Po pierwsze brawa dla męża, że schudł.
Ale cała ta sytuacja... trochę dziwna. Kilka lat zmieniłam fryzurę. Dość drastycznie. Mnie zmiana się podobała, zebrałam też sporo komplementów od znajomych, ale kiedy przyjechałam do domu, moja mama dość ostro i w niewybrednych słowach skrytykowała mnie - "coś ty ze sobą zrobiła, jak ty teraz wyglądasz, itd."
Zrobiło mi się przykro, co zakomunikowałam rodzicielce, jak i to, że moja fryzura to moja sprawa, nie podoba jej się - trudno, mi wręcz przeciwnie i koniec dyskusji.
I na tym skończyła się rozmowa na ten temat, a po jakimś czasie mama przyznała, że wyglądam nawet korzystnie, a tamta reakcja wynikała z tego, że była przyzwyczajona do czegoś innego.
I może tu też tak było.
Nie wyobrażam sobie wybiegać z domu bez pożegnania, prawie z płaczem, zostawiać rodzinę w wigilię... to jakieś takie strasznie nastoletnie zachowanie.
@bloodcarver: ale lekarz też może wziąć pieniążki i pracować 40 -48 h w tygodniu. Tylko że to byłyby niewielkie pieniążki. I większość lekarzy woli pieniążki troszkę większe, więc pracuje dłużej, więcej... i coraz bardziej na "odwal się".
@agresywnaklucha: i wszystkie znały akurat tę? to znaczy, że de facto to dzieci (znajomość kolędy przez nie/przez większość z nich) zdecydowały o wyborze tej, a nie jakiejś weselszej kolędy, nie wychowawczyni. I skoro dzieci tę kolędę znały (skoro potrafiły zaśpiewać słowa, to musiały słyszeć ją dość często wcześniej), to dziwne, że wywarła na nich aż tak pioronujące wrażenie...
Ostatnio rozmawiałam z pewnym znajomym, który tak się składa, że jest księdzem. Prowadził rekolekcje adwentowe w jednej z parafii. Skupił się na Słowie Bożym, tym, co jest napisane w Piśmie Świętym, jak to należy traktować itd. Ku zaskoczeniu tamtejszego proboszcza, te rekolekcje bardzo zainteresowały młodzież, która najpierw przyszła "bo kazali" i "bo bierzmowanie", a potem sami z siebie chcieli po rekolekcjach jeszcze z księdzem dyskutować o tym co mówił. Za to ci "najbardziej wierzący", katolicy "pierwszoławkowi" byli oburzeni. I poszła delegacja do proboszcza, co to on za rekolekcjonistę sprowadził, bo przecież "Biblia bibli, wiara wiarą, a życie życiem" i co on chce, żeby tak w życie wcielać to co napisane?!
jakbym moją znajomą widziała... też kiedyś pożyczyła 1,000 zł na jakieś duperele (typu "a wezmę se i na zakupy pojadę, a co!") w pewnej firmie na P., a potem było wielkie zdziwko, że jak przyszło oddawania, to trzeba oddać 1,500 zł... "oszukiści, złodzieje!" A umowę czytałaś? "A po co, w reklamie mówili..."
a może było tak, że katechetka opowiadała o św. Mikołaju - biskupie, od którego się cała ta tradycja zaczęła - do czego miała prawo, bo wszak na religii powinno się mówić o wierze, o świętych, a nie o magii czy elfach... a jak ktoś ma coś przeciwko, to może nie powinien posyłać dziecka na religię?
I może w pewnym momencie któreś dziecko zapytało: "i co się z nim stało?", na co katechetka zgodnie z prawdą powiedziała, że umarł... i cały dramat?
Wg mnie to katechetka zrobiła rodzicom przysługę, bo mają pretekst, żeby poruszyć ten temat w domu i wyjaśnić co i jak. Niekoniecznie odbierając dziecku magię świąt - przecież zwyczaj obdarowywania się prezentami przez najbliższych to jeden z najpiękniejszych zwyczajów... i można to naprawdę w fajny sposób dziecku pokazać.
Wyrazy współczucia z powodu śmierci Dziadka.
Ale odnosząc się do historii - skoro dziadek szedł na taką (dość poważną) operację, to chyba choćby w małym stopniu, ale jednak liczyliście się z najgorszym?
