@Arcialeth: Syndrom eksperta: "Ekspert nie myśli, ekspert WIE". Dziecko, znakomita większość gitar ma pudło (poza typowymi elektrykami, składającymi się z samej "deski"). Tyle, że do gitary klasycznej zakłada się inne struny (zwane popularnie "nylonowymi"), a do akustycznej - inne ("metalowe"). Załóż "klasyczne" struny do akustyka - nie pograsz, dźwięk będzie fatalny. Załóż "metalowe" do gitary klasycznej - w najgorszym razie możesz nawet mieć instrument do naprawy, bo mostek gitary klasycznej jest przyklejony do pudła i obliczony na naciąg strun "nylonowych", a metalowe mają naciąg dużo wyższy. Nie wspominając już o fakcie, że nawet struny do "akustyków" są bardzo różne…
Jestem tatą. Mam (między innymi) córkę. Kiedy chodziłem z nią do toalety w miejscach publicznych (w czasach, kiedy jeszcze była za mała, żeby iść sama) ZAWSZE wchodziłem do męskiej. Było to dla mnie absolutnie oczywiste - tak samo, jak dla mojej żony było oczywiste, że wchodząc do WC z jednym z naszych synków wybiera damską…
@Armagedon: No dobrze, już wiemy, że nie lubisz lekarzy. A czy mogłabyś, z łaski swojej, iść ich nie lubić gdzie indziej? Bo mało, że gadasz bzdury, to jeszcze komentujesz nie to, co dyskutant napisał, ale to, co Ci się wydaje, że napisał... Wyraźnie cierpisz na tzw. "syndrom eksperta" ("Ekspert nie myśli, ekspert WIE").
"Jedynie mogę tłumaczyć i krzyczeć, a jego to i tak nie ruszy."
Możesz zrobić coś jeszcze: ponieważ w tej sprawie ewidentnie dochodzi do aktów przemocy, możesz zawiadomić policję. Jak zrobi się mała aferka, matka zostanie przesłuchana, pogrożą jej kuratorem etc. - zobaczysz, że natychmiast inaczej będzie synka wychowywać.
Lekarz powiedział Ci wprost, że ma umowę z producentem konkretnego leku i dlatego nie wypisze Ci innego? Na moje oko są dwie możliwości: albo pan doktor jest kompletnym idiotą i kandydatem do Nagrody Darwina, albo zmyślasz.
@SamanthaFisher: Ad 1. Radko Ci się zdarzało? No cóż, to mamy różne doświadczenia - bo mnie, niestety, regularnie.
Ad 2. - No chyba sobie raczysz żartować. Rzadko spotykane? Pojeździj sobie pociągami na trasach typu Skierniewice - Warszawa. Ja mieszkam w Grodzisku - mnóstw moich znajomych dojeżdża codziennie do Warszawy do pracy. Pociąg odjeżdżający z Grodziska punktualnie jest jak śnieżna pantera: każdy o tym słyszał, wiadomo, że można spotkać, ale nikt osobiście na oczy nie widział…
Pozwolę sobie skomentować...
Ad. 1. Fakt, że ludzie zachowują się czasami jak świnie. Niemniej: jak wyjaśnisz, że wsiadam do pociągu na POCZĄTKOWEJ stacji, a w łazience nie ma mydła, z kranu nie leci woda, a w dodatku wszystko jest brudne i zasyfione?
Ad. 3. Jasne, że na "skomunikowany" poczekać trzeba i wściekanie się nie ma sensu - co doskonale widać, jak się siedzi w tym drugim i denerwuje, czy zdąży na przesadkę. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby ten drugi, do jasnej karbidówki, nie był spóźniony, to ten pierwszy nie musiałby długo czekać. Proste, prawda?
Znajomy Anglik, który był w Polsce w latach 90. i uczył się polskiego, po wysłuchaniu iloś tam komunikatów na dworcu centralnym w Warszawie był przekonany, że to, co po angielsku nazywa się "train", po polsku nazywa się "opóźniony pociąg"- i dziwił się, że taka długa nazwa. Wiem, trochę się od lat 90. zmieniło… Trochę.
