@yasu: kawał z g..nem w płonącej gazecie jest stary jak świat. Nie sądzę, aby miał cokolwiek wspólnego z potwierdzaniem danych akwizytorowi przez telefon. Natomiast takie "potwierdzanie danych" owocuje zwykle tym, że pod "potwierdzony" adres przychodzą potem kilogramy niechcianej poczty reklamowej, a Ty nawet nie możesz nic z tym zrobić ("...bo przecież sam nam pan podał swój adres!").
@shadow: chyba przesadzasz. Tak ordynarny przekręt nie przeszedłby - może jedna pani blondynka da się na to zrobić, ale na pewno nie cała firma / biuro, a już NA PEWNO nie księgowy.
Lekko po czasie odpowiadam. "Pryszczem" to byłem w czasach, kiedy Twoi rodzice się w piaskownicy bawili, więc bądź uprzejmy zachować minimum kultury, dziecko. A poza tym - przeczytaj, proszę, uważniej moją historię (czytanie ze zrozumieniem, to się w życiu przydaje, naprawdę), a dowiesz się, dlaczego przemokłem. Podpowiem - informacje znajdziesz w drugim akapicie tekstu. Dalej - było OBIEKTYWNIE zimno i nie byłem bynajmniej jedynym pasażerem, który tak uważał. I na koniec: nie "ubrać czegoś przeciwdeszczowego", tylko "ZAŁOŻYĆ...". Ubrać mogę siebie. Ubranie się zakłada. Pozdrawiam.
Nigdy, NIGDY, N I G D Y nie zgadzam się na "pomoc" panów na stacjach. Zawsze bardzo grzecznie dziękuję i leję sam. Moja żona też - choć jej jako kobiecie jeszcze bardziej się "narzucają" ("Pani se siądzie, ja naleję!"). I zawsze (ale to ZAWSZE sprawdzam, czy pistolet który biorę to na pewno diesel... Współczuję.
@tomate: przecież klient sam powiedział, że nie chce lokaty, tylko inne formy inwestowania. Tak sobie myślę, że jeśli facet ma ot, tak 200 tysięcy do inwestowania, to raczej WIE co robi.
Możliwe jest też, że naprawdę _jakiś_ autobus jechał w stronę pętli, a ta pani nie załapała, że to nie ten. Albo że pojechał na pętlę, a potem zjechał do zajezdni bo kończył pracę. Wychodzenie z założenia że ktoś w takiej sytuacji celowo kłamie jest trochę niepoważne...
@ksys: po pierwsze, bardzo proszę: Polakiem, Polacy. Nazwy narodowości wielką literą. Po drugie: a czy są czarni Francuzi? Jak widać są. A czy są czarni Brytyjczycy? Czy zatem może być czarny Polak? Myślę, że ta dziewczynka była właśnie czarną Polką, podobnie jak inne dzieci urodzone w Polsce, wychowane w Polsce, mówiące po polsku, mające polskie obywatelstwo - ale kolor skóry odziedziczony po rodzicach czy dziadkach którzy przyjechali kiedyś do Polski i tu zostali. Odpowiadam zatem: tak, są czarni Polacy. Sam znam przynajmniej dwóch.
Arai: chylę czoło, doceniam zarówno historię, jak sposób jej podania (poziom nieczęsty niestety...) - ale także Twojego szefa i jego manewr z pojechaniem z dziećmi do zoo.
@tttt: a Ty nie łapiesz, że ta końcówka była z przymrużeniem oka? Ach, no tak, nie było emotikonki ";-)", więc to na pewno było serio... Nie wiem, śmiać się czy płakać... @Loszinda, Kkwwm: nawet jeśli to BYŁ ewidentny flirt, to etap "łapania za tyłek" następuje dużo, dużo później. Na pewno nie w ciągu kwadransa od poznania się, po paru chwilach rozmowy. Gnojek dostał w pysk - i należało mu się (i mówię to jako facet, żeby nie było). A teraz możecie mnie zaminusować na śmierć.
