodziny. Jeśli mogę radzić, to zachęcam do terapii w dobrym ośrodku. Jest równie ważna, jak leki. Polecam zwłaszcza dzienny oddział leczenia psychoz lub oddział rehabilitacyjny. Powodzenia!
Abstrahując od wiarygodności i spójności powyższej historii, mogę zauważyć podobną prawidłowość na naszym SORze. Niedaleko szpitala jest targowisko, w czwartki, do godziny 14 czyli tak jak trwa targ, praktycznie nie uświadczysz na SORze osoby w wieku 50+. Ale tak po 15stej, pojawia się fala "umierających". Zbieg okoliczności...?
Przecież to proste... Ograniczenia, przepisy, zakazy i obowiązki sa dla innych! Dla Jaśnie Państwa, jedynie przywileje! "Płatność tylko kartą"? Furda! Szlachta ma gotowiznę, szlachta będzie płacić jak chce!
Ja mam nadzieję, że to była ironia...
Ale fajnie... Praktycznie, ile komentarzy, tyle zdań, co daje niezły przekrój tego, jak to wygląda w społeczeństwie. I faktycznie, można dyskutować bez końca na temat tego, czy trzeba i czy powinno się przepuszczać kogoś w kolejce, czy życzliwość to frajerstwo i brak asertywności i tak dalej, i tak bez końca... A ja Wam, drodzy Piekielni przypomnę tylko, słowami Tadeusza Różewicza: "Kochani ludożercy Nie zjadajmy się..."
Tyż prowda...
Kiedyś miałem podobną sytuację w ZUS. I też chodziło o druki. Pani Biurwa była zajęta układaniem pasjansa, a na moje pytanie o blankiety, potoczyła błędnym wzrokiem po pustym blacie i wróciła do przerwanej czynności mrucząc pod nosem: "a... gdzieś tutaj powinny być...". Na moje stwierdzenie, że jednak nie ma, obudziła się znów na moment i westchnęła z irytacją: "a... faktycznie nie ma..." i uznała sprawę za załatwioną. Kiedy po 5 minutach, dalej wpatrywałem się w nią ze służbowym uśmiechem nr 3, dłużej nie mogła ignorować mojej obecności i zawarczała: "No przecież mówiłam, że nie ma." I tutaj skończyły się uprzejmości... Patrząc jej prosto w oczy, wycedziłem z miną Chestera u Sapkowskiego, że skoro zajmuje się przyjmowaniem i wydawaniem interesujących mnie dokumentów, to jej zakichanym obowiązkiem jest ich przygotowanie. Zatem teraz ma zebrać szanowne cztery litery i przynieść mi druki, a ją na nią poczekam. Nie wiem co zadziałało, czy ty zimna furia w głosie, czy zaskoczenie, ale pobiegła w dyrdy po papiery i przyniosła w zębach, gnąc się w lansardach i przepraszając, że tak długo. Byłem nie mniej zszokowany chyba niż ona... Zmusiłem babę w ZUSie do pracy! I wtedy zrozumiałem jak czuje się Chuck Norris.
Kiedyś, w ś.p. służbie zdrowia, istniała mniej lub bardziej formalna zasada, że chory lekarz lub pielęgniarka nie łazi po oddziale i nie zaraża, ale siedzi na życi w domu. Obecnie, w dobie kontraktów, niektórzy mają ta zdecydowanie słuszną regułę w miejscu, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Jedna z moich szanownych koleżanek, potrafi nie tylko przyjechać w stanie nadającym się tylko na oddział zakaźny, ale też na porannym raporcie obkaszleć całą ekipę, a potem, gdy inni zaczynają zdradzać oznaki przejęcia infekcji, wytykać wszystkim, że ja zarazili. Uprzedzam pytania, tak, jest lekarzem...