@Zmora: Cytowałem wyżej zdanie z Wiki: "Współcześnie naukowcy postrzegają zapłodnienie jako proces ciągły, trwający w przypadku człowieka 12-24 godzin – nie sposób wyróżnić konkretnego "momentu zapłodnienia". Tak, wiem, że Wiki nie zawsze jest rzetelnym źródłem wiedzy, więc podaję pierwsze z brzegu inne: http://web.archive.org/web/20090406045953/http://8e.devbio.com/article.php?id=162
Nie chcę być okrutny i dosyłać cię do podręczników biologii, ale jedyna sytuacja w której do zapłodnienia może dojść w czasie dłuższym niż 24 h zachodzi wtedy, kiedy współżycie miało miejsce np. 3 - 4 dni przed owulacją - jakaś część plemników te kilka dniu przeżyła (plemnik może przetrwać w drogach rodnych kobiety max. do 5 dni) i kiedy pojawiła się komórka jajowa - doszło do zapłodnienia.
W każdym innym przypadku - czyli jeśli kobieta jest w fazie płodnej, czyli jeśli komórka jajowa jest "dostępna" - do zapłodnienia dochodzi w ciągu 24 h od stosunku - albo wcale.
A te słynne "72 godziny" to czas, jaki jest potrzebny na cały proces "zaciążenia" - czyli zapłodnienie, wędrówkę zapłodnionej (i już dzielącej się) komórki przez jajowód do macicy i jej zagnieżdżenie się.
@Zmora, aaggnness:
Wiem, że zaraz dostanę 1000 minusów, ale - do licha! - przeczycie albo same sobie, albo biologii.
"Jedyne, co tabletka "po" robi, to zapobieganie zapłodnieniu na kilka różnych sposobów i tyle."
Jakim cudem ta tabletka ma _zapobiec_ zapłodnieniu, skoro podaje się ją do 72 godzin "po", a do zapłodnienia dochodzi w ciągu 12 do 24 godzin "po"????
Zwróćcie, proszę, uwagę: w ogóle nie wchodzę w "światopoglądowy" poziom tej dyskusji (początek życia etc). Chodzi mi teraz tylko o proste, biologiczne fakty.
Do zapłodnienia (połączenia plemnika z komórką jajową) dochodzi do 24 godzin po stosunku.
Jeśli PO tym czasie (a więc w ciągu doby lub później, a tabletkę podaje się do 72 godzin po) poda się tę tabletkę, to żeby "zapobiec zapłodnieniu" musiałaby być wyposażona w mały wehikuł czasu…
Możemy dyskutować o kwestiach światopoglądowych, ale nie dyskutujmy o naukowych faktach…
@Draco: Ja bym jednak stawiał na to, że historia jest - powiedzmy - nie do końca prawdziwa (i nie, nie zarzucam Autorowi kłamstwa - po prostu mógł przyjąć za dobrą monetę opowiastkę kogoś, kto sam nie wiedział albo kit wciskał…)
"(15 godzin po stosunku? serio?)"
Nie chce mi się po półkach biegać i książek wyciągać, więc na szynko, za Wikipedią:
"Współcześnie naukowcy postrzegają zapłodnienie jako proces ciągły, trwający w przypadku człowieka 12-24 godzin – nie sposób wyróżnić konkretnego "momentu zapłodnienia".
Tak więc - owszem, "serio".
Poza tym, jak ktoś już wyżej napisał, w przypadku osoby aktywnej seksualnie nie da się wykluczyć przypadku zajścia w ciążę przy jednym z poprzednich stosunków (choćby tydzień wcześniej). ZWŁASZCZA, jeśli jedynym zabezpieczeniem jest prezerwatywa, jak wiadomo nie należąca do tych _najbardziej_ skutecznych środków.
No i - nie ma środków antykoncepcyjnych o wskaźniku Pearla = 0…
@sla: "Tabletka 'po' przyjęta w czasie ciąży nie spowoduje poronienia, wręcz przeciwnie." - czyżbyś znała się na tym lepiej, niż producenci tych tabletek, którzy w ulotkach ostrzegają przed ich użyciem w czasie ciąży, co zresztą ktoś przytoczył powyżej?…
Raz: jak ktoś już napisał, taka "pebania" to nie jest tylko mieszkanie dla księdza (czy choćby dwóch). To także miejsce na kancelarię parafialną, jakieś salki na spotkania dla grup parafialnych etc.
