Wiesz, gdyby ona komentowała nieporadność - OK, jakoś bym to przełknął (chociaż nie czuję się nieporadnym tatusiem i od urodzenia mojego pierwszego dziecka, czyli od 11 lat, dzielimy się z żoną obowiązkami wokół dzieci; kąpałem, przewijałem, chodziłem do lekarzy, naprawdę "obsługa" małego człowieka nie jest dla mnie tajemnicą). Ale tu nie o to chodziło. Moim (i pozostałych tatusiów) grzechem podstawowym był fakt, że jesteśmy mężczyznami. Ja miałem dodatkowo przerąbane, bo byłem z synem, a nie z córką ;-)
No luuudzie... Choć opowieść na kilometr śmierdzi fejkiem, to tu akurat muszę bronić autora i zaapelować o czytanie ze zrozumieniem. To nie była "zwykła" lekcja religii (która faktycznie od lat ponad 20 odbywa się w szkole) tylko spotkanie przygotowujące do Pierwszej Komunii - w każdej parafii wygląda to inaczej, ale często organizowane jest właśnie w salce katechetycznej przy kościele.
Facet potrzebujący 5 zł wchodzi do salki katechetycznej, zamiast (jeśli rzeczywiście potrzebuje pomocy) pójść na plebanię?
Schludnie ubranych panów proszących o 2 czy 5 zl "na leki", "na bilet", na cokolwiek w każdym polskim mieście i miasteczku można spotkać na kopy.
A Ty, stojąc przy drzwiach, zdążyłeś przeczytać tę receptę tak szybko i dokładnie, że nie tylko ceniłeś jej ważność, ale nawet zobaczyłeś nazwisko lekarza na pieczątce?
No i oczywiście ta scenka musiała wydarzyć się WŁAŚNIE WTEDY, kiedy siostra mówiła dzieciom i miłości bliźniego i pomocy?
Come on...
Podziwiam Twój takt i kulturę. Ja już przy pierwszym pytaniu - zwłaszcza wiedząc z kim mam do czynienia - użyłbym ulubionego zwrotu stosowanego w takich sytuacjach przez moją ś.p. mamę: "Nie pani zas..ny interes".
@ gorzkimem": z ust mi to wyjąłeś ;-) Po prostu ich spławiłem krótkim i klasycznym tekstem: "Proszę wybaczyć, ale nie mówiłem ani do pani, ani do pana. Do widzenia." A potem odwróciłem się i poszedłem dalej robić zakupy. Nie wiem, czy coś dalej gadali - nie słuchałem. @Naa: jasne, że lekarze także się mylą i medycyna nie zawsze jest w stanie pomóc. Upierałbym się jednak, że lekarz - znający tę panią i stan jej zdrowia - na pewno doradziłby jej sensowniej, niż dwoje świrów z supermarketu...
Abstrahuję od faktu, że pisanie za kogoś prezentacji (egzaminu, czegokolwiek...) jest po prostu nieuczciwe.
Ale Pickles, nie obraź się - Twój znajomy nie jest żadnym "umysłem ścisłym". Jest po prostu albo kompletnym nieukiem, albo przygłupem, albo kombinatorem i leniem (może też oczywiście być wszystkim po trochu).
Dziś jest taka moda - ktoś kto jest zwyczajnie tępy i nie umie liczyć (i nie chce mu się nauczyć...) tłumaczy się, że "jest humanistą". A ktoś kto siedzi 24/7 przy komputerze i nie ma pojęcia o historii własnego kraju, o podstawach literatury, o jakiejś ogólnej wizji kulturowej współczesnego świata - tłumaczy się, że "jest umysłem ścisłym".
Ja jestem humanistą (studia humanistyczne, nawet dwa kierunki, żyję "z czytania i pisania", na co dzień (także zawodowo) obracam się głównie w świecie literatury i języka. Ale mam całkiem przyzwoitą wiedzę ogólną, także jeśli chodzi o dziedziny przyrodnicze i ścisłe. Wiem jak działa dziedziczenie, co to jest DNA, jak się dzielą komórki i dlaczego, wiem czym się różni napięcie od natężenia, sprawnie posługuję się komputerem i - na brodę Nelsona - nie muszę używać kalkulatora, żeby w sklepie dodać 3,50 i 7,25. Oczywiście, moja wiedza w tych "ścisłych" dziedzinach jest dość ogólna i powierzchowna, ale wystarczająca, żeby jako tako rozumieć współczesny świat.
