Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Xynthia

Zamieszcza historie od: 30 sierpnia 2017 - 21:03
Ostatnio: 14 stycznia 2025 - 14:32
  • Historii na głównej: 150 z 162
  • Punktów za historie: 19448
  • Komentarzy: 660
  • Punktów za komentarze: 4903
 

#91405

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kupiłam polską flagę przez internet. Na popularnym portalu zakupowym, a w sumie to nie jedną tylko trzy, i tak, zdawałam sobie sprawę z tego, że teraz przez najbliższe dni będą mi się wyświetlać reklamy podobnych produktów.

Niestety, twarzoksiążka ma jakieś swoje własne algorytmy i od momentu zakupu podsuwa mi w proponowanych dla mnie postach strony typu "Polska dla Polaków", "Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem" (przy czym ma to bardzo mało wspólnego z dumą, a bardzo wiele z nienawiścią do nie-Polaków) itp.

Kurde, od dwóch dni (czyli od momentu zakupu) przeglądanie twarzoksiążki zaczynam od kasowania kilkudziesięciu tego typu proponowanych stron... Klikam w "nie wyświetlaj więcej postów od...", albo nawet "blokuj", ale tego jest w cholerę i ciągle mam nowe.

Wiem, że na to nic nie poradzę, ale dla mnie to piekielne. I mam takie rozpaczliwe pytanie - długo jeszcze???

P.S. Jakby ktoś był ciekawy, po co mi była polska flaga - formacja taneczna mojej Młodej zakwalifikowała się na finały mistrzostw świata World Dance Cup, jadą za parę dni reprezentować Polskę.

internet

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (159)

#91478

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem przyzwyczajona do specyfiki grup internetowych, ale jakieś combo mi się ostatnio trafiło.

Należę m.in. do pewnej grupy recyklingowej na fb, nie sprzedaje się tam rzeczy, tylko wymienia - no, wiadomo, czasem jest to taka zakamuflowana sprzedaż, jak ktoś pisze, że wymieni daną rzecz za artykuły spożywcze o wartości 50 zł, to nikt się nie będzie bawił w zakupy, tylko te pięć dych dostanie do ręki. Ale najczęściej ludzie chcą na wymianę konkretnych, choć zazwyczaj łatwo dostępnych rzeczy - określony proszek do prania, takie a nie inne słodycze, takiej a takiej marki szampon itp.

Oczywiście, jak na każdej grupie, trafia się na ludzi, którzy wypytują, umawiają się, po czym milkną i znikają jak sen złoty, można się wkurzać, traci się na nich czas, ale przedmiot i tak "pójdzie", a jak nie, no to widocznie nikomu nie jest potrzebny, śmietnik mam blisko.

Ostatnio rzadko zaglądam na grupę, co miałam do oddania, oddałam, a ponieważ mam skłonność do zachwytu byle drobiazgami typu "nie wiem po co mi to, ale jakie fajne, może wziąć?", to unikam grupy. Jednak ktoś poprosił mnie o wystawienie przedmiotu, nie jest to problem, więc wrzuciłam ogłoszenie. Materac piankowo-kokosowy, niewiele używany, bo po prostu zaszła konieczność wymiany na twardszy, czyściutki, zadbany, nie "wyleżany", właścicielka "wyceniła" go na duże opakowanie papieru toaletowego.

Chętna nr 1 - "jakie wymiary ma ten materac?". Podałam, ponieważ szybciej było podać wymiary, niż zwracać uwagę, że są podane w ogłoszeniu. No i ja w takich sytuacjach zazwyczaj piszę "a nie, to za duży/za mały" albo "dziękuję, zastanowię się", ale to ja, pani zapewne zajęta i zalatana, nie ma czasu na drobiazgi, bo odpowiedzi się nie doczekałam.

Chętna nr 2 - "materac aktualny?". Tak, aktualny, usuwam nieaktualne ogłoszenia, no ale to pytanie akurat rozumiem, nie wszyscy usuwają, ogłoszenie sobie "wisi", mimo że przedmiot dawno znalazł nowego właściciela. Odpisałam, że aktualny - cisza.