Po drugie - pielęgniarki nie miały prawa Ci nic powiedzieć. A lekarz po prostu poinformował o zaistniałym fakcie Ciebie - wnuczkę = członka najbliższej rodziny. I oczywiste jest, że dalej tę informację powinnaś przekazać Ty, przecież lekarz nie będzie obdzwaniał dzieci, wnuków, rodzeństwo i dalszych członków rodziny każdego pacjenta, który zmarł...
Irytujące zachowanie tego Gruzina - ok, masz prawo to tak odbierać. Ale co Ci do tego, ile ma dzieci i z iloma kobietami? To samo urządzanie dyskoteki na meleksie - o ile nie jeździcie razem, to co Ci to przeszkadza? Widocznie klientom się podoba, skoro wyciąga dobrą stawkę. Jedni wsiadają do meleksa, bo chcą posłuchać ciekawostek historycznych, inni chcą mieć ubaw, płacą - ich prawo.
Dziewczyna piekielna, bo ewidentnie olewała pracę, którą powinna wykonywać porządnie. Ale większość firm ma system, który takich olewusów pozwala wykryć... i tu pojawiasz się naprawdę piekielna Ty. Bo ok, dziewczyna nowa, może czegoś nie wie, może miała gorszy dzień - jestem w stanie zrozumieć, że w pierwszej kolejności zwróciłaś jej uwagę. Nie podziałało dzień, drugi? Robisz swoje i nie wcielasz się w rolę matki Teresy... A tak przez trzy miesiące robiłaś szefa/firmę w babmuko, poprawiałaś nie swoje błędy, kryłaś dziewczynę, która i tak miała to gdzieś... ta-dam, tytuł frajera roku wędruje do... @Rudax3!
@MyCha: późnym wieczorem = około 21. Rzecz dotyczyła zmiany terminu w dniu następnym, z 11 na 9. Problem był taki, że większość tę wiadomość odebrała (przez tego meila, na fb, ludzie sobie też rozsyłali smsy, dzwonili, do mnie wtedy ta wiadomość dotarła chyba z 5 różnych źródeł, więc jeśli do kogoś nie dotarła, to naprawę musiał się "postarać"), ale spora grupa ludzi stwierdziła, że jak powiedzą, że "oni nie wiedzieli", to zyskają kilka dodatkowych dni/drugi termin. I wtedy zyskali. Potem od wiadomości przekazywanych na karteczkach nie było żadnych odwołań, na zasadzie "obowiązkiem studenta jest wiedzieć". A zajęcia u nas były do 20:30 i zdarzyła się kilka razy kartka po 20 dotycząca następnego dnia.
Wkurzały mnie te kartki, ale prowadzący w pierwszej sytuacji próbował poinformować wszystkich - wysłał meila, wiadomość na fb na grupie, post na swojej stronie na fb - uważam, że to była najlepsza droga, bo co, miał dzwonić do każdego i nie spocząć, dopóki nie obdzwoni kilkuset osób?
Nieobecności co do zasady są właśnie po to, żeby je w takim przypadku wykorzystać, kiedy ze względu na inne zobowiązania na zajęciach być nie można.
A co do informowania - u mnie na studiach była podobna sytuacja, dostaliśmy pewnego razu od prowadzącego meila + wiadomość na grupie na fb o pewnej ważnej rzeczy. Wiadomość przyszła późnym wieczorem, dotyczyła następnego dnia. Część osób postanowiła to wykorzystać, że oni nie zostali poinformowani, że nie mają obowiązku odbierać meili, że nie mają fb, ojojoj. Prowadzący poszedł im na rękę, dla tych "niepoinformowanych" wyznaczył dodatkowy termin. A przez następne 2 lata (mieliśmy z nim różne zajęcia)o wszelkich zmianach informował, wywieszając karteczkę koło drzwi swojego gabinetu. Bo skoro my nie mamy obowiązku czytać meili, to on nie ma obowiązku ich pisać... i niestety na nas spadła konieczność ciągłego sprawdzania, czy aby koło drzwi jakaś karteczka nie wisi.
