Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Autoryzacja żądania nie powiodła sięx

 

#91275

przez ~wyrodnacorka ·
| Do ulubionych
Z góry przepraszam za błędy, ale jeszcze mnie trzęsie na myśl o tym, co zrobili moi rodzice. Może być długo.

Krótki rys historyczny. Moi rodzice mieszkają na takiej wsi, że są w niej dokładnie 4 domy. Autobus, czy komunikacja miejska nie istnieją. Mam starszego o 5 lat brata, który skończył technikum i aktualnie jeździ na tirach oraz zaczął budowę, jako 5 dom na wiosce. Ja wyprowadziłam się do miasta wojewódzkiego na studia i tam już zostałam. Mam córkę i partnera (ślubu oboje nie chcemy, mimo wspólnego potomka). Wszystkie zabawki, ciuchy miałam po bracie, jeśli coś dostałam to sukienkę z lumpa, a nowe ciuchy tylko od cioci i babci. Książki do szkoły musieli kupić mi nowe, bo zmieniała się podstawa programowa.

Mój ojciec pół roku temu miał wylew. Ma niedowład lewej części ciała i zakaz prowadzenia pojazdów. Matka prawa jazdy nie miała nigdy. Teraz zażądali, abym się nimi zajęła, bo z ojcem trzeba do szpitala i na rehabilitację jeździć. Wskazałam im adres domu starców, który leży kilka wiosek dalej i na tym skończyłam temat.

Teraz pewnie sobie myślicie, że jestem bezczelną córką, która na własnych rodziców się wypięła. Otóż nie. Dostali to na co zasłużyli.

W moim domu od zawsze to brat był ważniejszy. To brat miał zajęcia dodatkowe z języka, to brat dostał samochód, aby mógł wygodnie dojeżdżać do technikum. To on dostał pieniądze na zakup działki i początki budowy domu. To na niego przepisana jest część domu. A co ja dostałam od rodziców? Rok utrzymania na studiach.

Do podstawówki i gimnazjum zabierał mnie bus. Do liceum jednak musiałam dostać się sama. Chodziłam więc co rano 3 kilometry do większej wioski, gdzie jeździł PKS. Gdy dowiedziała się o tym moja babcia, która właśnie w mieście, gdzie liceum miałam, mieszkała, wkurzyła się na rodziców i zaoferowała, abym w tygodniu mieszkała u niej. Więc w tygodniu mieszkałam u niej, a ona sama spała na kanapie do momentu aż zdałam na prawko. Na wakacje po 18 moi znajomi wpadli na pomysł, aby pojechać do Niemiec do pracy. To były jeszcze te czasy, gdy można było tam dobrze zarobić. Po 2 miesiącach stać było mnie na proste auto i prawo jazdy, ale babcia odradziła mi je robić. Kazała odłożyć sobie na mieszkanie i miała rację. Sama na urodziny sprezentowała mi kurs. Rodzice mieli kupić mi auto, a ostatecznie z łaską pożyczali swoje na dojazd do szkoły.

Tak jak wspomniałam, pierwszy rok studiów opłacili mi rodzice. Na wakacjach pomiędzy 1, a 2 rokiem, gdy również pojechałam za granicę, stwierdzili, że przecież na studia tam sobie zarobiłam. Wtedy odkładałam intensywnie na mieszkanie, bo nie podobało mi się mieszkanie w małym pokoju za cenę 1000 zł (dziś pewnie już ten pokój kosztowałby około 1600 zł). Przeniosłam się na studia zaoczne i normalnie pracowałam. Tymczasem brat dostał od rodziców pieniądze na ADRy- nie wiem dokładnie ile, ale podobno już wtedy były bardzo drogie, co rodzice podkreślali.