Tak samo w drugą stronę: mam kilku znajomych fizyków (jeden jest już nawet dr hab. :-) i kilku znajomych informatyków. To są "ścisłowcy" - ale żaden z nich nie ma problemów z poprawną polszczyzną, z tym czym się różni dramat od komedii czy opera od operetki. Jasne, że nie wiedzą o teorii literatury czy psychologii poznawczej tyle co ja - ale wiedzą o co chodzi. Są ludźmi, którzy poza swoją specjalnością po prostu interesują się światem.
Naprawdę nie każdy kto nie umie liczyć to "humanista" - i naprawdę nie każdy kto nie potrafi czytać ze zrozumieniem czegokolwiek trudniejszego od wyników sportowych jest "umysłem ścisłym".
Kiedy była zawarta umowa? Zgodnie z prawem każda umowę zawartą poza siedzibą firmy (czyli np. w domu klienta) można rozwiązać w okresie do 10 dni bez podawania przyczyny. A jeśli na to już za późno - złóż do głównej siedziby firmy skargę na praktyki handlowca. Często daje się w ten sposób coś ugrać.
Uwaga ogólna: NAJPIERW czytamy uważnie, POTEM komentujemy. Mogę kupić nowe pióro ŻEBY WYJĄĆ Z NIEGO STALÓWKĘ do wymiany. Do ASO oddałem także po to, żeby wymienić stalówkę.
Wiesz, ale ja sobie potem porównałem te odległości. Nie mówię "Gdyby on jechał zgodnie z przepisami 90". Mówię: gdyby on jechał 130 - i tak spokojnie bym zdążył tego tira wyprzedzić.
Dla mnie piekielny jest - poza wszystkim innym - fakt, że gość z serwisu przez telefon mówił o kwocie rzędu 45 zł. Gdyby od razu powiedział ile to może kosztować, to bym sobie nie zawracał głowy wysyłaniem etc.
@j3sion: dzięki.
@Loras: elektronika użytkowa - OK, rozumiem. Ale pióro? To NAPRAWDĘ nie jest aż tak skomplikowana konstrukcja... Sam wszystkie swoje pióra potrafię rozłożyć, wyczyścić i złożyć z powrotem. Wymiana stalówki... No cóż - niektóre Sheaffery (Legacy, Imperial) mają specyficzna stalówkę, sam bym się chyba nie odważył. Ale Parker Rialto? Wymiana stalówki zajmuje dwie minuty (mnie - bo fachowcowi z serwisu pewnie minutę). Gdybym mógł po prostu kupić taką stalówkę, sam bym sobie ją wymienił - ale "się nie da" (w Polsce; w UK - bez problemu, ale wtedy koszty wysyłki zwiększają sumaryczny koszt o 100%).
@mongol13: Ano, zapewne masz rację. Szkoda.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 17 stycznia 2013 o 20:40
Przeszukajmy "Piekielnych" uważnie: pewnie jest tu już historyjka wrzucona przez mamę Dżesiki o Podłym Księdzu, co to jej ukochanego dziecka ochrzcić nie chciał, pewnie dla tego że mu kasy nie dała ;-)
Szklanka77 ma rację: powinnaś złożyć skargę. Pan najwyraźniej szukał naiwnego, żeby coś zarobić (pewnie liczył, że po prosu dasz mu w łapę...). A to mi przypomina pewną historię, którą tu wrzucę :-)
Z całym szacunkiem: babcia WBIEGA do lokalu wyborczego, rozrzuca ulotki, wybiega i NIKT JEJ NIE DAJE RADY ZŁAPAĆ? Czyli co - w komisji siedzą przedstawiciele Klubu Beznogich? A lokal wyborczy ma wejścia z dwóch stron, więc pani Jadzia nie musi zawracać? A wszyscy wiedzą kto to jest - i nikt nie zawiadamia policji, że ktoś popełnia przestępstwo / wykroczenie? Przecież każdy przypadek łamania ciszy wyborczej na terenie lokalu wyborczego musi być przez członków komisji opisany etc...
I jeszcze te dresiki, co nie puszczają przez ulicę aż się nie podpisze - i ludzie jak tumany podpisują, zamiast wezwać policję?...
Jak dla mnie - beletrystyka.