Chętny nr 3 - "ja bym mógł jeszcze dzisiaj odebrać, tylko teraz na trening jadę, ale zaraz po treningu odbiorę". Hmm, godz. ok 21, materac nie mój (bo dla mnie to nie problem), więc wyjaśniam, że właścicielka nocnego życia nie prowadzi i że zapraszam jutro w dowolnych godzinach, byle znowu nie nocnych. Pan nie widzi problemu, żona pracuje do 15.30, zaraz po pracy podjedzie po materac. Uprzedziłam właścicielkę, panu podałam adres, po godz. 19-tej wysłałam zapytanie, czy zjawi się ktoś po ten materac? Tradycyjnie cisza, brak kontaktu.

Chętna nr 4 - "materac aktualny?". Ponieważ było to tuż po rozmowie z chętnym nr 3 wyjaśniam, że właśnie ktoś już go "zaklepał", ale gdyby coś się zmieniło, to dam znać. "Super, bardzo dziękuję, czekam na wiadomość!". Po zignorowaniu mnie przez chętnego nr 3, na drugi dzień rano informuję chętną nr 4, że materac jednak aktualny. Cisza.

Chętny nr 5 - w sumie to "powtórka" z chętnej nr 2, najpierw pytanie, czy materac aktualny, po mojej odpowiedzi, że tak - cisza.

Chętna nr 6 - "a za co ten materac?". Kurczę, bez informacji za co zamiana, to mi administrator postu nie puści, ale tylko zgrzytnęłam zębami i odpisałam, że za duże opakowanie papieru toaletowego. Po mojej odpowiedzi zgadnijcie co? Tak, CISZA!

Nie ogarniam...

facebook

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (126)

#91461

przez (PW) ·
| Do ulubionych
No dobra, wiem że przekręt, ale z takim się jeszcze nie spotkałam, oficjalnie poprzez portal ogłoszeniowy, gdybym była trochę bardziej zmęczona i rozkojarzona, może bym się nabrała.

Wystawiłam na trzyliterowym portalu ogłoszeniowym coś. A, dobra, żadna tajemnica, strój do tańca Młodej z minionego sezonu. Cena trzycyfrowa (w sumie wystawiłam za połowę tego, ile ja zapłaciłam), ale to akurat najmniej ważne. Prawie od razu po zamieszczeniu ogłoszenia dostałam sms-a "potwierdź sprzedaż" z jakimś linkiem, w który należało kliknąć. Tak, oczywiście, już się rozpędziłam klikać we wszystkie linki, jakie mi przychodzą, tutaj od razu wiedziałam, że to przekręt, więc po prostu sms-a usunęłam, dla spokoju sumienia sprawdziłam ogłoszenie - nikt nie kliknął w "kup".

Ogłoszenie sobie "wisiało" jakiś tydzień, co prawda kasa nie jest mi pilnie potrzebna, ale porządki robię i chcę się pozbyć wszystkiego, co niepotrzebnie zabiera miejsce, więc wybrałam opcję "promuj ogłoszenie". I też prawie natychmiast (tak ok. 10 min.) na portalu otrzymałam wiadomość - wklejam:

"Dzień dоbry, ***! Z przyjemnością infоrmujemy, żе trаnsakcja doszłа do skutku! Klient ***** ***** zakupił prоdukt strój do tańca show dance lub modern о wartości 450 zł kоrzуstając z usługi "Kup z przesyłką".Dаnе dо nadania przesyłki: (pominęłam, ale dane jakiejś kobiety). Potwierdzeniе zamоwienia orаz оtrzymanie środków zа sprzedаny przеdmiot nastąpi ро zeskanowaniu kоdu QR, weryfikаcji Sprzedаwcy i kliknięсiu “оdbierz płatnоść”. Etykieta dІa wysyłki paczki zostаnie wygenerоwana аutomatуcznie pо zаkоńczeniu weryfikacji."

Powiem wam, zmęczona upałem o mało co nie zeskanowałam tego kodu, no bo w końcu wiadomość przez portal dostałam, ale na szczęście w ostatniej chwili mnie otrzeźwiło. Może dlatego, że na samym końcu był dopisek: "Nie możesz wymieniać wiadomości z tym użytkownikiem, ponieważ jego konto zostało wyłączone". Poza tym owo wyłączone konto nie miało nic wspólnego z danymi kobiety, która niby zakupiła strój.