Dwa: to akurat zupełnie normalne, że NAJPIERW buduje się właśnie "budynek techniczny", a dopiero potem sam budynek kościoła. Jak "techniczny" stoi, to może się już zacząć jakieś działanie, spotkania, sprawy urzędowe także. A budynek kościoła ze względu na gabaryty zawsze buduje się dłużej. Nie mówiąc o tym, że jak ksiądz na miejscu i parafia zaczyna "żyć", to i kościół rośnie szybciej.
Trzy: przyłączam się do apelu o wskazanie lokalizacji tego kuriozum, bo bez tego trudno mi do końca uwierzyć w historię…
Był taki dowcip… Do małego żydowskiego sklepiku z materiałami wchodzi klient i prosi o zielone sukno. - Oczywiście, oczywiście! - mówi sprzedawca i kładzie na ladzie czerwone.
- Ale ja chciałem zielone!
- Ach, przepraszam, źle zrozumiałem - i kładzie niebieskie.
- Panie, czy pan mnie nie rozumiesz?! Zielone!
- Och, pomyłka, najmocniej przepraszam - kaja się sprzedawca i kładzie na ladzie żółte sukno.
Klienta szlag trafia. – Panie, do licha! ZIELONE!
- No, wie szanowny pan - sprzedawca robi smutną minę - Niestety, takiego CAŁKIEM zielonego to chyba nie mamy…
Nigdy, NIGDY za darmo. To znaczy - można oddać znajomym czy rodzinie, dać Caritasowi czy innej organizacji charytatywnej, która znajdzie potrzebujących. Ale jeśli "wystawiam" - zawsze z ceną. Choćby cena była symboliczna, typu 10 zł za wózek dziecinny - odstrasza naciągaczy.
@Toyota_Hilux: Aha, samodzielny wybór drożdżówki - po tym, jak matka ten wybór jednoznacznie zaproponowała - to "rozwydrzenie"? Może jednak sprawdź w słowniku znaczenie tego słowa?
@PooH77: No właśnie też mi się tak zdawało...
To raczej osoba nie tyle "piekielna", co po prostu chora… Współczuję szczerze.
@Arcialeth: Syndrom eksperta: "Ekspert nie myśli, ekspert WIE". Dziecko, znakomita większość gitar ma pudło (poza typowymi elektrykami, składającymi się z samej "deski"). Tyle, że do gitary klasycznej zakłada się inne struny (zwane popularnie "nylonowymi"), a do akustycznej - inne ("metalowe"). Załóż "klasyczne" struny do akustyka - nie pograsz, dźwięk będzie fatalny. Załóż "metalowe" do gitary klasycznej - w najgorszym razie możesz nawet mieć instrument do naprawy, bo mostek gitary klasycznej jest przyklejony do pudła i obliczony na naciąg strun "nylonowych", a metalowe mają naciąg dużo wyższy. Nie wspominając już o fakcie, że nawet struny do "akustyków" są bardzo różne…
@reinevan: Może Ci pisać co chce, ale Ty wiesz lepiej. Klasyczny przypadek Syndromu Eksperta ("Ekspert nie myśli, ekspert WIE").
Orange, dawniej TP SA. klasyka.
@lillith: Mrrrr... :-)
@Toki221: Wiesz, ja mam taką zasadę, że nie trzymam się głupich zasad…
Północny zachód Szkocji? Napisz coś więcej, gdzie to było. To moje ukochane regiony :-)
Jestem tatą. Mam (między innymi) córkę. Kiedy chodziłem z nią do toalety w miejscach publicznych (w czasach, kiedy jeszcze była za mała, żeby iść sama) ZAWSZE wchodziłem do męskiej. Było to dla mnie absolutnie oczywiste - tak samo, jak dla mojej żony było oczywiste, że wchodząc do WC z jednym z naszych synków wybiera damską…
@Armagedon: No dobrze, już wiemy, że nie lubisz lekarzy. A czy mogłabyś, z łaski swojej, iść ich nie lubić gdzie indziej? Bo mało, że gadasz bzdury, to jeszcze komentujesz nie to, co dyskutant napisał, ale to, co Ci się wydaje, że napisał... Wyraźnie cierpisz na tzw. "syndrom eksperta" ("Ekspert nie myśli, ekspert WIE").
"Jedynie mogę tłumaczyć i krzyczeć, a jego to i tak nie ruszy." Możesz zrobić coś jeszcze: ponieważ w tej sprawie ewidentnie dochodzi do aktów przemocy, możesz zawiadomić policję. Jak zrobi się mała aferka, matka zostanie przesłuchana, pogrożą jej kuratorem etc. - zobaczysz, że natychmiast inaczej będzie synka wychowywać.