@Tysenna: czy Ty w ogóle przeczytałaś mój komentarz? To może zrób to. A potem zajrzyj do stosownych przepisów, bo na razie to właśnie Ty opowiadasz bajeczki. Powtarzam: biskup (kuria) nadzoruje pracę katechety od strony przekazywanych treści - i TAKA ocena pracy katechety "idzie do biskupa". Natomiast wszystkie sprawy czysto zawodowe - a także kwestie stosunku do uczniów, rzetelności wypełniania obowiązków etc. - katecheta "rozlicza" jak każdy inny nauczyciel. Uwierz mi: wiem co mówię. Pracowałem w szkole - jako świecki katecheta - przez ładnych parę lat (choć już od 11 lat robię zupełnie co innego). Jak nie wypełniłem we właściwy sposób dziennika - dostawałem po uszach od dyrekcji jak każdy z moich kolegów. Moja poprzedniczka - katechetka która uczyła przede mną - pożegnała się ze szkołą właśnie dlatego, że coś tam nabroiła w kwestiach formalnych - i dostała normalne zwolnienie z pracy. Od dyrekcji, nie od biskupa.
Przykro mi, jeśli fakty nie pasują do Twoich głębokich przekonań...
@Tysenna: guzik prawda. Biskup (a w zasadzie wydział katechetyczny kurii) nadzoruje księdza (czy katechetę) od strony "merytorycznej" - tzn. może odnieść się do realizowanego programu etc. We wszystkich innych sprawach katecheta / ksiądz jest normalnym pracownikiem szkoły i tak samo jak wszystkich innych nauczycieli obowiązują go zasady, przepisy etc. - a dyrektor jest jego przełożonym. I dyrektor może wyrzucić katechetę / księdza z roboty tak samo, jak każdego innego nauczyciela.
Wiesz, gdyby ona komentowała nieporadność - OK, jakoś bym to przełknął (chociaż nie czuję się nieporadnym tatusiem i od urodzenia mojego pierwszego dziecka, czyli od 11 lat, dzielimy się z żoną obowiązkami wokół dzieci; kąpałem, przewijałem, chodziłem do lekarzy, naprawdę "obsługa" małego człowieka nie jest dla mnie tajemnicą). Ale tu nie o to chodziło. Moim (i pozostałych tatusiów) grzechem podstawowym był fakt, że jesteśmy mężczyznami. Ja miałem dodatkowo przerąbane, bo byłem z synem, a nie z córką ;-)
No luuudzie... Choć opowieść na kilometr śmierdzi fejkiem, to tu akurat muszę bronić autora i zaapelować o czytanie ze zrozumieniem. To nie była "zwykła" lekcja religii (która faktycznie od lat ponad 20 odbywa się w szkole) tylko spotkanie przygotowujące do Pierwszej Komunii - w każdej parafii wygląda to inaczej, ale często organizowane jest właśnie w salce katechetycznej przy kościele.
@ross13: dokładnie te same pytania chciałem zadać. Piekielność "systemu" to jedno, a granica miedzy faktami a "mnie się wydawa" to co innego.
Facet potrzebujący 5 zł wchodzi do salki katechetycznej, zamiast (jeśli rzeczywiście potrzebuje pomocy) pójść na plebanię? Schludnie ubranych panów proszących o 2 czy 5 zl "na leki", "na bilet", na cokolwiek w każdym polskim mieście i miasteczku można spotkać na kopy. A Ty, stojąc przy drzwiach, zdążyłeś przeczytać tę receptę tak szybko i dokładnie, że nie tylko ceniłeś jej ważność, ale nawet zobaczyłeś nazwisko lekarza na pieczątce? No i oczywiście ta scenka musiała wydarzyć się WŁAŚNIE WTEDY, kiedy siostra mówiła dzieciom i miłości bliźniego i pomocy? Come on...
Podziwiam Twój takt i kulturę. Ja już przy pierwszym pytaniu - zwłaszcza wiedząc z kim mam do czynienia - użyłbym ulubionego zwrotu stosowanego w takich sytuacjach przez moją ś.p. mamę: "Nie pani zas..ny interes".