Nie potrzebuje ktoś stroju do show dance lub modern? Bo chyba bezpieczniej na Piekielnych sprzedać... Dobra, to taki żarcik był ;)

portale_ogłoszeniowe

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (134)

#91360

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oczywiście po przeczytaniu historii o obcych ludziach zagadujących na ulicy przypomniało mi się... Ale autentycznie mi się przypomniało, to wydarzenie zagrzebałam mocno gdzieś w zakamarkach pamięci, dla mnie było bardzo nieprzyjemne, chociaż nic się złego nie wydarzyło.

Miałam jakieś 11-12 lat i nie, nie wyglądałam doroślej, dojrzalej. Biust mi zaczynał rosnąć, ale niewielki, ogólnie byłam na etapie "brzydkiego kaczątka" i nikt nie mógłby mnie pomylić ze starszą, dojrzalszą dziewczynką, a tym bardziej z dorosłą osobą.

Byłam na spacerze z psem, ale faktycznie na spacerze, a nie krótkim wyjściem "na siku", więc wybierałam odludne miejsca, gdzie mogłabym psicę spuścić ze smyczy, żeby się wybiegała. Pora - późne popołudnie, miejsce jak pisałam mocno odludne, ja idę chodnikiem między domkami jednorodzinnymi i wręcz pustymi połaciami/polami, sunia biega gdzieś tam daleko (zawsze przybiegała na zawołanie, więc pozwalałam jej odbiegać). Nie wiem skąd się wziął ten facet, ale przyczepił się do mnie i zaczął mnie komplementować. Że piękna jestem, czy nie myślałam o karierze modelki albo aktorki, że on jest zachwycony moją urodą...

No cóż, dla dziewczynki, której lustro mówi codziennie dokładnie co innego, a bliskie osoby raczej dyplomatycznie stwierdzają "no wiesz, kiedyś będziesz piękną kobietą, ale na razie to ci się właśnie rysy twarzy zmieniają...", takie komplementy były balsamem na duszę, ale tylko przez chwilę. Niestety, ta chwila, kiedy go słuchałam uważnie i potakiwałam zarumieniona ze szczęścia, wystarczyła, aby facet nabrał śmiałości, objął mnie ramieniem i zaczął "sterować" w stronę najbliższych krzaków. Kiedyś się tak nie uświadamiało młodzieży, ale jednak zorientowałam się, o co mu chodzi, najpierw mnie sparaliżowało ze strachu, ale zaraz potem głośno wykrzyknęłam imię psa.

Sunia zmaterializowała się przy mnie w pół minuty, facet, którego pierwszą reakcja było pobłażliwe "o, z pieskiem tu jesteś" po obejrzeniu "pieska" przestał mnie obejmować, chociaż jeszcze się nie odczepił, próbował werbalnie przekonać mnie do udania się z nim "tam" - czyli w jakimś bliżej nie określonym kierunku, generalnie mocno "zakrzaczonym", oczywiście po uprzednim wzięciu psa na smycz i (zapewne) przywiązaniu go gdzieś. Przy psie poczułam się już pewniej, ale nadal bałam się tego faceta, więc zrobiłam coś, czego nigdy nie robiłam na spacerach z psem - zdjęłam jej kaganiec. Sunia usiadła przede mną, prezentując w ziewnięciu przepiękne uzębienie, ja ukucnęłam za nią i objęłam ją rękami za szyję - trochę bez sensu, ale tak się czułam bezpieczniej.

Facet był uparty, bo nadal nie odpuszczał, nadal gadał i przekonywał, gdy w tym ferworze swoich "argumentów" za udaniem się z nim "tam" zrobił nieopatrznie krok w moją stronę, usłyszał głuchy, złowieszczy warkot i ponownie zobaczył komplet zębów, tym razem już nie przy ziewnięciu. Usłyszałam tylko, że takie agresywne psy to powinno się usypiać i on to zgłosi, gdzie trzeba. Po czym na szczęście zrezygnował i poszedł sobie.