@Gorn: dorośniesz (może) to zrozumiesz. Fakt zrozumienia tego jest właśnie linią graniczną między byciem gnojkiem a byciem mężczyzną. Niektórzy - niestety - muszą właśnie dostać w mordę, żeby tę granicę załapać. A są i tacy, którym nawet to nie pomaga...
Do klasy mojej córki chodzi czarnoskóry chłopak - ma zresztą białych rodziców, jest adoptowany. Od urodzenia w Polsce, mówi jak każdy z nas - tyle, że ma ciemna skórę. W klasie jest bardzo lubiany. Ale napatoczył się jakiś "starszak" (podobno z szóstej klasy, moja córka jest w pierwszej) który chciał się wyraźnie zabawić jego kosztem. No i zadał mu na korytarzu, tubalnym głosem, pytanie typu "A co ty robiłeś, że taki czarny jesteś?". Na co moje dziecię (wyszczekane, po tatusiu... ;-) wrzasnęło na cały korytarz: "A co TY robiłeś, że jesteś taki głupi?". Dzieciaki dookoła gruchnęły śmiechem, "żartowniś" zmył się jak niepyszny przy wtórze kpin kolegów...
Mój pies - całkiem nawet rasowy malamut - NIE ZNOSI wszystkich drogich, "najlepszych" karm. Najlepsze (czyt. najdroższe) co w ogóle raczy do pyska wziąć to jakieś Chappi, ale też się przy tym krzywi. A najbardziej kocha (pasjami!) najtańszą, badziewną karmę z supermarketu po 15-20 zł za dziesięciokilowy worek. Ile ja się już nasłuchałem od różnych fachowców, że jak ja traktuję takiego rasowego psa, że na nim oszczędzam kupując najtańsze badziewie, że jestem fatalnym właścicielem... A co ja mam robić, jak po wsypaniu w michę super-hiper-mega karmy w cenie na wagę porównywanej z dobrym mięsem moja Szelma krzywi pysk i patrzy na mnie w wyrzutem, oczami w których widać komunikat: "A coś ty mi za paskudztwo przyniósł?... I ja to niby mam jeść?..."
Ja już chyba przy trzecim akapicie załapałem - najbardziej typowe jest to, że po wyjściu z domu zaczęło "przechodzić", a po powrocie - znowu... A lekarze tez powinni szybciej załapać - naprawdę dra House'a do tego nie trzeba.
Ludzie... No dajcie spokój... Jak kobieta mówi że telefon _nie_działa_, to raczej nie chodzi jej o to, że słabo słychać, ani o to że _aparat_ nie zapisuje numerów w pamięci... "Nie działa" znaczy "nie działa" (a nie "źle działa", "działa wadliwie", "wydaje mi się że jest uszkodzony"). Po prostu NIE DZIAŁA. Więc pytanie "czy chodzi o numer z którego pani dzwoni" jest po prostu dowodem bezmyślności albo (w najlepszym razie) rutyniarstwa...
@Dungeon: to nie takie proste. Może nasze babcie (czy raczej prababcie) miały dzieci w wieku 16 lat, pewnie także (jak to zawsze w historii bywało...) zdarzało im się zajść w ciążę przed ślubem - ale raczej nie bywało tak, że trzynastoletnia gówniara zaczepiała faceta i oznajmiała mu, że "jest gotowa z nim stracić dziewictwo". To niestety syndrom czasów po tak zwanej "rewolucji seksualnej" lat sześćdziesiątych, tak wychwalanej jako "uwolnienie od pruderii" etc.