Pardon. To była figura retoryczna :-)
@ gorzkimem": z ust mi to wyjąłeś ;-) Po prostu ich spławiłem krótkim i klasycznym tekstem: "Proszę wybaczyć, ale nie mówiłem ani do pani, ani do pana. Do widzenia." A potem odwróciłem się i poszedłem dalej robić zakupy. Nie wiem, czy coś dalej gadali - nie słuchałem. @Naa: jasne, że lekarze także się mylą i medycyna nie zawsze jest w stanie pomóc. Upierałbym się jednak, że lekarz - znający tę panią i stan jej zdrowia - na pewno doradziłby jej sensowniej, niż dwoje świrów z supermarketu...
Abstrahuję od faktu, że pisanie za kogoś prezentacji (egzaminu, czegokolwiek...) jest po prostu nieuczciwe. Ale Pickles, nie obraź się - Twój znajomy nie jest żadnym "umysłem ścisłym". Jest po prostu albo kompletnym nieukiem, albo przygłupem, albo kombinatorem i leniem (może też oczywiście być wszystkim po trochu). Dziś jest taka moda - ktoś kto jest zwyczajnie tępy i nie umie liczyć (i nie chce mu się nauczyć...) tłumaczy się, że "jest humanistą". A ktoś kto siedzi 24/7 przy komputerze i nie ma pojęcia o historii własnego kraju, o podstawach literatury, o jakiejś ogólnej wizji kulturowej współczesnego świata - tłumaczy się, że "jest umysłem ścisłym". Ja jestem humanistą (studia humanistyczne, nawet dwa kierunki, żyję "z czytania i pisania", na co dzień (także zawodowo) obracam się głównie w świecie literatury i języka. Ale mam całkiem przyzwoitą wiedzę ogólną, także jeśli chodzi o dziedziny przyrodnicze i ścisłe. Wiem jak działa dziedziczenie, co to jest DNA, jak się dzielą komórki i dlaczego, wiem czym się różni napięcie od natężenia, sprawnie posługuję się komputerem i - na brodę Nelsona - nie muszę używać kalkulatora, żeby w sklepie dodać 3,50 i 7,25. Oczywiście, moja wiedza w tych "ścisłych" dziedzinach jest dość ogólna i powierzchowna, ale wystarczająca, żeby jako tako rozumieć współczesny świat. Tak samo w drugą stronę: mam kilku znajomych fizyków (jeden jest już nawet dr hab. :-) i kilku znajomych informatyków. To są "ścisłowcy" - ale żaden z nich nie ma problemów z poprawną polszczyzną, z tym czym się różni dramat od komedii czy opera od operetki. Jasne, że nie wiedzą o teorii literatury czy psychologii poznawczej tyle co ja - ale wiedzą o co chodzi. Są ludźmi, którzy poza swoją specjalnością po prostu interesują się światem. Naprawdę nie każdy kto nie umie liczyć to "humanista" - i naprawdę nie każdy kto nie potrafi czytać ze zrozumieniem czegokolwiek trudniejszego od wyników sportowych jest "umysłem ścisłym".
Kiedy była zawarta umowa? Zgodnie z prawem każda umowę zawartą poza siedzibą firmy (czyli np. w domu klienta) można rozwiązać w okresie do 10 dni bez podawania przyczyny. A jeśli na to już za późno - złóż do głównej siedziby firmy skargę na praktyki handlowca. Często daje się w ten sposób coś ugrać.
Uwaga ogólna: NAJPIERW czytamy uważnie, POTEM komentujemy. Mogę kupić nowe pióro ŻEBY WYJĄĆ Z NIEGO STALÓWKĘ do wymiany. Do ASO oddałem także po to, żeby wymienić stalówkę.
Rewelacja. Jak dla mnie - scenka jak do kabaretu... :-)
Wiesz, ale ja sobie potem porównałem te odległości. Nie mówię "Gdyby on jechał zgodnie z przepisami 90". Mówię: gdyby on jechał 130 - i tak spokojnie bym zdążył tego tira wyprzedzić.
Dla mnie piekielny jest - poza wszystkim innym - fakt, że gość z serwisu przez telefon mówił o kwocie rzędu 45 zł. Gdyby od razu powiedział ile to może kosztować, to bym sobie nie zawracał głowy wysyłaniem etc. @j3sion: dzięki.