Na studiach poznałam mojego partnera. Praktycznie od razu między nami zaiskrzyło. Zamieszkaliśmy ze sobą na wynajmowanym mieszkaniu, a gdy właścicielka przyszła z podniesieniem czynszu, stwierdziliśmy, że bierzemy kredyt. Jego rodzice dali nam pieniądze na podstawowe meble. Tymczasem moi zaczęli na mnie krzyczeć (dosłownie krzyczeć), że wkopuję się w długi, a mieszkanie mi nie jest potrzebne, bo dostanę dom. Podziękowałam. Potem zapytali się, czy ja myślę, że oni mi coś na to mieszkanie dadzą. Odpowiedziałam szczerze, że wiem, że nie, bo nigdy mi nic nie dali. I szambo wybiło.
Dowiedziałam się, że poświęcili dla mnie wszystko i uwaga: dali mi książki, auto na dojazdy do liceum (co bardziej wymusiła babcia) i uwaga, zabierali mnie do lekarzy! I to prywatnie!

Roześmiałam się im w twarz. Powiedziałam, że to były ich zasrane obowiązki jako rodziców i nic nie jestem im dłużna. Od razu pojechałam do babci i gdy tylko przeszłam przez jej próg, to się rozpłakałam. Stwierdziłam wtedy, że rodzice mnie nienawidzą. Babcia nic na to nie odpowiedziała, bo nie było sensu, aby zapewniała mnie o ich miłości, bo wiedziała, że cała uwaga była na moim bracie, nie na mnie.

Nie rozmawiałam z rodzicami do dnia śmierci babci, która zmarła w wieku 92 lat we śnie. Z jednej strony cieszyłam się, że odeszła w swoim łóżku, w swoim domu. Z drugiej jej śmierć mnie zaskoczyła i bardzo to przeżyłam. Babcia nie zostawiła testamentu, więc mieszkanie odziedziczyła matka i jej rodzeństwo. Cały pogrzeb organizowała moja ciocia, która dała mi 5 tysięcy "od babci", które babcia miała zamiar mi wręczyć, gdy skończę studia- za pół roku. Bardzo mnie to wzruszyło, że babcia pomyślała o mnie, a ciocia, że obietnicę, jaką dała babci, wypełniła. Tajniakiem oczywiście, bo tylko ona wiedziała, gdzie babcia schowała pieniądze na czarną godzinę.

Od pogrzebu babci rodzice zaczęli się do mnie odzywać. O ile wcześniej dostawałam od nich telefon raz w tygodniu i uznawałam to za częsty kontakt, tak potem próbowali ze mną rozmawiać kilka razy w tygodniu. Nie wykazywałam jednak chęci, bo każda rozmowa sprowadzała się do mojego brata. Szybko wróciliśmy do 20 minutowych rozmów raz w tygodniu.

Gdy zaszłam w ciążę, oświadczyłam to rodzicom i zobowiązali się być najlepszymi dziadkami. Najlepsze dziadki widziały swoją wnuczkę ze trzy-cztery razy i to tylko dlatego, że my do nich przyjechaliśmy. Obecnie Nina ma 2 lata. Z drugimi dziadkami bez problemu mogę ją zostawić, moich rodziców się boi, jako obcych osób. Nic dziwnego. Tymczasem dzieci mojego brata, siedzą u dziadków non stop, a moi rodzice są nimi zachwyceni. Raz mieli przebłysk i KAZALI mi moją przywieźć, aby poznała swoje kuzynostwo. Powiedziałam, że nie. To wygarnęli mi, że odcinam ich od dziecka oraz, że jestem samolubną egoistką i tego samego uczę jej.

I dochodzimy do punktu zapalnego. Jak można się domyśleć, z rodzicami nie czuję żadnej więzi, nie chcę już od nich nic poza świętym spokojem. Gdy ojciec dostał wylewu, pojechałam do szpitala, jeździłam z matką do sklepu i chwilę z nią zamieszkałam, a brat, mimo że do domu rodzinnego ma 15 minut autem, olał temat, bo "on jest w trasie". Jego dziewczyna moich rodziców nie lubi i powiedziała, że się angażować nie będzie.

Na koniec zamiast usłyszeć dziękuję, usłyszałam, że tak powinno być zawsze, a nie, że ZACHCIAŁO MI SIĘ iść na studia i mieć własne życie. Powiedziałam, że jak chcieli mieć służącą, to trzeba było ją zatrudnić, a nie robić sobie kolejne dziecko.