1. W znakomitej większości parafii kursy przedmałżeńskie są albo w ogóle bezpłatne, albo zbiera się na nich jakieś grosze na koszty kserówek i materiałów. 2. Fakt, że kursy bywają prowadzone różnie - zdarzają się kurioza, kiedy ktoś (najczęściej nie ksiądz, ale właśnie świeccy) mylą naukę Kościoła z własnymi wyborami (nie ma nic złego w tym, że ktoś nie chce oglądać telewizji, jego wybór - ale tłumaczenie wszystkim że "tak jest najlepiej" to przegięcie). Jak ktoś chce znaleźć naprawdę świetne kursy, to polecam dominikanów i inne miejsca gdzie się to prowadzi metodą pracy w małych grupach. 3. Natomiast trochę - wybacz - śmieszy mnie oburzenie i przerażenie na sygnał do wspólnej modlitwy. Taki kurs przygotowuje ludzi do _ślubu_kościelnego_. Czyli do SAKRAMENTU. Jeśli ktoś przychodzi i chce przyjąć SAKRAMENT, to chyba można założyć, że jest człowiekiem wierzącym _i_praktykującym_ (bo jeśli nie, to po grzyba mu sakrament?). A dla wierzącego i praktykującego chrześcijanina modlitwa (także wspólna) nie jest niczym dziwnym czy wstydliwym... 4. To samo dotyczy kwestii katolickiej etyki seksualnej, o której na kursach się wspomina. Jesteś członkiem Kościoła? No to ten Kościół tak naucza. Odrzucasz takie nauczanie? OK., Twoje święte prawo - tylko czy w takim razie ma sens chęć przyjmowania sakramentów w tym Kościele? Trochę konsekwencji... 5. I na koniec: nie ma czegoś takiego, jak "wierzący-niepraktykujący". OCZYWIŚCIE, że nie każdy wierzący chrześcijanin jest katolikiem - ale jeśli w coś wierzę, to w jakiś sposób wcielam to w życie. Ktoś tu już wspomniał o wegetarianinie, który je mięso bo jest "niepraktykujący". Ja kiedyś u słyszałem od znajomego taki tekst: "Wiesz, mój ojciec był rolnikiem. Gdyby mój ojciec był rolnikiem niepraktykującym, to byśmy z rodziną z głodu umarli"...
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 1 czerwca 2011 o 11:16
@yasu: kawał z g..nem w płonącej gazecie jest stary jak świat. Nie sądzę, aby miał cokolwiek wspólnego z potwierdzaniem danych akwizytorowi przez telefon. Natomiast takie "potwierdzanie danych" owocuje zwykle tym, że pod "potwierdzony" adres przychodzą potem kilogramy niechcianej poczty reklamowej, a Ty nawet nie możesz nic z tym zrobić ("...bo przecież sam nam pan podał swój adres!").
@shadow: chyba przesadzasz. Tak ordynarny przekręt nie przeszedłby - może jedna pani blondynka da się na to zrobić, ale na pewno nie cała firma / biuro, a już NA PEWNO nie księgowy.
No przecież nawet dwa... W berecikach z antenkami, nie czytałeś? ;-)
To nie tyle piekielny, co psychicznie chory zapewne... Współczuję. Ale na policjantów powinieneś złożyć skargę - biletu nie miał, powinni Ci pomóc.
I sprawa z prywatnego oskarżenia siostry, która została w sądzie załatwiona w parę tygodni czy nawet szybciej... Pitu-pitu...
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 7 czerwca 2011 o 10:57
Kandy: czy Ty masz dziecko jakieś kompleksy? Cy po prostu trollujesz?
Lekko po czasie odpowiadam. "Pryszczem" to byłem w czasach, kiedy Twoi rodzice się w piaskownicy bawili, więc bądź uprzejmy zachować minimum kultury, dziecko. A poza tym - przeczytaj, proszę, uważniej moją historię (czytanie ze zrozumieniem, to się w życiu przydaje, naprawdę), a dowiesz się, dlaczego przemokłem. Podpowiem - informacje znajdziesz w drugim akapicie tekstu. Dalej - było OBIEKTYWNIE zimno i nie byłem bynajmniej jedynym pasażerem, który tak uważał. I na koniec: nie "ubrać czegoś przeciwdeszczowego", tylko "ZAŁOŻYĆ...". Ubrać mogę siebie. Ubranie się zakłada. Pozdrawiam.
Nigdy, NIGDY, N I G D Y nie zgadzam się na "pomoc" panów na stacjach. Zawsze bardzo grzecznie dziękuję i leję sam. Moja żona też - choć jej jako kobiecie jeszcze bardziej się "narzucają" ("Pani se siądzie, ja naleję!"). I zawsze (ale to ZAWSZE sprawdzam, czy pistolet który biorę to na pewno diesel... Współczuję.