@justangela: napiszą mu na nagrobku epitafium "tu leży Pan i Władca Asfaltowych Ścieżek. Żył X lat. Odszedł do krainy Wiecznej Sygnalizacji. Miał pierwszeństwo"
;)
Piekielność generuje piekielne zachowania...
Awaria i pkp - zdarza się.
Ale tu wychodzi brak kompetencji pracowników.
Powinna być podana informacja:
"Jest awaria. Szacowane opóźnienie w związku z tym wynosi XX minut, może ulec zmianie. Osoby jadące tą linią prosimy o cierpliwość, osoby przesiadające się na inny pociąg prosimy o kontakt z konduktorem - przedział X w wagonie Y"
- czy coś w tym stylu.
W opisanej sytuacji się nie dziwię, że ludziom puszczały nerwy...
I owszem, urwy i uje nie ruszą pociagu z miejsca, ale z bezislności ludzie czasem tak mają...
a już to "oferujemy kawę/herbatę/wodę" - ale nie ma kawy, herbaty ani wody, to już sytuację z Misia przypomina...
nie wiem czy współczuć czy zazdrościć..?
mi brakuje czasu nawet na podtrzymywanie realnych znajomości z ludźmi, których znam w realnym świecie, a co dopiero na szukanie randomowych ludzi w wirtualu i co więcej, poświęcanie miesiąca na pisanie z osobą, która równie dobrze może być 15-letnią Anią, jak i 57-letnim Stanisławem...
Tak z ciekawość - miejsce dla wózków było zajęte przez inną osobę na wózku czy po prostu przez stojących ludzi?
Ale zgadzam się, że niepełnosprawność nie zwalnia z kultury...
tak nie na temat historii - moją uwagę zwróciła ta obserwacja:
Jeden tata pracuje na laptopie.
Jedna mama grzebie w telefonie.
Jak mężczyzna i z laptopem, to na pewno pracuje, a nie np. przegląda Piekielnych? ;)
Jak kobieta i telefon, to na pewno grzebie na jakichś "pudelkach", a nie np. odpowiada na służbowe meile?
Taka tam ciekawostka społeczno-socjologiczna "na boku".
@Ascara: Ty tak serio? Nigdy w życiu nie zastanawiałam się nad fakturą zakładki do książki... Bardzo dużo czytam, ale jako zakładka służy mi to, co mam pod ręką - paragon, kawałek tekturki, opakowanie po kisielu, ba! jeśli to moja własna książka, a nie z biblioteki, to nawet róg zdarza mi się zagiąć...
odnośnie historii: 20 zł za zakładkę?! Przecież za to już całą książkę można kupić :D
po co wogóle wdawać się z nim w dyskusję, skoro widziałaś, że nie ma sensu? Cena za art jest taka i taka, nie interesują mnie inne opcje współpracy, do widzenia. i niech sobie pisze jak chce, po co odpowiadać?
taak, spoko podejście, jak mieli jechać busem, to byli zdolni do pracy, jak trzeba by było przejść 10 minut piechotą, to nagle angina... u obu...
i w takiej sytuacji to pierwsze, co powinni zrobić, to dyla do roboty (skoro dojście zajmuje 10 minut, bus odjeżdżał o 6.55, a tym razem odjechał 5 minut wcześniej, czyli o 6.50, to doszliby akurat na styk, ewentualnie z 5 minut spóźnieni) i wyjaśnić sytuację z odjazdem. ale łatwiej zostać na chacie, p***** nie robię, a potem się dziwić, że wylecieli. a końcówka - że się nawet cieszą, to tylko dowód na to, że ktokolwiek ich z roboty wywalił, dobrze zrobił.
@Meliana: wiem, problem jest głębszy i leży częściowo w relacjach matka-babcia, częściowo w charakterze babci...może mogłaby pomóc spokojna, rzeczowa rozmowa. a może nie, bo babcia będzie i tak "wiedzieć lepiej". i wtedy pomogłaby tylko wyprowadzka, niestety.
no i trzeba było zawiadomić straż miejską/policję. Są w stanie ustalić, co było w piecu palone, nie muszą złapać na gorącym uczynku.