Urwałam kontakt. Jednak gdy zadzwonił mój brat w ubiegłym tygodniu, myślałam, że ojca ostatecznie szlag trafił. Okazało się, że nie, tylko ja od rodziców nie odbieram, a od niego czasem tak. Przekazał mi rodziców do słuchawki, którzy KAZALI mi wybrać urlop, bo z ojcem trzeba jeździć do rehabilitanta i lekarza, a mój brat wraca na trasę. Powiedziałam, że chyba ich coś boli. Rzucili, że mnie wydziedziczą. Kazali przyjechać po moje rzeczy, bo je inaczej spalą.

Zostawiłam Młodą u drugich dziadków i tego samego dnia z partnerem pojechaliśmy po resztki moich rzeczy. Wtedy rzucili się na mnie, że dali mi wszystko, a ja się od nich odwracam. Kazali zapomnieć, że cokolwiek po nich dostanę. Nawet dobrego słowa. A ten pokraka (wskazali na mojego partnera) tylko potrafił mi bachora zrobić i z niego nic nie ma. Nawet go nie znają. Na koniec KAZALI zostać i jeździć do lekarzy z ojcem, bo to MÓJ OBOWIĄZEK!

Powiedziałam, że obowiązek miałabym wobec babci, która mnie kochała i o mnie myślała. Wobec nich obowiązek ma mój brat. Poszło na całego. Między innymi padło coś takiego.
- Nie tak Cię wychowaliśmy!
-Wcale mnie nie wychowaliście! Mieliście mnie w dupie, bo brat był ważniejszy, więc niech teraz się wami zajmuje.
- Wydziedziczmy Cię!
- A bardzo proszę! Dajcie tylko znać kiedy, bo też ode mnie żadnych alimentów nie dostaniecie.


Gdy pakowałam ostatnie rzeczy w ciszy, matka jeszcze raz podeszła. Przeprosiła, mówiąc że ma z ojcem trudny okres. Powiedziałam, że mnie to nie obchodzi. To ich kłopoty, nie moje. Poprosiła o pomoc. I miałam przez chwilę myśl, że się ugnę. Ale potem przypomniałam sobie ich wdzięczność za pomoc, gdy ojciec był w szpitalu. Kazałam matce spadać i powiedziałam, że dom starców znajduje się w Piekiełkowie.

Wróciłam do domu i płakałam, ale teraz już czuję odrobinę ulgi. Nie chcę być takim rodzicem i nie wyobrażam sobie, abym mogła moje dziecko traktować ,tak jak oni mnie. Nie wiem czy jestem piekielna ja czy oni czy razem wszyscy. Nieważne. Napisałam to chyba po to, aby się trochę uspokoić.

rodzina

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (199)

#91286

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna współlokatorka.

Trafiło mi się mieszkanie w interesującej mnie lokalizacji i dobrej cenie, a co najlepsze z tylko jedną osobą. Wziąłem w ciemno i to był błąd.

Moja współlokatorka, oprócz tego że była studentką, okazała się wykonawczynią "najstarszego zawodu na świecie". Myślała, że da radę to ukryć, ale jak w ciągu jednego dnia, godzina po godzinie, przyszło siedmiu chłopów, to nie dało się nie domyślić. Sama też to wyczuła, bo przyszła do mnie i mi o wszystkim opowiedziała. Zaproponowała nawet, że będzie mi odpalać jakieś tam pieniądze za przymykanie oka i niemówienie właścicielowi mieszkania. Ja na to, że czerpanie zysków z prostytucji przez osoby trzecie jest przestępstwem i nie chcę od niej pieniędzy, ale ogólnie nie przeszkadza mi jej profesja, dopóki nie dochodzi do żadnych ekscesów i awantur w mieszkaniu i nie zamierzam nic mówić właścicielowi, bo chcę tylko w spokoju mieszkać.

Tak też mieszkaliśmy sobie przez kilka miesięcy, wszystko było dobrze, ale pewnego razu jednak doszło do awantury.

Siedzę sobie przy kompie, gram w grę, a tu pukanie do pokoju. Otwieram, a ona mówi, że ma kłopotliwego klienta i żebym pomógł jej go wyprowadzić. Mówię:
- No już się rozpędziłem, żeby się z jakimiś kur***rzami szarpać.
- Proszę, zapłacę ci.
Ponownie jej wytłumaczyłem, że nie chcę zostać przestępcą i dodałem, że niech sama chłopa ogarnie, bo jak zacznie robić dym, to dzwonię po bagiety. Przez kilka minut było słychać krzyki obojga, ale facet w końcu poszedł. Zniszczeń żadnych w części wspólnej nie zauważyłem, więc temat zamknięty.