Lekarz powiedział Ci wprost, że ma umowę z producentem konkretnego leku i dlatego nie wypisze Ci innego? Na moje oko są dwie możliwości: albo pan doktor jest kompletnym idiotą i kandydatem do Nagrody Darwina, albo zmyślasz.
@SamanthaFisher: Ad 1. Radko Ci się zdarzało? No cóż, to mamy różne doświadczenia - bo mnie, niestety, regularnie. Ad 2. - No chyba sobie raczysz żartować. Rzadko spotykane? Pojeździj sobie pociągami na trasach typu Skierniewice - Warszawa. Ja mieszkam w Grodzisku - mnóstw moich znajomych dojeżdża codziennie do Warszawy do pracy. Pociąg odjeżdżający z Grodziska punktualnie jest jak śnieżna pantera: każdy o tym słyszał, wiadomo, że można spotkać, ale nikt osobiście na oczy nie widział…
Pozwolę sobie skomentować... Ad. 1. Fakt, że ludzie zachowują się czasami jak świnie. Niemniej: jak wyjaśnisz, że wsiadam do pociągu na POCZĄTKOWEJ stacji, a w łazience nie ma mydła, z kranu nie leci woda, a w dodatku wszystko jest brudne i zasyfione? Ad. 3. Jasne, że na "skomunikowany" poczekać trzeba i wściekanie się nie ma sensu - co doskonale widać, jak się siedzi w tym drugim i denerwuje, czy zdąży na przesadkę. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby ten drugi, do jasnej karbidówki, nie był spóźniony, to ten pierwszy nie musiałby długo czekać. Proste, prawda? Znajomy Anglik, który był w Polsce w latach 90. i uczył się polskiego, po wysłuchaniu iloś tam komunikatów na dworcu centralnym w Warszawie był przekonany, że to, co po angielsku nazywa się "train", po polsku nazywa się "opóźniony pociąg"- i dziwił się, że taka długa nazwa. Wiem, trochę się od lat 90. zmieniło… Trochę.
@Zmora: Cytowałem wyżej zdanie z Wiki: "Współcześnie naukowcy postrzegają zapłodnienie jako proces ciągły, trwający w przypadku człowieka 12-24 godzin – nie sposób wyróżnić konkretnego "momentu zapłodnienia". Tak, wiem, że Wiki nie zawsze jest rzetelnym źródłem wiedzy, więc podaję pierwsze z brzegu inne: http://web.archive.org/web/20090406045953/http://8e.devbio.com/article.php?id=162 Nie chcę być okrutny i dosyłać cię do podręczników biologii, ale jedyna sytuacja w której do zapłodnienia może dojść w czasie dłuższym niż 24 h zachodzi wtedy, kiedy współżycie miało miejsce np. 3 - 4 dni przed owulacją - jakaś część plemników te kilka dniu przeżyła (plemnik może przetrwać w drogach rodnych kobiety max. do 5 dni) i kiedy pojawiła się komórka jajowa - doszło do zapłodnienia. W każdym innym przypadku - czyli jeśli kobieta jest w fazie płodnej, czyli jeśli komórka jajowa jest "dostępna" - do zapłodnienia dochodzi w ciągu 24 h od stosunku - albo wcale. A te słynne "72 godziny" to czas, jaki jest potrzebny na cały proces "zaciążenia" - czyli zapłodnienie, wędrówkę zapłodnionej (i już dzielącej się) komórki przez jajowód do macicy i jej zagnieżdżenie się.