A w domu dostałam opieprz za zdjęcie psu kagańca. Dobra, nie mam pretensji, bo faktycznie miałam tego nie robić (sunia była przekochana i nawet mnie słuchała, ale kagańca nie dałam rady jej nigdy założyć, tak wykręcała i odwracała pysk, że mnie się to nigdy nie udało), a nie chciałam opowiedzieć, co mi się przydarzyło i dlaczego zdjęłam jej kaganiec. Nie wiem czemu, może się wstydziłam, może się bałam o psa (te słowa faceta, że takie agresywne psy to się powinno usypiać gdzieś mi tam utkwiły w pamięci).

Jakby ktoś był ciekawy rasy psa, to nic takiego. Bokser.

odludne_miejsce

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (154)

#91413

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Upał zabija. Nie, to nie żadna przenośnia, jestem przerażona, zrozpaczona i nie wiem, co mam robić...

Moja sunia, Kruszyna, ma ponad 16 lat. Oprócz tego ma chore serce i nerki, no ogólnie nie jest z nią najlepiej.

Kilka dni temu odebrałam telefon od córki, spanikowanym tonem wykrzyczała mi w słuchawkę, że Kruszyna na spacerze położyła się na trawie, leży, piszczy i nie chce wstać.

Byłam w pracy, ale w drugiej, dodatkowej, więc po sprawdzeniu gdzie i do kogo jeszcze mam się udać wykonałam telefon, że sorry, ale dzisiaj nie przyjdę, przyjechałam do domu w celu udania się z psem do weta (na szczęście wstała, załatwiła się jeszcze i wróciła do domu). Ponieważ byłam po 12 godzinach "nocki" + kilku godzinach pracy dodatkowej, nie poszłam z nią od razu, tylko chwilę odpoczęłam, wychodząc z założenia (jak się potem okazało, bardzo słusznego), że dwie godziny w tą czy w tą to żadna różnica, a nie będę psiesiątka na ten upał ciągnęła.

Kruszyna spacerek powitała z nieodmiennym entuzjazmem, niestety chwilę po wyjściu z domu przewróciła się na środku parkingu, skomlała głośno i żałośnie i mimo, że wcześniej załatwiła się na trawniku, posiusiała się na tym betonowym parkingu. Przerażona i spanikowana wzięłam ją na ręce i zaniosłam do weta (na szczęście mamy blisko).

No cóż, upały są zabójcze dla "sercowców". Dostałam absolutny zakaz wychodzenia z Kruszyną w ciągu dnia, kiedy upał "dobija", tylko rano i wieczorem, ewentualnie jak mi się chce, to mogę w nocy. No mnie nie tyle, że się chce, ale mogę to zrobić, niestety dla Kruszyny noc jest od spania (w sumie teraz to już każda pora jest dla niej "od spania").

No dobra, nie ma sprawy. Tylko, że psu w takie upały bardzo się chce pić, więc pije. Jak wypije, to chce sikać. I piszczy mi, że chce wyjść... I co ja mam zrobić??? Ograniczać jej wodę czy "przetrzymywać" z pełnym pęcherzem do czasu, aż upał zelżeje i można będzie z nią wyjść?

W sumie to pytanie retoryczne, tak się tylko chciałam wyżalić... Na razie zamierzam kupić maty do sikania dla szczeniaków i trudno, niech sika w domu. A prognozy pogody na najbliższe dni nie nastrajają optymistycznie...

P.S. Jakby ktoś miał pomysł, że w takiej sytuacji należy psa już uśpić - ona nie cierpi, nic jej nie boli, jest po prostu słabiutka, ale komfort jej życia niewiele się obniżył, żyje sobie, śpi i JEST. Czy dlatego mam ją zabić, bo jej funkcjonowanie stało się DLA MNIE uciążliwe? Przy każdej wizycie u weta pytam, jak Kruszyna odczuwa swoja chorobę, jeśli mi powie, że boli ją i cierpi, wtedy rozważę uśpienie. Teraz nie.

upały

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (123)

#91384

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dobra, znowu mi się przypomniało, tym razem po przeczytaniu pewnej dyskusji na FB.

W sumie to postać głównego "bohatera" tej historii zasługiwała by na kilka wpisów tutaj na Piekielnych, ale nie o to chodzi. Nie lubię go, nie mam ochoty go sobie przypominać, napiszę tylko to, co istotne dla historii.