Innym razem miała chyba kryzys psychiczno-zawodowy, bo pijana napadła mnie w kuchni i zaczęła się żalić. A, bo że ona tak nie chce, ale musi, a bo że pracy normalnej nie ma (bezrobocie 3%, najniższe w UE, serio?) i że życie jest takie złe. Że pewnie źle o niej myślę i ją oceniam. Starałem się ją pocieszyć:
- Nie myślę o tobie źle, nie oceniam cię, nie postrzegam cię nawet jako istoty ludzkiej.

Akcja z awanturującym się klientem (powinna przyjmować tylko w garniturach ;)) powtórzyła się raz jeszcze. Tym razem jednak gość był wyjątkowo uparty i tak darł mordę, że bałem się, że sąsiedzi usłyszą. Wyszedłem więc do niego i mówię:
- Gościu, krótka piłka. Albo wy****dalasz, albo dzwonię po pały i wszyscy się dowiedzą jak się nazywasz, i że chodzisz na k**wy.
Momentalnie się uspokoił i wyszedł.

Potem stwierdziłem, że jak tu zostanę to albo ktoś mi ożeni kosę, albo coś gorszego i się wyprowadziłem.

współlokatorka

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (125)

#91284

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna babcia.

Kiedy miałam jakieś 12-13 lat kupiłam mojej babci na Boże Narodzenie szkatułkę na biżuterię. Nic specjalnego, ale musiałam jakiś czas odkładać na nią swoje kieszonkowe. Szkatułka była jednocześnie pozytywką, po otworzeniu grała muzyka i kręciła się do niej mała balerina.

Babcia prezent przyjęła, podziękowała i tu mogłaby się ta historia zakończyć gdyby nie to, co wydarzyło się następnego dnia.

Wydaje mi się, że nie miałam być tego świadkiem, ale tak wyszło, że zobaczyłam jak babcia daje tę szkatułkę mojej młodszej kuzynce. Na moją uwagę, że przecież to jest mój prezent dla niej, babcia nakrzyczała na mnie i powiedziała, że teraz to należy do niej i może z tym zrobić, co chce.

Pamiętam, że strasznie się wtedy popłakałam, nie mogłam zrozumieć dlaczego babcia to zrobiła. Mama mojej kuzynki próbowała się za mną wstawić, ale babcia powiedziała, że nikt jej nie będzie mówił, co ma robić.

Mam teraz prawie 40 lat, ale dalej jak o tym pomyślę, to jest mi bardzo przykro.

Próbowałam o tym kilka lat temu z babcią porozmawiać, ale wg niej taka sytuacja w ogóle nie miała miejsca...

babcia prezent

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (121)

#91270

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ponieważ praca w nowej firmie okazała się strzałem w kolano (pruski dryl, mobbing, krzyki, grożenie pracownikom, demonstracje władzy, mikromanagement, wymaganie czytania w myślach i bycia w dwóch miejscach w jednym czasie oraz szef, który nie nadaje się do zarządzania czymkolwiek), stwierdziłam, że nic tam po mnie i niedawno ponownie zaczęłam szukać czegoś nowego. Odzew jest na szczęście spory - z większością firm jestem na razie na etapie wstępnych rozmów, ale w dwóch doszłam już dość daleko.

Firma nr 1. Praca marzeń. Znany skandynawski koncern, pasuje mi wszystko - od zarobków, przez zakres obowiązków, kulturę pracy, po szefa. Pierwszą rozmowę odbyłam przez Teams z rekruterem z HR. Stwierdził, że zrobiłam na nim fantastyczne wrażenie i bardzo chętnie zarekomenduje mnie szefowi. Będzie w kontakcie, bo musi jeszcze przeprowadzić kilka/kilkanaście rozmów z innymi kandydatami. Odezwał się po kilku dniach i umówił mnie na rozmowę w biurze z moim potencjalnym szefem.