Po pierwsze brawa dla męża, że schudł. Ale cała ta sytuacja... trochę dziwna. Kilka lat zmieniłam fryzurę. Dość drastycznie. Mnie zmiana się podobała, zebrałam też sporo komplementów od znajomych, ale kiedy przyjechałam do domu, moja mama dość ostro i w niewybrednych słowach skrytykowała mnie - "coś ty ze sobą zrobiła, jak ty teraz wyglądasz, itd." Zrobiło mi się przykro, co zakomunikowałam rodzicielce, jak i to, że moja fryzura to moja sprawa, nie podoba jej się - trudno, mi wręcz przeciwnie i koniec dyskusji. I na tym skończyła się rozmowa na ten temat, a po jakimś czasie mama przyznała, że wyglądam nawet korzystnie, a tamta reakcja wynikała z tego, że była przyzwyczajona do czegoś innego. I może tu też tak było. Nie wyobrażam sobie wybiegać z domu bez pożegnania, prawie z płaczem, zostawiać rodzinę w wigilię... to jakieś takie strasznie nastoletnie zachowanie.
@bloodcarver: ale lekarz też może wziąć pieniążki i pracować 40 -48 h w tygodniu. Tylko że to byłyby niewielkie pieniążki. I większość lekarzy woli pieniążki troszkę większe, więc pracuje dłużej, więcej... i coraz bardziej na "odwal się".
@bloodcarver: tak, świetny pomysł, jechać z potencjalnie poważnie chorym dzieckiem np. z Olsztyna lub Lublina do Niemiec albo Czech...
@agresywnaklucha: i wszystkie znały akurat tę? to znaczy, że de facto to dzieci (znajomość kolędy przez nie/przez większość z nich) zdecydowały o wyborze tej, a nie jakiejś weselszej kolędy, nie wychowawczyni. I skoro dzieci tę kolędę znały (skoro potrafiły zaśpiewać słowa, to musiały słyszeć ją dość często wcześniej), to dziwne, że wywarła na nich aż tak pioronujące wrażenie...
"Bo nam wszystko przeszkadza" - to zdanie oddaje, jaką opinią, zapewne niebezpodstawnie, cieszy się autorka historii i jej rodzina...
Pytanko: skoro na próbach w ogóle nie była ta kolęda grana/śpiewana, to skąd podczas występu dzieci nagle znały tekst i melodię?
Ostatnio rozmawiałam z pewnym znajomym, który tak się składa, że jest księdzem. Prowadził rekolekcje adwentowe w jednej z parafii. Skupił się na Słowie Bożym, tym, co jest napisane w Piśmie Świętym, jak to należy traktować itd. Ku zaskoczeniu tamtejszego proboszcza, te rekolekcje bardzo zainteresowały młodzież, która najpierw przyszła "bo kazali" i "bo bierzmowanie", a potem sami z siebie chcieli po rekolekcjach jeszcze z księdzem dyskutować o tym co mówił. Za to ci "najbardziej wierzący", katolicy "pierwszoławkowi" byli oburzeni. I poszła delegacja do proboszcza, co to on za rekolekcjonistę sprowadził, bo przecież "Biblia bibli, wiara wiarą, a życie życiem" i co on chce, żeby tak w życie wcielać to co napisane?!
jakbym moją znajomą widziała... też kiedyś pożyczyła 1,000 zł na jakieś duperele (typu "a wezmę se i na zakupy pojadę, a co!") w pewnej firmie na P., a potem było wielkie zdziwko, że jak przyszło oddawania, to trzeba oddać 1,500 zł... "oszukiści, złodzieje!" A umowę czytałaś? "A po co, w reklamie mówili..."
a może było tak, że katechetka opowiadała o św. Mikołaju - biskupie, od którego się cała ta tradycja zaczęła - do czego miała prawo, bo wszak na religii powinno się mówić o wierze, o świętych, a nie o magii czy elfach... a jak ktoś ma coś przeciwko, to może nie powinien posyłać dziecka na religię? I może w pewnym momencie któreś dziecko zapytało: "i co się z nim stało?", na co katechetka zgodnie z prawdą powiedziała, że umarł... i cały dramat? Wg mnie to katechetka zrobiła rodzicom przysługę, bo mają pretekst, żeby poruszyć ten temat w domu i wyjaśnić co i jak. Niekoniecznie odbierając dziecku magię świąt - przecież zwyczaj obdarowywania się prezentami przez najbliższych to jeden z najpiękniejszych zwyczajów... i można to naprawdę w fajny sposób dziecku pokazać.