Moja przyjaciółka ma dwie córki, każda ma inne nazwisko. Obie ma z tym samym indywiduum, tylko starsza ma nazwisko ojca, a młodsza już jej. Dlaczego? Otóż tak ją straszył, tak jej w pewnym momencie "wyprał" umysł, że uwierzyła, że on może jej odebrać dzieci. Niepracujący facet, którego głównym życiowym zajęciem było polegiwanie na kanapie, granie na Play Station i chodzenie na rozmowy o pracę (średnio raz na miesiąc), z których nic nie wynikało, bo "to praca nie dla niego", zdołał wmówić dorosłej, rozsądnej kobiecie, pracującej i zajmującej się domem, dzieckiem i nim, ze w razie czego to JEMU sąd przyzna opiekę nad dzieckiem. Z jednej strony była przekonana, że on ma rację i że gdyby chciał, to by jej zabrał dziecko, z drugiej coraz wyraźniej dostrzegała, że to facet, któremu nie powierzyłaby pod opiekę nawet rybek w akwarium, a co dopiero mówić o dzieciach.

Pod koniec 9-go miesiąca jej drugiej ciąży, Piotruś (imię zmyślone, ale tak mi do niego Piotruś Pan pasuje) postanowił wyjechać do pracy w Holandii. Oczywiście z tej pracy moja przyjaciółka musiała go ściągnąć, bo się "rozchorował" zaraz po przyjeździe, nie miał siły pracować, pieniędzy na powrót niet, więc mu wysłała kasę na powrót. Na szczęście to już była ostatnia rzecz, jaką dla niego zrobiła, bo kiedy go nie było, Agnieszka urodziła drugą córkę, jak najszybciej poszła do USC, gdzie zarejestrowała ją pod swoim nazwiskiem, jako ojca podając NN.

Sytuacja ze trzy lata później - Piotruś dziećmi się interesował średnio, np. kilka miesięcy cisza, po czym nagle przychodził, odwiedzał, zabierał na spacery i w ogóle kochający tatuś. Oczywiście przychodził, kiedy jemu pasowało, Agnieszka coraz mocniej zgrzytała zębami podczas jego wzmożonej "ojcowskiej" aktywności, ale w sumie godziła się na coś takiego tylko dla starszej córki, która w tamtym czasie w ojca była wpatrzona jak w obrazek (młodsza mało "tatusia" kojarzyła). Alimentów nie płacił (nadal nie pracował), więc Agnieszka częściowo z potrzeby podratowania finansów, a częściowo z chęci pomocy dawnemu koledze wynajęła mu jeden z dwóch pokoi w swoim mieszkaniu.

To był strzał w dziesiątkę, dawna luźna znajomość przekształciła się w solidną przyjaźń trwająca do dziś (nie, bez żadnych erotycznych czy romantycznych podtekstów, to była i jest autentyczna damsko-męska przyjaźń), ona mu wynajęła ten pokój dosłownie za grosze (które jednak mocno ja ratowały), on zagubiony i dopiero "wychodzący na prostą" po różnych życiowych zawirowaniach w razie potrzeby pomagał jej przy dzieciach i w różnych innych sprawach.

I teraz sytuacja, której nie widziałam, została mi opowiedziana i bardzo żałuje, ze mnie tam nie było.

Agnieszka była w pracy, dzieci w domu z przyjacielem (dobra, dajmy mu Marek na imię), kochający tatuś wysłał sms-a, że on zabiera dzieci na spacer. Musiał go chyba pisać idąc już po schodach, bo Agnieszka nie zdążyła zawiadomić Marka (gdyby zdążyła, pewnie by powiedziała, że Piotruś może wziąć dzieci). Niestety, kiedy jaśnie pan i władca zjawił się z informacją "biorę dzieci", Marek grzecznie mu odpowiedział, że sorry, ale on o tym nic nie wie, dzieci są pod jego opieką i może je wydać dopiero, jak dostanie takie info od Agnieszki. Piotruś wpadł w szał, ma być tak jak on chce, no i spróbował swojej najprostszej metody, czyli rozwiązania siłowego. Kurczę, tylko tym razem miał przed sobą nie kobietę, a sprawnego, wysportowanego faceta, który w dodatku właśnie zaczął się interesować różnymi sztukami walki (zostało mu to do tej pory, amatorsko bo amatorsko ale ma sukcesy na tym polu). Wymachiwanie łapkami przez Piotrusia nie zrobiło na Marku żadnego wrażenia, przez chwilę przytrzymywał go po prostu na odległość ramienia, potem znudzony tym wymachiwaniem i stekiem wyzwisk (z których "popychacz" było najdelikatniejszym), za pomocą celnego ciosu posłał go w róg przedpokoju.