No pewnie tak... :-)
A wiesz, że na to nie wpadłem :-D
@tomate: przecież klient sam powiedział, że nie chce lokaty, tylko inne formy inwestowania. Tak sobie myślę, że jeśli facet ma ot, tak 200 tysięcy do inwestowania, to raczej WIE co robi.
@kicu: Beethoven w odpowiednim natężeniu działa NA KAŻDEGO. ;-)
Możliwe jest też, że naprawdę _jakiś_ autobus jechał w stronę pętli, a ta pani nie załapała, że to nie ten. Albo że pojechał na pętlę, a potem zjechał do zajezdni bo kończył pracę. Wychodzenie z założenia że ktoś w takiej sytuacji celowo kłamie jest trochę niepoważne...
@ksys: po pierwsze, bardzo proszę: Polakiem, Polacy. Nazwy narodowości wielką literą. Po drugie: a czy są czarni Francuzi? Jak widać są. A czy są czarni Brytyjczycy? Czy zatem może być czarny Polak? Myślę, że ta dziewczynka była właśnie czarną Polką, podobnie jak inne dzieci urodzone w Polsce, wychowane w Polsce, mówiące po polsku, mające polskie obywatelstwo - ale kolor skóry odziedziczony po rodzicach czy dziadkach którzy przyjechali kiedyś do Polski i tu zostali. Odpowiadam zatem: tak, są czarni Polacy. Sam znam przynajmniej dwóch.
Arai: chylę czoło, doceniam zarówno historię, jak sposób jej podania (poziom nieczęsty niestety...) - ale także Twojego szefa i jego manewr z pojechaniem z dziećmi do zoo.
@tttt: a Ty nie łapiesz, że ta końcówka była z przymrużeniem oka? Ach, no tak, nie było emotikonki ";-)", więc to na pewno było serio... Nie wiem, śmiać się czy płakać... @Loszinda, Kkwwm: nawet jeśli to BYŁ ewidentny flirt, to etap "łapania za tyłek" następuje dużo, dużo później. Na pewno nie w ciągu kwadransa od poznania się, po paru chwilach rozmowy. Gnojek dostał w pysk - i należało mu się (i mówię to jako facet, żeby nie było). A teraz możecie mnie zaminusować na śmierć.
Ja bym stawiał jednak na chorobę psychiczną...
@Gorn: dorośniesz (może) to zrozumiesz. Fakt zrozumienia tego jest właśnie linią graniczną między byciem gnojkiem a byciem mężczyzną. Niektórzy - niestety - muszą właśnie dostać w mordę, żeby tę granicę załapać. A są i tacy, którym nawet to nie pomaga...
Do klasy mojej córki chodzi czarnoskóry chłopak - ma zresztą białych rodziców, jest adoptowany. Od urodzenia w Polsce, mówi jak każdy z nas - tyle, że ma ciemna skórę. W klasie jest bardzo lubiany. Ale napatoczył się jakiś "starszak" (podobno z szóstej klasy, moja córka jest w pierwszej) który chciał się wyraźnie zabawić jego kosztem. No i zadał mu na korytarzu, tubalnym głosem, pytanie typu "A co ty robiłeś, że taki czarny jesteś?". Na co moje dziecię (wyszczekane, po tatusiu... ;-) wrzasnęło na cały korytarz: "A co TY robiłeś, że jesteś taki głupi?". Dzieciaki dookoła gruchnęły śmiechem, "żartowniś" zmył się jak niepyszny przy wtórze kpin kolegów...
Mój pies - całkiem nawet rasowy malamut - NIE ZNOSI wszystkich drogich, "najlepszych" karm. Najlepsze (czyt. najdroższe) co w ogóle raczy do pyska wziąć to jakieś Chappi, ale też się przy tym krzywi. A najbardziej kocha (pasjami!) najtańszą, badziewną karmę z supermarketu po 15-20 zł za dziesięciokilowy worek. Ile ja się już nasłuchałem od różnych fachowców, że jak ja traktuję takiego rasowego psa, że na nim oszczędzam kupując najtańsze badziewie, że jestem fatalnym właścicielem... A co ja mam robić, jak po wsypaniu w michę super-hiper-mega karmy w cenie na wagę porównywanej z dobrym mięsem moja Szelma krzywi pysk i patrzy na mnie w wyrzutem, oczami w których widać komunikat: "A coś ty mi za paskudztwo przyniósł?... I ja to niby mam jeść?..."