Wyrazy współczucia z powodu śmierci Dziadka. Ale odnosząc się do historii - skoro dziadek szedł na taką (dość poważną) operację, to chyba choćby w małym stopniu, ale jednak liczyliście się z najgorszym? Po drugie - pielęgniarki nie miały prawa Ci nic powiedzieć. A lekarz po prostu poinformował o zaistniałym fakcie Ciebie - wnuczkę = członka najbliższej rodziny. I oczywiste jest, że dalej tę informację powinnaś przekazać Ty, przecież lekarz nie będzie obdzwaniał dzieci, wnuków, rodzeństwo i dalszych członków rodziny każdego pacjenta, który zmarł...
Irytujące zachowanie tego Gruzina - ok, masz prawo to tak odbierać. Ale co Ci do tego, ile ma dzieci i z iloma kobietami? To samo urządzanie dyskoteki na meleksie - o ile nie jeździcie razem, to co Ci to przeszkadza? Widocznie klientom się podoba, skoro wyciąga dobrą stawkę. Jedni wsiadają do meleksa, bo chcą posłuchać ciekawostek historycznych, inni chcą mieć ubaw, płacą - ich prawo.
Dziewczyna piekielna, bo ewidentnie olewała pracę, którą powinna wykonywać porządnie. Ale większość firm ma system, który takich olewusów pozwala wykryć... i tu pojawiasz się naprawdę piekielna Ty. Bo ok, dziewczyna nowa, może czegoś nie wie, może miała gorszy dzień - jestem w stanie zrozumieć, że w pierwszej kolejności zwróciłaś jej uwagę. Nie podziałało dzień, drugi? Robisz swoje i nie wcielasz się w rolę matki Teresy... A tak przez trzy miesiące robiłaś szefa/firmę w babmuko, poprawiałaś nie swoje błędy, kryłaś dziewczynę, która i tak miała to gdzieś... ta-dam, tytuł frajera roku wędruje do... @Rudax3!
@MyCha: późnym wieczorem = około 21. Rzecz dotyczyła zmiany terminu w dniu następnym, z 11 na 9. Problem był taki, że większość tę wiadomość odebrała (przez tego meila, na fb, ludzie sobie też rozsyłali smsy, dzwonili, do mnie wtedy ta wiadomość dotarła chyba z 5 różnych źródeł, więc jeśli do kogoś nie dotarła, to naprawę musiał się "postarać"), ale spora grupa ludzi stwierdziła, że jak powiedzą, że "oni nie wiedzieli", to zyskają kilka dodatkowych dni/drugi termin. I wtedy zyskali. Potem od wiadomości przekazywanych na karteczkach nie było żadnych odwołań, na zasadzie "obowiązkiem studenta jest wiedzieć". A zajęcia u nas były do 20:30 i zdarzyła się kilka razy kartka po 20 dotycząca następnego dnia. Wkurzały mnie te kartki, ale prowadzący w pierwszej sytuacji próbował poinformować wszystkich - wysłał meila, wiadomość na fb na grupie, post na swojej stronie na fb - uważam, że to była najlepsza droga, bo co, miał dzwonić do każdego i nie spocząć, dopóki nie obdzwoni kilkuset osób?
@Habiel: no tak, i właśnie w takiej sytuacji mogłabyś wykorzystać nieobecność na zajęciach...
Nieobecności co do zasady są właśnie po to, żeby je w takim przypadku wykorzystać, kiedy ze względu na inne zobowiązania na zajęciach być nie można. A co do informowania - u mnie na studiach była podobna sytuacja, dostaliśmy pewnego razu od prowadzącego meila + wiadomość na grupie na fb o pewnej ważnej rzeczy. Wiadomość przyszła późnym wieczorem, dotyczyła następnego dnia. Część osób postanowiła to wykorzystać, że oni nie zostali poinformowani, że nie mają obowiązku odbierać meili, że nie mają fb, ojojoj. Prowadzący poszedł im na rękę, dla tych "niepoinformowanych" wyznaczył dodatkowy termin. A przez następne 2 lata (mieliśmy z nim różne zajęcia)o wszelkich zmianach informował, wywieszając karteczkę koło drzwi swojego gabinetu. Bo skoro my nie mamy obowiązku czytać meili, to on nie ma obowiązku ich pisać... i niestety na nas spadła konieczność ciągłego sprawdzania, czy aby koło drzwi jakaś karteczka nie wisi.