Co zrobił wtedy Piotruś? No oczywiście jak typowy przedstawiciel ideologii CHwDP, zadzwonił po Policję, bo mnie tu biją i dzieci nie pozwalają wziąć! MOICH dzieci!!!

Patrol zjawił się dosyć szybko i wykazał się dużym rozsądkiem. Widząc ciskającego się, bluźniącego i ogólnie mocno niestabilnego "poszkodowanego" oraz spokojnego "agresora", kwestię "pobicia" zostawili na później, chcieli dojść o co w ogóle chodzi. No jak to o co, dzieci mi nie pozwala wziąć!

Na pytające spojrzenie policjantów Marek wyjaśnił, że Piotrusia pierwszy raz w życiu widzi na oczy, że na chwile obecną dzieci są pod jego opieką, owszem, zapewne to ojciec, bo starsza dziewczynka przywitała go okrzykiem "tata", ale i tak nie wyda dzieci bez potwierdzenia od ich matki, że ma to zrobić. Poza tym, wg jego informacji, córką Piotrusia jest tylko starsza dziewczynka.

Pytające spojrzenie policjantów zwróciło się teraz na Piotrusia. "To pana dzieci?" "Tak, to moje córki, chciałem je wziąć na spacer, a ten..." "Pytam, czy to pana dzieci?" "No tak" "Obie?" "No oficjalnie to tylko starsza, ale..." "Proszę pana, ale mnie interesuje tylko to, co jest oficjalnie. Czy obie dziewczynki są wg dokumentów pańskimi córkami?" "No nie, tylko starsza, ale..." "W takim razie sprawa jest prosta - jako ojciec ma pan pełne prawo do kontaktów z dzieckiem, zgłaszał pan trudności w egzekwowaniu tego prawa, jesteśmy tu i może pan zabrać na spacer czy co tam pan zaplanował wyłącznie swoją córkę. Czyli starszą dziewczynkę." "Albo biorę obie, albo żadnej!" "Zwracam panu uwagę, że wg dokumentów nie jest pan nikim bliskim dla młodszej dziewczynki. Na pewno nie pozwolimy panu jej zabrać, bo pan tak chce".

Piotrusiowi w tym momencie przypomniało się, że on przecież jest CHwDP całą gębą, pobluźnił jeszcze trochę w stylu "je*ane psy", ale poszedł, zanim policjanci wkurzyli się na tyle, żeby zacząć z tego wyciągać konsekwencje.

P.S. Agnieszka była na tyle rozsądna, że akty urodzenia dzieci miała w jakimś łatwo dostępnym miejscu, w którymś momencie tej afery Marek poszedł po nie i pokazał policjantom, bo tak na słowo to chyba niekoniecznie by uwierzyli.

A sprawy o "pobicie" Piotrusia Marek jakoś do tej pory się nie doczekał, mimo że ten się mocno tym odgrażał.

dom

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 95 (103)

#91380

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielne "nieogarnięcie", tylko nie wiem czyje - matki czy córki?

Matka - lat niewiele ponad 80, ale o nadal bystrym umyśle, nie powtarza co chwilę "a za moich czasów..." (w sumie to nigdy tego od niej nie słyszałam), orientuje się w kwestiach politycznych, społecznych, ogarnia social media, ogólnie żyje w tej, a nie poprzedniej epoce, z jednym wyjątkiem - kwestie finansowe. Jak pieniądze, to tylko gotówka, do żadnego banku ani konta bankowego nie ma zaufania.

Córka - dziarska 60-latka, świeżo na emeryturze, ale nadal pracująca i z całych sił "matkująca" swojej własnej matce, z uporem maniaka próbując ją czasem traktować jak zniedołężniałą staruszkę.

Rozmowa córki z matką (przez telefon):

- Mamo, proszę cię, bądź ostrożna, czytałam, że teraz namnożyło się tych różnych oszustw, boje się, żeby ci konta w banku nie wyczyścili.