Rozmowa z szefem poszła jeszcze lepiej, po niej byłam już bardzo nakręcona, że chcę tę pracę. Po kilku dniach ponownie odezwał się rekruter, mówiąc, że ja również wywarłam fantastyczne wrażenie i widzą mnie w tej roli, ale że szef musi jeszcze odbyć kilka rozmów z innymi kandydatami, którzy doszli do tego etapu, tak więc prosi o jeszcze trochę cierpliwości i będzie się odzywał w sprawie następnych kroków.

Po kilku dniach faktycznie dostałam mail, w którym rekruter poinformował mnie, że pomyślnie przeszłam proces rekrutacji, ale że chcą jeszcze zorganizować zapoznawczą videorozmowę z jakąś panią o imieniu Petra, z którą miałabym blisko współpracować, żeby zobaczyć, czy jest między nami chemia i jak się będziemy dogadywać. Jeżeli wszystko pójdzie ok, ustalimy warunki kontraktu. Miałam podać, kiedy byłabym dostępna, a on wyśle l ink do spotkania. Odpisałam, że z wyjątkiem dnia, kiedy miałam wracać z urlopu, praktycznie codziennie, podałam najbardziej optymalne godziny i… cisza. Było to ponad 2 tygodnie temu, a rekruter jakby zapadł się pod ziemię. Po tygodniu wysłałam przypominający mail, nadal brak odpowiedzi. Po kolejnym tygodniu zadzwoniłam do niego i nagrałam się na pocztę - brak reakcji.

I nie wiem, co się stało (jeśli umarł lub odszedł z firmy, ktoś powinien przejąć jego obowiązki i się skontaktować, jeśli wybrali kogoś innego lub zrezygnowali z obsadzania stanowiska, też powinni dać znać). Nie wiem też, co mam robić. Zależy mi na tej pracy (a przynajmniej chciałabym mieć jasną sytuację, tak czy nie), ale nie mam pojęcia, do kogo mam się dobijać, skoro rekruter nie reaguje. Próbowałam znaleźć tę Petrę przez LinkedIn i skontaktować się z nią bezpośrednio, ale są 3 osoby o tym imieniu i nie wiem, która jest tą właściwą. Mam również numer komórki tego szefa (rozmowę z nim miałam po 18, więc miałam do niego zadzwonić, żeby wpuścił mnie do budynku), z tym że on mówił, że procesem rekrutacyjnym zajmuje się wyłącznie ten rekruter, on nie ma na to czasu i nie chce, żeby mu zawracać głowę. Tak więc nie wiem, co dalej. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł, niech się podzieli.

Firma nr 2. Znany niemiecki koncern. Najpierw rozmowa z rekruterem, poszła świetnie, potem rozmowa z jakimś managerem w monachijskim biurze, też poszła świetnie, następnie videorozmowa z panią prezes (mieszka we Anglii). Rozmowę miałam dzisiaj. Bardzo dobrze nam się ze sobą rozmawiało, pani bardzo kompetentna, a przy tym normalna, sympatyczna, bez zadęcia i rozdmuchanego ego. Podkreślała, jak ważna jest dla niej komunikacja, wzajemny szacunek, zrozumienie, ale też humor i dobra atmosfera w firmie. Zamiast planowanych 45min, rozmawiałyśmy prawie półtorej godziny. Ustaliłyśmy jeszcze finanse, pani stwierdziła, że bardzo chętnie widziałaby mnie na tym stanowisku, bo widać, że dobrze się rozumiemy i do usłyszenia niebawem. Czyli jest plan B, jeśli nic nie wyjdzie z tą pierwszą firmą.