@Loras: elektronika użytkowa - OK, rozumiem. Ale pióro? To NAPRAWDĘ nie jest aż tak skomplikowana konstrukcja... Sam wszystkie swoje pióra potrafię rozłożyć, wyczyścić i złożyć z powrotem. Wymiana stalówki... No cóż - niektóre Sheaffery (Legacy, Imperial) mają specyficzna stalówkę, sam bym się chyba nie odważył. Ale Parker Rialto? Wymiana stalówki zajmuje dwie minuty (mnie - bo fachowcowi z serwisu pewnie minutę). Gdybym mógł po prostu kupić taką stalówkę, sam bym sobie ją wymienił - ale "się nie da" (w Polsce; w UK - bez problemu, ale wtedy koszty wysyłki zwiększają sumaryczny koszt o 100%). @mongol13: Ano, zapewne masz rację. Szkoda.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 17 stycznia 2013 o 20:40
"Mamusia wybuchnie" - tekst roku! Gratulacje! :-D
Przeszukajmy "Piekielnych" uważnie: pewnie jest tu już historyjka wrzucona przez mamę Dżesiki o Podłym Księdzu, co to jej ukochanego dziecka ochrzcić nie chciał, pewnie dla tego że mu kasy nie dała ;-)
Szklanka77 ma rację: powinnaś złożyć skargę. Pan najwyraźniej szukał naiwnego, żeby coś zarobić (pewnie liczył, że po prosu dasz mu w łapę...). A to mi przypomina pewną historię, którą tu wrzucę :-)
Z całym szacunkiem: babcia WBIEGA do lokalu wyborczego, rozrzuca ulotki, wybiega i NIKT JEJ NIE DAJE RADY ZŁAPAĆ? Czyli co - w komisji siedzą przedstawiciele Klubu Beznogich? A lokal wyborczy ma wejścia z dwóch stron, więc pani Jadzia nie musi zawracać? A wszyscy wiedzą kto to jest - i nikt nie zawiadamia policji, że ktoś popełnia przestępstwo / wykroczenie? Przecież każdy przypadek łamania ciszy wyborczej na terenie lokalu wyborczego musi być przez członków komisji opisany etc... I jeszcze te dresiki, co nie puszczają przez ulicę aż się nie podpisze - i ludzie jak tumany podpisują, zamiast wezwać policję?... Jak dla mnie - beletrystyka.
To sobie panowie rzeczowo pogadali :-)
@Tysenna: czy Ty w ogóle przeczytałaś mój komentarz? To może zrób to. A potem zajrzyj do stosownych przepisów, bo na razie to właśnie Ty opowiadasz bajeczki. Powtarzam: biskup (kuria) nadzoruje pracę katechety od strony przekazywanych treści - i TAKA ocena pracy katechety "idzie do biskupa". Natomiast wszystkie sprawy czysto zawodowe - a także kwestie stosunku do uczniów, rzetelności wypełniania obowiązków etc. - katecheta "rozlicza" jak każdy inny nauczyciel. Uwierz mi: wiem co mówię. Pracowałem w szkole - jako świecki katecheta - przez ładnych parę lat (choć już od 11 lat robię zupełnie co innego). Jak nie wypełniłem we właściwy sposób dziennika - dostawałem po uszach od dyrekcji jak każdy z moich kolegów. Moja poprzedniczka - katechetka która uczyła przede mną - pożegnała się ze szkołą właśnie dlatego, że coś tam nabroiła w kwestiach formalnych - i dostała normalne zwolnienie z pracy. Od dyrekcji, nie od biskupa. Przykro mi, jeśli fakty nie pasują do Twoich głębokich przekonań...
@Tysenna: guzik prawda. Biskup (a w zasadzie wydział katechetyczny kurii) nadzoruje księdza (czy katechetę) od strony "merytorycznej" - tzn. może odnieść się do realizowanego programu etc. We wszystkich innych sprawach katecheta / ksiądz jest normalnym pracownikiem szkoły i tak samo jak wszystkich innych nauczycieli obowiązują go zasady, przepisy etc. - a dyrektor jest jego przełożonym. I dyrektor może wyrzucić katechetę / księdza z roboty tak samo, jak każdego innego nauczyciela.
Starsza, nie starsza - dla mnie ewidentnie psychicznie chora. Wzywa się ochronę, ochrona wzywa policję, policja odwozi panią do psychiatry...
A Ty wierz w każdą historyjkę wrzucaną na ten portal, naiwniaku :-)
No chyba że tak... Ale i tak pachnie zmyślanką, jak na mój gust.
Oj, bo tam Wagner, Mendelssohn... Się czepiasz. Kto by ich tam spamiętał, wszyscy przecież zarabiali na życie pisząc dzwonki na komórki, nie? ;-)