- Kochanie ale ja nie mam konta w banku...

- No jak to nie masz? A na co wpływa twoja emerytura?

- Na twoje konto.

Tu krótkie wyjaśnienie - matka ma konto, założone przez córkę i przez nią obsługiwane, pojechały razem do banku, matka złożyła podpis i to był jej cały udział w otwarciu konta. Wpływa tam emerytura, córka płaci z niej to, czego nie da się opłacić gotówką na poczcie czy gdziekolwiek indziej, resztę podejmuje i przynosi matce.

- Mamo, to twoje konto, nie moje, ty taka nierozsądna jesteś, coraz bardziej się boję, że ci to konto okradną.

- Dziecko drogie, w jaki sposób mogą mi okraść konto, o którym ja nic prawie nie wiem? Tak szczerze mówiąc, to nie bardzo pamiętam, w jakim banku mi je zakładałaś...

- No właśnie mamo, nic nie wiesz, nic nie kojarzysz, oszuści tylko czekają na takie osoby, które się za bardzo nie orientują, okradną ci kiedyś to konto!!!

- Kochanie, na tych kontach to ja się za bardzo nie znam, ale głupia nie jestem, żeby komuś okraść konto, to trzeba znać jakieś dane, mieć jakieś informacje, ode mnie ich nie uzyskają, bo ja ich nie znam!

- No właśnie mamo, nic nie wiesz, łatwo cię oszukać, nie no, okradną ci kiedyś to konto, zobaczysz!

No cóż, matka jest osobą posiadającą wiele zalet, ale cierpliwość do nich nie należy, rozłączyła się...

Nadopiekuńczość jest wkurzająca.

relacje_rodzinne

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (96)

#91296

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dobra, jak ktoś zaczyna mieć wrażenie, że strach konserwę (tzn. Piekielnych) otworzyć, bo wszędzie Xynthia, to proszę nie czytać, ale nic nie poradzę na to, że kolejne przeczytane historie nasuwają mi skojarzenia, a dodatkowo mam wenę do pisania.

Tym razem historia o chłopcu, który ma talent do piłki nożnej, ale nie ma do tego zamiłowania przypomniała mi Manuelę (imię oczywiście zmyślone, ale prawdziwe równie pretensjonalne).

Manuela miała talent do tańca. Widziałam ją parę razy i serio, jej taniec zapierał dech, odbierał mowę i co tam jeszcze chcecie, był niezapomnianym przeżyciem artystycznym i pozostawiał widzów niemalże w ekstazie. Niestety, Manuela miała talent, ale "serca" do tańca już nie miała. Tzn. trochę inaczej - wychowywana przez matkę w przeświadczeniu, że jest najlepszą z najlepszych, gwiazdą na firmamencie i ósmym cudem świata, bardzo chętnie brała udział w różnych zawodach i konkursach tanecznych, gdzie zgarniała nagrody i należne jej hołdy. Oczywiście sam talent to za mało, więc Manuela naprawdę dużo czasu poświęcała na treningi.

Niestety, najlepszy nawet mistrz zawsze może trafić na kogoś lepszego od siebie, a Manuela trafiła na kilku takich "ktosiów". Na zawodach najwyższej już rangi okazało się, że więcej osób tańczy genialnie i zjawiskowo, nie weszła nawet do finału, co może jeszcze by przełknęła, ale przy okazji jej matka zrobiła koszmarną awanturę trenerce, że jak to tak, dlaczego Manueli tak słabo poszło? Awantura zakończyła się wypisaniem dziewczyny ze szkoły tańca, a ponieważ była to jedna z najlepszych szkół w Polsce, żadna inna nie wchodziła w grę. Manuela już nie tańczy...

Piekielność niech każdy "wydłubie" sobie z historii sam, ja dostrzegam kilka, ale dla mnie największą jest to, że już nigdy nie zobaczę, jak Manuela tańczy. Tak bardzo subiektywnie i pewnie nieadekwatnie do sytuacji, ale to moje odczucie.

talent

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 88 (100)

#91289

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dobra, to jak wrzucamy historie z dzieciństwa, to ja też, bo co prawda żadnej traumy do przepracowania z tego powodu nie mam, ale pamiętam do dziś. I uważam to za piekielne.