Jakieś 10 minut później ktoś do mnie dzwoni z brytyjskiego numeru. Pani prezes przeprasza, że zawraca głowę, ale przypomniała sobie, że nie spytała mnie o jeszcze jedną rzecz - kiedy mogę zacząć. Odpowiedziałam, że 1 sierpnia (co już podałam zarówno w formularzu aplikacyjnym, jak i podczas rozmowy z rekruterem oraz pracownikiem biura). W tym momencie pani prezes dostała wścieku i zaczęła na mnie krzyczeć. Że to jest "unacceptable", przecież mamy dopiero maj, ile ona ma czekać, ona potrzebuje już. Jakbym nagle rozmawiała z inną osobą. Tłumaczę, że nie mogę od obecnego pracodawcy odejść z dnia na dzień, obowiązuje mnie okres wypowiedzenia. "Ale chyba możesz sobie załatwić, żeby cię wcześniej puścili? Czy jest to dla ciebie za trudne?!" Odpowiadam, że owszem, mogę spróbować, ale takie rozmowy odbywa się dopiero mając podpisaną umowę o pracę w nowym miejscu, a nie na etapie rekrutacji, bo odejść, zwłaszcza wcześniej, trzeba mieć dokąd. Coś odburknęła i się rozłączyła.

Co za szczęście, że odkryła się tak wcześnie i oszczędziła mi czasu dalszej rekrutacji. Jeżeli pozwala sobie na krzyk na kandydata, to mogę sobie wyobrazić, jak traktuje pracowników, kiedy tylko coś pójdzie nie po jej myśli. Często spotykałam się z tym, że kobiety na bardzo wysokich stanowiskach były mega agresywne, tutaj zanosiło się, że ta pani będzie miłym wyjątkiem, ale nie. Chwała niebiosom, że dowiedziałam się tego na tym etapie, a nie po podpisaniu umowy i rozpoczęciu pracy.

Numer 3 - tutaj zbiorczo. Dostaję sporo ofert od różnych rekruterów, którzy znaleźli mnie na LinkedIn i przysyłają oferty z opisem stanowisk i prośbą o kontakt, jeśli będę zainteresowana. Jeśli oferta brzmi ciekawie, natychmiast oddzwaniam, i co? Za każdym razem słyszę, że nieaktualne, że stanowisko jest już dawno obsadzone. To skoro stanowisko jest obsadzone, po co wypisują do ludzi i zawracają głowę?

Rekrutacja

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (137)

#91283

przez ~shopassistent ·
| Do ulubionych
Dodam jeszcze jedną historię o pracy w sklepie odzieżowym.

Oczywiście, o zachowaniu klientów. Był to sklep spod szyldu taniej sieciówki, w tamtych czasach na wyprzedażach ceny zaczynały się od 5zł. Był koniec sierpnia, mnóstwo przecenionych letnich rzeczy, w tym strojów kąpielowych. Jak może wiecie, a może nie, stroje kąpielowe damskie mają na majtkach przyklejoną plastikową "podpaskę", która ma na celu zachowanie jako takiej higieny, gdyż mimo, że jest zakaz przymierzania bielizny na gołe części intymne, wiele klientek to robi.

Ogarniam sobie standardowy wyprzedażowy burdel, gdzie ludzie rzucają niechciane ciuchy byle gdzie i widzę jak jedna z klientek bierze kilka strojów kąpielowych i ze wszystkich odkleja te podpaski. Podchodzę, zagaduję, że nie wolno itd, a ta mi wypala:
- Ja psze pani muszę, bo jak przymierzam te stroje, to mnie ten plastik w c*pę pije!

sklep

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (117)

#91276

przez ~BeznickuOo ·
| Do ulubionych
Na jakimś portalu czytałam historię dziewczyny, która miała unikatową kolekcję Harry'ego Pottera i matka pod jej nieobecność oddała książki w prezencie jakiemuś dziecku.

Za czasów sprzed Neostrady jeszcze, mieszkając na wsi, dostawałam katalog z książkami. Wybieraliśmy jakieś pozycje, potem opłata itp. Większość książek trafiała do mnie na półkę. I większość szła jako prezent. Bo mój ojciec, zamiast kupić coś, kazał oddawać jakąś książkę.

Jak byłam młodsza, stwierdził, że ja i moje rodzeństwo nie potrzebujemy pluszaków i kazał nam je spakować i oddać dzieciom kolegi.

U was też tak było? Niby wasze ale nie do końca?

Dzieciństwo

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 106 (116)

#91281

przez ~shopassistent ·
| Do ulubionych
Pracowałam kiedyś w sklepie odzieżowym w galerii handlowej, ale dziś taka, która utkwiła mi mocno w pamięci i często ją przytaczam, gdy ktoś mnie pyta czy nie chciałabym wrócić do pracy w handlu.