@Zmora, aaggnness: Wiem, że zaraz dostanę 1000 minusów, ale - do licha! - przeczycie albo same sobie, albo biologii. "Jedyne, co tabletka "po" robi, to zapobieganie zapłodnieniu na kilka różnych sposobów i tyle." Jakim cudem ta tabletka ma _zapobiec_ zapłodnieniu, skoro podaje się ją do 72 godzin "po", a do zapłodnienia dochodzi w ciągu 12 do 24 godzin "po"???? Zwróćcie, proszę, uwagę: w ogóle nie wchodzę w "światopoglądowy" poziom tej dyskusji (początek życia etc). Chodzi mi teraz tylko o proste, biologiczne fakty. Do zapłodnienia (połączenia plemnika z komórką jajową) dochodzi do 24 godzin po stosunku. Jeśli PO tym czasie (a więc w ciągu doby lub później, a tabletkę podaje się do 72 godzin po) poda się tę tabletkę, to żeby "zapobiec zapłodnieniu" musiałaby być wyposażona w mały wehikuł czasu… Możemy dyskutować o kwestiach światopoglądowych, ale nie dyskutujmy o naukowych faktach…
@Draco: Ja bym jednak stawiał na to, że historia jest - powiedzmy - nie do końca prawdziwa (i nie, nie zarzucam Autorowi kłamstwa - po prostu mógł przyjąć za dobrą monetę opowiastkę kogoś, kto sam nie wiedział albo kit wciskał…)
"(15 godzin po stosunku? serio?)" Nie chce mi się po półkach biegać i książek wyciągać, więc na szynko, za Wikipedią: "Współcześnie naukowcy postrzegają zapłodnienie jako proces ciągły, trwający w przypadku człowieka 12-24 godzin – nie sposób wyróżnić konkretnego "momentu zapłodnienia". Tak więc - owszem, "serio". Poza tym, jak ktoś już wyżej napisał, w przypadku osoby aktywnej seksualnie nie da się wykluczyć przypadku zajścia w ciążę przy jednym z poprzednich stosunków (choćby tydzień wcześniej). ZWŁASZCZA, jeśli jedynym zabezpieczeniem jest prezerwatywa, jak wiadomo nie należąca do tych _najbardziej_ skutecznych środków. No i - nie ma środków antykoncepcyjnych o wskaźniku Pearla = 0…
@sla: "Tabletka 'po' przyjęta w czasie ciąży nie spowoduje poronienia, wręcz przeciwnie." - czyżbyś znała się na tym lepiej, niż producenci tych tabletek, którzy w ulotkach ostrzegają przed ich użyciem w czasie ciąży, co zresztą ktoś przytoczył powyżej?…
Raz: jak ktoś już napisał, taka "pebania" to nie jest tylko mieszkanie dla księdza (czy choćby dwóch). To także miejsce na kancelarię parafialną, jakieś salki na spotkania dla grup parafialnych etc. Dwa: to akurat zupełnie normalne, że NAJPIERW buduje się właśnie "budynek techniczny", a dopiero potem sam budynek kościoła. Jak "techniczny" stoi, to może się już zacząć jakieś działanie, spotkania, sprawy urzędowe także. A budynek kościoła ze względu na gabaryty zawsze buduje się dłużej. Nie mówiąc o tym, że jak ksiądz na miejscu i parafia zaczyna "żyć", to i kościół rośnie szybciej. Trzy: przyłączam się do apelu o wskazanie lokalizacji tego kuriozum, bo bez tego trudno mi do końca uwierzyć w historię…
Był taki dowcip… Do małego żydowskiego sklepiku z materiałami wchodzi klient i prosi o zielone sukno. - Oczywiście, oczywiście! - mówi sprzedawca i kładzie na ladzie czerwone. - Ale ja chciałem zielone! - Ach, przepraszam, źle zrozumiałem - i kładzie niebieskie. - Panie, czy pan mnie nie rozumiesz?! Zielone! - Och, pomyłka, najmocniej przepraszam - kaja się sprzedawca i kładzie na ladzie żółte sukno. Klienta szlag trafia. – Panie, do licha! ZIELONE! - No, wie szanowny pan - sprzedawca robi smutną minę - Niestety, takiego CAŁKIEM zielonego to chyba nie mamy…
Nigdy, NIGDY za darmo. To znaczy - można oddać znajomym czy rodzinie, dać Caritasowi czy innej organizacji charytatywnej, która znajdzie potrzebujących. Ale jeśli "wystawiam" - zawsze z ceną. Choćby cena była symboliczna, typu 10 zł za wózek dziecinny - odstrasza naciągaczy.
No, ale część naszych polityków chce z tego powodu powtarzać wybory. Ciekaw jestem, ile razy trzeba by je powtarzać, żeby tacy ludzie załapali…
@Toyota_Hilux: Aha, samodzielny wybór drożdżówki - po tym, jak matka ten wybór jednoznacznie zaproponowała - to "rozwydrzenie"? Może jednak sprawdź w słowniku znaczenie tego słowa?
@Toyota_Hilux: Błagam, powiedz, że nie masz dzieci…