Jako dziecko miałam dużo zabawek, jedne bardziej ulubione, inne mniej, jak z nich "wyrastałam", rodzice je oddawali? wyrzucali? Nie wiem, nigdy to nie było dla mnie problemem, mimo że nie było to konsultowane ze mną. Z jednym wyjątkiem.

Mój ojciec przywiózł mi z wycieczki do ówczesnego Związku Radzieckiego (wycieczka była z pracy i "w nagrodę", nie było opcji nie jechać) maskotkę - miśka. Skoro "ruski" misiek, no to Miszka. Miszka nie był zabawką, był przytulanką do spania. Już po kilku dniach nie potrafiłam zasnąć bez Miszki, w sumie ja go nawet nie przytulałam, musiał leżeć przy mnie na poduszce i tyle. Robiłam się coraz starsza, a Miszka nadal ze mną spał, aż do dnia, kiedy "zginął"...

Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę z tego, że moi rodzice zapewne uznali, że jestem już za duża na spanie z pluszakiem i chcieli Miszkę usunąć. No nie udało się. Przez kilka dni chodziłam jak automat, robiąc tylko jedną rzecz - szukałam Miszki. Skrupulatnie i metodycznie przeszukiwałam wszystkie zakamarki mojego pokoju, kiedy skończyłam, zaczynałam od nowa. Oczywiście popłakiwałam przy tym non stop, a w nocy zapadałam tylko w krótkie, nerwowe drzemki, z których budziłam się z krzykiem, który z kolei budził moich rodziców.

Można by to opisać "psychologicznie" - brak pewności siebie, brak poczucia bezpieczeństwa, rekompensowanie sobie obecności bliskiej osoby pluszakiem itp. Można, ja zdaję sobie sprawę z tego, czym spowodowane było moje przywiązanie do Miszki i nie były to kwestie, z powodu których musiałam potem chodzić na terapię. Bardziej mnie interesuje, jak myślicie, ile czasu potrzebują rodzice, aby przyznać się, że decyzja, którą podjęli, była błędna i krzywdziła dziecko?

Tydzień. Po tygodniu Miszka "się znalazł". Mama "pomogła mi" go szukać, mówiąc po chwili "no popatrz, tu jest!" i wyciągając go z miejsca, które przeszukałam milion razy. Tydzień przepłakanych dni i nieprzespanych nocy. Chyba nie mam żalu. Ale pamiętam.

A Miszka zginął mi potem wiele lat później, w "dorosłym" życiu, przy którejś przeprowadzce. Owszem, było mi przykro, ale wtedy już tylko przykro.

rodzina

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (136)

#91243

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Gdy pisałam poprzednią historie, przypomniała mi się sytuacja z zeszłego miesiąca. Mnie tam akurat to rozśmieszyło, ale owszem, to jest piekielne.

Jestem zatrudniona przez MOPS na umowę-zlecenie jako asystent osoby niepełnosprawnej. Wypłata przychodzi z MOPS-u i tak też skrótowo to określamy razem ze znajomą, która również pracuje jako asystent - kasa z MOPS-u. Informujemy się nawzajem, czy pieniądze już wpłynęły, tzn. częściej ja ją, niż ona mnie - mój bank szybciej księguje ten wpływ, zazwyczaj mam pieniądze tak z pół godziny do godziny wcześniej niż ona.

Jadę autobusem komunikacji miejskiej, telefon mi zabrzęczał, o, jest kasa. Na razie zwrot za taksówki, wypłata będzie albo trochę później, albo jutro (to są dwa oddzielne przelewy). Ponieważ nie bardzo miałam jak napisać wiadomości (tłok w autobusie i jedna ręka była mi potrzebna do utrzymania równowagi), a mam gdzieś zakodowane "zawiadomić Magdę o kasie", to dzwonię i rzucam w słuchawkę:

- No cześć Magda, przyszła kasa z MOPS-u, na razie zwrot kosztów za taksówki, jadę to wydać.

Po czym nasłuchałam się kąśliwych komentarzy o patologii żyjącej z zasiłków mopsowskich "no patrz pani, nawet już im za taksówki płacą!".

Nie wiesz, nie znasz sytuacji - nie oceniaj.

relacje_miedzyludzkie

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (161)