Nie, nie chciałabym, a jednym z powodów są tego typu klienci.
Do sklepu często przychodziła kobieta 25-30 lat, kupowała rzeczy za kilka stów, a w dozwolonym terminie większość oddawała. Standardowo sprawdzano stan rzeczy i metki. Czasem rzeczy były przybrudzone lub lekko śmierdzące, ale polityka firmy nakazywała także takie rzeczy przyjmować, bo takie wady mogą powstać już w sklepie podczas przymierzenia. Wszyscy pracownicy przypuszczali, że kobieta zwyczajnie wypożycza sobie rzeczy, ponosi raz i oddaje. Jako szeregowi pracownicy nie mogliśmy z tym zrobić, bo kierownictwo wolało to tolerować niż narazić się na negatywne opinie.

Pewnego dnia, gdy byłam na sklepie wezwała mnie koleżanka z kasy, abym przyjęła zwrot. Jest i nasza stała klientka.
Standardowo przeprowadzam procedurę i sprawdzam pobieżnie rzeczy, w tym jasne szorty. Zamieram. Spodenki są kolokwialnie mówiąc obsrane. Patrzę na klientkę, ona na mnie i wypala:
- No co? Takie już kupiłam! W domu zauważyłam!
Wybaczcie, ale... tego nie dało się nie zauważyć. To nie była draska. To była wielka brązowa plama na pół dupy. Na jasnym, prawie białym kolorze.

Powiem szczerze, zgłupiałam, postanowiłam zadzwonić do kierowniczki. Znałam politykę firmy, ale to już była gruba przesada. Kierowniczka powiedziała, żebym te spodnie odłożyła i poprosiła, aby klientka przyszła następnego dnia,gdy ona będzie na zmianie.
Klientka oczywiście wykłócała się, że ona nie ma czasu, że w ogóle wstyd takie gacie sprzedać i jeszcze powinna nas oskarżyć za sprzedawanie takiego, nomen omen, gówna.

Niemniej przyszła następnego dnia. Od progu zaczęła się wydzierać na personel, że to skandal, że ona musi znowu przychodzić i wykłócać się o pieniądze.
Kierowniczka z nią porozmawiała i finalnie oddała kasę. Laska wyszła z satysfkacją i głupim uśmieszkiem. Nadal kontynuowała swój proceder.
Nie wiem, co jest gorsze - że ludzie robią takie rzeczy, czy, że w imię nie wiadomo czego sklepy na to pozwalają.

sklep

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (101)

#91280

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co się właśnie odwaliło, to ja nie wiem...

Byłem właśnie dzisiaj na imprezie plenerowej w moim miasteczku. Muzyka na żywo, budki z piwem, kiełbasy i szaszłyki z grilla, takie tam, jak to na tego typu imprezach. Po kilku piwach przycisnęło mnie na pęcherz i odkryłem wówczas, że mądre głowy odpowiedzialne za organizację tej imprezy uznały, że 5 toi-toi'ów na kilka tysięcy osób w zupełności wystarczy. Efektem były kilkusetmetrowe kolejki. Żeby było śmieszniej, za luksus ten trzeba było jeszcze zapłacić, bo sralnio-szczalni owej pilnował rasowy dziadek klozetowy, który domagał się opłat. Nawet bym zapłacił, ale nie będę stał godzinę w kolejce żeby spuścić jaszczura ze sznura, zwłaszcza że zbyt długie wstrzymywanie moczu jest niezdrowe. Jesteśmy wszakże w parku, więc udałem się między drzewa, wyciągnąłem ptaka i robię swoje. Wtem słyszę krzyki:

- Co to k*** ma być?! Nie ma takiego szczania! Czekaj w kolejce i płać jak wszyscy!

Niewiarygodne, ale to dziadek klozetowy we własnej osobie przybiegł tu za mną, by skarcić mnie za nielegalne odlewanie się pod drzewem.
Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy w tej sytuacji i którą natychmiast ubrałem w słowa, była:

- Co ty, pe***em jesteś, że przyszedłeś mi się na fujarę gapić?