@justangela: napiszą mu na nagrobku epitafium "tu leży Pan i Władca Asfaltowych Ścieżek. Żył X lat. Odszedł do krainy Wiecznej Sygnalizacji. Miał pierwszeństwo" ;)
Piekielność generuje piekielne zachowania... Awaria i pkp - zdarza się. Ale tu wychodzi brak kompetencji pracowników. Powinna być podana informacja: "Jest awaria. Szacowane opóźnienie w związku z tym wynosi XX minut, może ulec zmianie. Osoby jadące tą linią prosimy o cierpliwość, osoby przesiadające się na inny pociąg prosimy o kontakt z konduktorem - przedział X w wagonie Y" - czy coś w tym stylu. W opisanej sytuacji się nie dziwię, że ludziom puszczały nerwy... I owszem, urwy i uje nie ruszą pociagu z miejsca, ale z bezislności ludzie czasem tak mają... a już to "oferujemy kawę/herbatę/wodę" - ale nie ma kawy, herbaty ani wody, to już sytuację z Misia przypomina...
nie wiem czy współczuć czy zazdrościć..? mi brakuje czasu nawet na podtrzymywanie realnych znajomości z ludźmi, których znam w realnym świecie, a co dopiero na szukanie randomowych ludzi w wirtualu i co więcej, poświęcanie miesiąca na pisanie z osobą, która równie dobrze może być 15-letnią Anią, jak i 57-letnim Stanisławem...
Tak z ciekawość - miejsce dla wózków było zajęte przez inną osobę na wózku czy po prostu przez stojących ludzi? Ale zgadzam się, że niepełnosprawność nie zwalnia z kultury...
tak nie na temat historii - moją uwagę zwróciła ta obserwacja: Jeden tata pracuje na laptopie. Jedna mama grzebie w telefonie. Jak mężczyzna i z laptopem, to na pewno pracuje, a nie np. przegląda Piekielnych? ;) Jak kobieta i telefon, to na pewno grzebie na jakichś "pudelkach", a nie np. odpowiada na służbowe meile? Taka tam ciekawostka społeczno-socjologiczna "na boku".
@Ascara: Ty tak serio? Nigdy w życiu nie zastanawiałam się nad fakturą zakładki do książki... Bardzo dużo czytam, ale jako zakładka służy mi to, co mam pod ręką - paragon, kawałek tekturki, opakowanie po kisielu, ba! jeśli to moja własna książka, a nie z biblioteki, to nawet róg zdarza mi się zagiąć... odnośnie historii: 20 zł za zakładkę?! Przecież za to już całą książkę można kupić :D
po co wogóle wdawać się z nim w dyskusję, skoro widziałaś, że nie ma sensu? Cena za art jest taka i taka, nie interesują mnie inne opcje współpracy, do widzenia. i niech sobie pisze jak chce, po co odpowiadać?
taak, spoko podejście, jak mieli jechać busem, to byli zdolni do pracy, jak trzeba by było przejść 10 minut piechotą, to nagle angina... u obu... i w takiej sytuacji to pierwsze, co powinni zrobić, to dyla do roboty (skoro dojście zajmuje 10 minut, bus odjeżdżał o 6.55, a tym razem odjechał 5 minut wcześniej, czyli o 6.50, to doszliby akurat na styk, ewentualnie z 5 minut spóźnieni) i wyjaśnić sytuację z odjazdem. ale łatwiej zostać na chacie, p***** nie robię, a potem się dziwić, że wylecieli. a końcówka - że się nawet cieszą, to tylko dowód na to, że ktokolwiek ich z roboty wywalił, dobrze zrobił.
@Meliana: wiem, problem jest głębszy i leży częściowo w relacjach matka-babcia, częściowo w charakterze babci...może mogłaby pomóc spokojna, rzeczowa rozmowa. a może nie, bo babcia będzie i tak "wiedzieć lepiej". i wtedy pomogłaby tylko wyprowadzka, niestety.