NIE ZNASZ PANI KAZI? To po prostu niemożliwe, przecież WSZYSCY znają panią Kazię! No wiesz, tę z centrum!
Ja już chyba przy trzecim akapicie załapałem - najbardziej typowe jest to, że po wyjściu z domu zaczęło "przechodzić", a po powrocie - znowu... A lekarze tez powinni szybciej załapać - naprawdę dra House'a do tego nie trzeba.
Ludzie... No dajcie spokój... Jak kobieta mówi że telefon _nie_działa_, to raczej nie chodzi jej o to, że słabo słychać, ani o to że _aparat_ nie zapisuje numerów w pamięci... "Nie działa" znaczy "nie działa" (a nie "źle działa", "działa wadliwie", "wydaje mi się że jest uszkodzony"). Po prostu NIE DZIAŁA. Więc pytanie "czy chodzi o numer z którego pani dzwoni" jest po prostu dowodem bezmyślności albo (w najlepszym razie) rutyniarstwa...
@Dungeon: to nie takie proste. Może nasze babcie (czy raczej prababcie) miały dzieci w wieku 16 lat, pewnie także (jak to zawsze w historii bywało...) zdarzało im się zajść w ciążę przed ślubem - ale raczej nie bywało tak, że trzynastoletnia gówniara zaczepiała faceta i oznajmiała mu, że "jest gotowa z nim stracić dziewictwo". To niestety syndrom czasów po tak zwanej "rewolucji seksualnej" lat sześćdziesiątych, tak wychwalanej jako "uwolnienie od pruderii" etc.
1. W znakomitej większości parafii kursy przedmałżeńskie są albo w ogóle bezpłatne, albo zbiera się na nich jakieś grosze na koszty kserówek i materiałów. 2. Fakt, że kursy bywają prowadzone różnie - zdarzają się kurioza, kiedy ktoś (najczęściej nie ksiądz, ale właśnie świeccy) mylą naukę Kościoła z własnymi wyborami (nie ma nic złego w tym, że ktoś nie chce oglądać telewizji, jego wybór - ale tłumaczenie wszystkim że "tak jest najlepiej" to przegięcie). Jak ktoś chce znaleźć naprawdę świetne kursy, to polecam dominikanów i inne miejsca gdzie się to prowadzi metodą pracy w małych grupach. 3. Natomiast trochę - wybacz - śmieszy mnie oburzenie i przerażenie na sygnał do wspólnej modlitwy. Taki kurs przygotowuje ludzi do _ślubu_kościelnego_. Czyli do SAKRAMENTU. Jeśli ktoś przychodzi i chce przyjąć SAKRAMENT, to chyba można założyć, że jest człowiekiem wierzącym _i_praktykującym_ (bo jeśli nie, to po grzyba mu sakrament?). A dla wierzącego i praktykującego chrześcijanina modlitwa (także wspólna) nie jest niczym dziwnym czy wstydliwym... 4. To samo dotyczy kwestii katolickiej etyki seksualnej, o której na kursach się wspomina. Jesteś członkiem Kościoła? No to ten Kościół tak naucza. Odrzucasz takie nauczanie? OK., Twoje święte prawo - tylko czy w takim razie ma sens chęć przyjmowania sakramentów w tym Kościele? Trochę konsekwencji... 5. I na koniec: nie ma czegoś takiego, jak "wierzący-niepraktykujący". OCZYWIŚCIE, że nie każdy wierzący chrześcijanin jest katolikiem - ale jeśli w coś wierzę, to w jakiś sposób wcielam to w życie. Ktoś tu już wspomniał o wegetarianinie, który je mięso bo jest "niepraktykujący". Ja kiedyś u słyszałem od znajomego taki tekst: "Wiesz, mój ojciec był rolnikiem. Gdyby mój ojciec był rolnikiem niepraktykującym, to byśmy z rodziną z głodu umarli"...
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 1 czerwca 2011 o 11:16