Na takie dictum dziadek się wnerwił i rzucił się z pięściami. Uchyliłem się przed ciosem i skontrowałem w szczękę, nie za mocno, żeby nie zrobić krzywdy, ale żeby się opamiętał. Zaznaczam, że cały czas lewą ręką trzymałem pytonga i oddawałem mocz. Dziadyga, wyraźnie zszokowany, trzymając się za ryj, zrezygnował z dalszych ataków. Obrzucił mnie jedynie inwektywami oraz groźbami, po czym wrócił pilnować swojego zaszczanego biznesu.

A to wszystko z powodu głupiej złotówki, którą chętnie bym mu zapłacił za tego toi-toi'a, gdyby tylko nie trzeba było do niego stać godzinę w kolejce.

impreza dziadek klozetowy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (132)

#91243

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Gdy pisałam poprzednią historie, przypomniała mi się sytuacja z zeszłego miesiąca. Mnie tam akurat to rozśmieszyło, ale owszem, to jest piekielne.

Jestem zatrudniona przez MOPS na umowę-zlecenie jako asystent osoby niepełnosprawnej. Wypłata przychodzi z MOPS-u i tak też skrótowo to określamy razem ze znajomą, która również pracuje jako asystent - kasa z MOPS-u. Informujemy się nawzajem, czy pieniądze już wpłynęły, tzn. częściej ja ją, niż ona mnie - mój bank szybciej księguje ten wpływ, zazwyczaj mam pieniądze tak z pół godziny do godziny wcześniej niż ona.

Jadę autobusem komunikacji miejskiej, telefon mi zabrzęczał, o, jest kasa. Na razie zwrot za taksówki, wypłata będzie albo trochę później, albo jutro (to są dwa oddzielne przelewy). Ponieważ nie bardzo miałam jak napisać wiadomości (tłok w autobusie i jedna ręka była mi potrzebna do utrzymania równowagi), a mam gdzieś zakodowane "zawiadomić Magdę o kasie", to dzwonię i rzucam w słuchawkę:

- No cześć Magda, przyszła kasa z MOPS-u, na razie zwrot kosztów za taksówki, jadę to wydać.

Po czym nasłuchałam się kąśliwych komentarzy o patologii żyjącej z zasiłków mopsowskich "no patrz pani, nawet już im za taksówki płacą!".

Nie wiesz, nie znasz sytuacji - nie oceniaj.

relacje_miedzyludzkie

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 110 (150)

#91269

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko o tym, jak młoda dziewczyna, może ze stresu lub braku doświadczenia, jest piekielna sama dla siebie.

Sezon komunijny, ja matka chrzestna, chcę wyglądać na imprezie jak człowiek. Idę po nowe buty. Wyboru wielkiego nie mam, idę do sieciówki, przymierzam, pasują, biorę! Idę do kasy, na pudełku cena 89,99 zł. Zaglądam do portfela, z ulgą stwierdzam, że mam 90 zł w drobnych banknotach, a nie 100 czy 200; daję ekspedientce 50 zł, 20 zł i dwa razy 10 zł. Prosty rachunek, należy mi się 1 grosz reszty.

Młodziutka ekspedientka przeliczyła kilka razy te pieniądze i wydała mi 10 zł i 1 grosz. Zapytałam dla pewności, czy cena to 89,99, bo przecież mogłam dostać magicznie jakiś rabat, ale nie, potwierdza, że 89,99 i patrzy na mnie dziwnie, czego od niej chcę. W końcu zauważyła swój błąd i 10 zł zabrała, a ja swój grosik.

Mnie tam nie kręci takie "zdobyczne" 10 zł, ale wiem z obserwacji, że nie jedna osoba wzięłaby tą resztę bez słowa i wyszła. Miałam już podobną sytuację z większą kwotą i osoba, która stała następna w kolejce powiedziała: trzeba było brać! Dziewczyna z twarzy wyglądała na jakieś 20 lat i stres na poziomie sapera przy bombie. Może to był jej pierwszy dzień w pracy, może ma piekielną kierowniczkę. Jeśli myliła się tak wcześniej, to z wypłaty może jej wiele nie zostać.

Bądźcie wyrozumiali dla kasjerów.

Sklep obuwniczy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (149)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni