@Bryanka:
Tak odnośnie dopasowania konia do umiejętności jeźdźca przypomniała mi się sytuacja z początków mojego jeżdżenia:
W stajni, w której jeździłam, był koń, a raczej klacz, Lady. Podobała mi się nieziemsko, siwa, z dumnym błyskiem w oku, z gracją i energią w każdym chodzie, no ideał, nie koń. Niestety, zawsze jeździł na niej starszy pan, chyba były wojskowy, więc tylko mogłam patrzeć na nią z zazdrością i tęsknotą... I nagle któregoś dnia cud - wojskowy nie przyszedł, Lady wolna, nieśmiało zgłaszam instruktorowi podczas przydzielania koni, że ja bym chciała Lady. Zgodził się z jakimś dziwnym uśmieszkiem. Wyczyściłam, osiodłałam, wyprowadzam na ujeżdżalnię, wsiadam... i zrozumiałam uśmieszek instruktora. Lady tak naprawdę to był "człapak", wiecznie zmęczona życiem, słabo reagująca na bodźce, jazda na niej to mordęga. Lady pięknie chodziła tylko pod doświadczonym jeźdźcem, z początkującymi robiła co chciała, łącznie z przystawaniem w rogach ujeżdżalni, aby odpocząć po trudach zrobienia dwóch-trzech okrążeń. Nauczkę dostałam wtedy niezłą ;)
@Kitty24:
Moja Młoda coś około roku miała (no dobra, chyba więcej niż rok, ale niewiele więcej), kiedy w przypływie buntu (nie chciała gdzieś tam iść) rozebrała się cała, i to dosłownie w mgnieniu oka, kiedy ja się na chwilę odwróciłam. I teraz problem - pochwalić za samodzielność czy skarcić za niesubordynację?
A ja z kolei chcę wrzucić kamyk do waszego ogródka... Wiele lat temu jeździłam konno, więc kiedy Młoda wyraziła chęć do nauki jazdy konnej, zgodziłam się bez problemów. Zadzwoniłam, umówiłam się, poszłyśmy, przyprowadzają nam osiodłanego konia. Ja lekki zonk, bo pamiętam zasady, jakie panowały, gdy ja uczyłam się jeździć - chcesz wsiąść na konia? Wyczyść go sobie i ubierz. Nauka jazdy nie zaczynała się od "hop na siodło", tylko od nabywania umiejętności obchodzenia się z koniem. No cóż, może zwyczaje się zmieniły, po pierwszej lekcji poprosiłam instruktorkę, aby Młoda zaczęła od wyczyszczenia i osiodłania konia, możemy przyjść w tym celu wcześniej albo po prostu krócej pojeździć, ale chciałabym, żeby moje dziecko umiało takie rzeczy. "Tak, tak, oczywiście, nie ma problemu", po czym co? Przychodzimy na umówioną godzinę i znowu przyprowadzają nam osiodłanego konia. Nosz kur... Czy ja już z całkiem innej epoki jestem, teraz tak się właśnie "jeździ" konno? Przychodzisz, osiodłany koń podstawiony pod nos, pojeździsz ile tam chcesz, zsiadasz i idziesz sobie w cholerę, bo ktoś konia odprowadzi, rozsiodła, wytrze? Ech...
Taka luźna, bezstronna uwaga... Przed covidem i nauczaniem zdalnym - w głowach się tym matkom poprzewracało, żeby każdemu dziecku tablet/laptop kupować, po co to? No tak, najłatwiej przed komputerem dziecko posadzić i się nim nie zajmować! Czasy "covidowe" i nauczanie zdalne - jak to, nie masz tabletu/laptopa dla każdego dziecka? Na co wydawałaś 500+?
@Jorn:
Spokojnie, dzikidzik na razie zrozumiał, że historie w stylu "dałem nauczkę frajerowi" z lekka się przejadły, zwłaszcza że każdą tworzył "na jedno kopyto". Z czasem może zrozumie, co się nadaje na tą stronę, a co nie ;)
P.S. Zmiana konta odbiła się negatywnie na ilości plusów zbieranych za historie, nie zdążył wszystkich zawiadomić? Chociaż i tak - historia jest w poczekalni trochę ponad godzinę, a plusików już ma sporo.
"...ktoś z tych ludzi idzie do lekarza ... , został przyjęty na oddział w ramach przyjęcia planowego. Personel wykonuje wymaz i wysyła do laboratorium, w tym czasie pacjent jest badany przez lekarza lub kilku lekarzy, do tego pielęgniarki i salowe są cały czas obok." Serio? No popatrz, a mnie się wydawało, że po pobraniu wymazu taki pacjent jest izolowany do czasu przyjścia wyniku i dopiero z negatywnym wynikiem trafia na oddział, a ten personel, który musi przy nim wykonać jakieś czynności, jest zabezpieczony odzieżą ochronną. No ale co ja tam wiem, ja nie studiuję kierunku medycznego (ironia, jakby coś).
Albo fejk jak stąd na Księżyc, albo bardzo niedokładnie przekazana historia. Pierwsza i podstawowa sprawa - kradzież z włamaniem zgłasza się na policję, w przypadku utraty dokumentów w takich okolicznościach policja wystawia odpowiednie zaświadczenie, które przez np. PKP jest honorowane o tyle, że można na jego podstawie dostać tzw. bilet kredytowy do miejsca zamieszkania. Druga kwestia - serio konduktor wypisał cztery mandaty na legitymację szkolną trzynastolatka? Ja na jego miejscu wolałabym na stacji, gdzie jest dłuższy postój wezwać policje i potwierdzić dane... Trzecia sprawa - przez te wszystkie lata nie przychodziły żadne wezwania do zapłaty, upomnienia itp? Jak dla mnie historia zmyślona, albo wyglądała zupełnie inaczej, np. rodzina cwaniaczków "zaszalała" za bardzo na wczasach nad morzem, postanowili wrócić "na gapę", ale konduktor nie "łyknął" rzewnej historyjki o tym, jak to zostali okradzeni (bo w sumie drugi i trzeci punkt moich wątpliwości może jednak być prawdziwy). Biorąc pod uwagę zakończenie tej historii, ta wersja wydaje mi się teraz najbardziej prawdopodobna.
Eh... Moja Młoda swój pierwszy telefon dostała w wieku 6 lat - bo jechała na obóz, gdzie mieli 1 godz. na telefoniczna rozmowę z rodzicem, można było dać dziecku telefon albo dzwonić do jednego z opiekunów obozu, wolałam kupić telefon i dać jej. Teraz korzysta z telefonu bez ograniczeń, a raczej ograniczenia narzucają się same - ilość godzin treningu, ilość czasu na odrabianie lekcji i naukę, czas spędzony ze mną, z koleżankami, na korzystanie z internetu czasu naprawdę zostaje niewiele, więc nie limituję jej tego, bo po co? Ale oczywiście zawsze znajdą się "mamuśki" oburzone tym, że - "no jak to, ty pozwalasz jej korzystać z internetu bez ograniczeń???". No tak, taka zła matka ze mnie.
P.S. Jedyne co sprawdzam od czasu do czasu, to to, CO ona przegląda w necie, poza tym na swoje konto w Google ma założoną kontrolę rodzicielską ;) fajna sprawa ;)
@Balbina:
Nie, gdyby to był DzikiDzik, to historia już by miała +100 pkt w porównaniu z tymi dodanymi dużo wcześniej. No chyba że nie zdążył jeszcze zawiadomić swoich "plusowaczy" ;)
@digi51:
Ja w Sylwestra (siódmy miesiąc ciąży) umoczyłam usta w szampanie. No bo Sylwester... Nie napiłam się, dosłownie tak jak napisałam, lekko tylko usta umoczyłam, a potem martwiłam się, czy na pewno nie zaszkodzłam dziecku. I tak się później zastanawiałam, po co ja przyjęłam tę lampkę szampana, bo owszem, zostałam poczęstowana, ale na siłę nikt mi nie wciskał. Tak że wiesz, może po prostu ktoś na tyle rzadko chodzi na imprezy, że przez całą ciążę akurat jedną się trafi i lepiej mieć jakąś pewność w kwestii czy jedną lampka wina zaszkodzi dziecku, czy nie.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 18 września 2020 o 11:52
@Lobo86:
Chyba jednak nie, bo Sąd zażyczył sobie moich (i idioty) dochodów, nic nie wspominając o partnerach. W przypadku spraw dotyczących alimentów raczej ważny jest dochód rodzica, a nie jego "innej" rodziny. No bo co, teraz ja sobie znajdę "kąkubenta", który nie pracuje, za to codziennie wymaga czteropaka harnasia i paczki fajek (nie licząc podstawowego wiktu i opierunku), to dochód na członka rodziny mi się zmniejszy. I serio to miałoby być brane pod uwagę przy ustalaniu wysokości alimentów, że wzięłam sobie na garb pasożyta? Mam nadzieję, że nawet polskie prawo nie jest tak absurdalne...
Co do psa, to fajnie by było, gdyby było tak, jak piszesz. Ale sprawdzać nie będę, na utrzymanie psa mnie stać i nikt się nie musi do tego dokładać ;)
@helgenn:
No cóż, dla mnie bardziej piekielne jest interesowanie się czyimś stanem konta. Specjalnie użyłam w historii enigmatycznego stwierdzenia "na koncie pustki", która dla mnie oznacza kwotę wystarczającą na bieżące potrzeby w razie jakiegoś "poślizgu" w kwestii wypłaty, ale już niewystarczającą na kupowanie "okazji".
@singri:
To teraz piszesz pisemko do kuratorium z uprzejmą informacją, że taka i taka klasa w takiej a takiej szkole ma za mało lekcji angielskiego. Program nauczania danego przedmiotu i przypadająca na niego liczba godzin to nie jest coś, co sobie można zmienić, wykreślić "bo nie ma sali", "bo nie ma nauczyciela", "bo cośtam".
@maat_:
@didja:
Mam na początku nazwiska zbitek spółgłosek, a w środku dwie jednakowe, jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś zapisał moje nazwisko poprawnie bez przeliterowania go przeze mnie...
@Allice:
Czekaj, bo się pogubiłam. Gdzie ja pisałam o nie wyrażaniu przeze mnie zgody na dzwonienie do mnie, gdy dziecku coś się stanie? Pisałam, że nie zawsze mogę odebrać telefon (potem oddzwaniam), i że to szkoła zazwyczaj w takich sytuacjach się wkurza, że rodzic nie odbiera. Po prostu nie zawsze można. A w ogóle to pewna bliska mi osoba (to już wiele lat temu) po odebraniu telefonu, że ma przyjechać po dziecko do przedszkola, bo zagorączkowało (dziecko, nie przedszkole) usłyszała od szefowej NIE. Nie zgadza się, nie może wyjść z pracy, ona nie pozwala, jak wyjdzie, to może nie wracać. Dobrze, że to było już niecałe dwie godziny przed końcem, bo w tamtym momencie nie mogła sobie pozwolić na utratę pracy - zresztą ja nie wiem, czy w ogóle jest dobry moment na utratę pracy...
Generalnie się z tobą zgadzam, ale...
"Ale jak to dostępność telefoniczna? Jakim prawem mam być pod telefonem?" - pracuję jako opiekunka osób starszych w domu opieki. I gwarantuję ci, że kiedy przebieram, kąpię albo karmię podopiecznego, to na pewno nie odbiorę telefonu, mimo że mam go przy sobie. Owszem ,najdalej do pół godziny oddzwonię, ale przez te pół godziny w szkole się będą wkurzać, że czemu nikt się dzieckiem nie interesuje. Ewentualnie mogliby zadzwonić do:
- ojca dziecka - ups, bardzo zły pomysł...
- babci - osoba starsza, schorowana, mieszkająca na obrzeżach miasta, tak, już widzę, jak pędzi po Młodą, żeby ją odebrać ze szkoły, bo nauczyciel uznał, że lekki katarek jest przeciwwskazaniem do nauki w danym dniu;
- mojego ojca - 250 km odległości;
- mojej przyjaciółki - owszem, zawsze mogę na nią liczyć i zapewne nawet by się "urwała" z pracy, aby odebrać Młodą ze szkoły, tylko co jej przełożony powie na "przepraszam, ale muszę wyjść, aby odebrać dziecko przyjaciółki ze szkoły"? (nie, nie przyjdzie jej do głowy, żeby wymyślić cokolwiek innego, jest to osoba, która odruchowo i automatycznie mówi prawdę);
- jednej z dwóch-trzech sąsiadek, na które ewentualnie mogę liczyć, jak akurat będą miały czas - no bo jak nie będą miały, to nie...
I co, ja mam im te wszystkie numery podawać? No sorry... I nie, nie posyłam nigdy do szkoły chorego dziecka, ale czasem tak jest, że rano dziecko zdrowe i radosne, a ze szkoły wraca przygnębione, zakatarzone i ze stanem podgorączkowym, gdzieś tak w międzyczasie ta zmiana nastąpiła, więc różnie bywa.
Aha, a co do mierzenia temperatury - ja mam to gdzieś, w pracy zawsze rano mi mierzą temperaturę (teoretycznie przy podwyższonej powinnam iść do domu, praktycznie przy 37,1*C i tak musiałam zostać) i się nie buntuję, lotto mi to, ale rodzice, którzy się "burzą" przeciwko pomiarowi temperatury, mają rację. Odczyt pomiaru temperatury jest jedną z informacji o twoim stanie zdrowia, czyli należy do tzw. "danych wrażliwych". Tak że ten, teges...
"Międlenie tematu powrotu do szkół powoduje u mnie już bez mała odruch wiadomo jaki...", więc wrzucę kolejną historię o tej tematyce, jakież to logiczne.
@KittyBio:
"Pytanie należy sobie zadać inne - co daje termometr? Bo daję rękę uciąć, ze będą rodzice, którzy poślą dziecko do szkoły po Apapie czy Ibuprofenie i cyk gorączki nie ma. Jak dla mnie z dupy przepis, który dotyczy również przychodni i miejsc pracy." Nie wiem czy wiesz (serio pytam, nie ironicznie, bo sama też długo nie wiedziałam), że jednym z objawów jest wysoka, NIE DAJĄCA SIĘ ZBIĆ, gorączka? Czyli jak komuś spadnie po Apapie czy Ibuprofenie, to to nie jest "koronka", tylko jakaś inna infekcja. Co nie oznacza, że pochwalam posyłanie chorych dzieci do szkoły...
@janhalb: Po nicku autorki wnioskuję, że opisuje pracę w Żabce, wtedy wszystko się zgadza.
@Bryanka: Tak odnośnie dopasowania konia do umiejętności jeźdźca przypomniała mi się sytuacja z początków mojego jeżdżenia: W stajni, w której jeździłam, był koń, a raczej klacz, Lady. Podobała mi się nieziemsko, siwa, z dumnym błyskiem w oku, z gracją i energią w każdym chodzie, no ideał, nie koń. Niestety, zawsze jeździł na niej starszy pan, chyba były wojskowy, więc tylko mogłam patrzeć na nią z zazdrością i tęsknotą... I nagle któregoś dnia cud - wojskowy nie przyszedł, Lady wolna, nieśmiało zgłaszam instruktorowi podczas przydzielania koni, że ja bym chciała Lady. Zgodził się z jakimś dziwnym uśmieszkiem. Wyczyściłam, osiodłałam, wyprowadzam na ujeżdżalnię, wsiadam... i zrozumiałam uśmieszek instruktora. Lady tak naprawdę to był "człapak", wiecznie zmęczona życiem, słabo reagująca na bodźce, jazda na niej to mordęga. Lady pięknie chodziła tylko pod doświadczonym jeźdźcem, z początkującymi robiła co chciała, łącznie z przystawaniem w rogach ujeżdżalni, aby odpocząć po trudach zrobienia dwóch-trzech okrążeń. Nauczkę dostałam wtedy niezłą ;)
@Kitty24: Moja Młoda coś około roku miała (no dobra, chyba więcej niż rok, ale niewiele więcej), kiedy w przypływie buntu (nie chciała gdzieś tam iść) rozebrała się cała, i to dosłownie w mgnieniu oka, kiedy ja się na chwilę odwróciłam. I teraz problem - pochwalić za samodzielność czy skarcić za niesubordynację?
A ja z kolei chcę wrzucić kamyk do waszego ogródka... Wiele lat temu jeździłam konno, więc kiedy Młoda wyraziła chęć do nauki jazdy konnej, zgodziłam się bez problemów. Zadzwoniłam, umówiłam się, poszłyśmy, przyprowadzają nam osiodłanego konia. Ja lekki zonk, bo pamiętam zasady, jakie panowały, gdy ja uczyłam się jeździć - chcesz wsiąść na konia? Wyczyść go sobie i ubierz. Nauka jazdy nie zaczynała się od "hop na siodło", tylko od nabywania umiejętności obchodzenia się z koniem. No cóż, może zwyczaje się zmieniły, po pierwszej lekcji poprosiłam instruktorkę, aby Młoda zaczęła od wyczyszczenia i osiodłania konia, możemy przyjść w tym celu wcześniej albo po prostu krócej pojeździć, ale chciałabym, żeby moje dziecko umiało takie rzeczy. "Tak, tak, oczywiście, nie ma problemu", po czym co? Przychodzimy na umówioną godzinę i znowu przyprowadzają nam osiodłanego konia. Nosz kur... Czy ja już z całkiem innej epoki jestem, teraz tak się właśnie "jeździ" konno? Przychodzisz, osiodłany koń podstawiony pod nos, pojeździsz ile tam chcesz, zsiadasz i idziesz sobie w cholerę, bo ktoś konia odprowadzi, rozsiodła, wytrze? Ech...
Taka luźna, bezstronna uwaga... Przed covidem i nauczaniem zdalnym - w głowach się tym matkom poprzewracało, żeby każdemu dziecku tablet/laptop kupować, po co to? No tak, najłatwiej przed komputerem dziecko posadzić i się nim nie zajmować! Czasy "covidowe" i nauczanie zdalne - jak to, nie masz tabletu/laptopa dla każdego dziecka? Na co wydawałaś 500+?
Tala... Weź się ogarnij...
@Jorn: Spokojnie, dzikidzik na razie zrozumiał, że historie w stylu "dałem nauczkę frajerowi" z lekka się przejadły, zwłaszcza że każdą tworzył "na jedno kopyto". Z czasem może zrozumie, co się nadaje na tą stronę, a co nie ;) P.S. Zmiana konta odbiła się negatywnie na ilości plusów zbieranych za historie, nie zdążył wszystkich zawiadomić? Chociaż i tak - historia jest w poczekalni trochę ponad godzinę, a plusików już ma sporo.
"...ktoś z tych ludzi idzie do lekarza ... , został przyjęty na oddział w ramach przyjęcia planowego. Personel wykonuje wymaz i wysyła do laboratorium, w tym czasie pacjent jest badany przez lekarza lub kilku lekarzy, do tego pielęgniarki i salowe są cały czas obok." Serio? No popatrz, a mnie się wydawało, że po pobraniu wymazu taki pacjent jest izolowany do czasu przyjścia wyniku i dopiero z negatywnym wynikiem trafia na oddział, a ten personel, który musi przy nim wykonać jakieś czynności, jest zabezpieczony odzieżą ochronną. No ale co ja tam wiem, ja nie studiuję kierunku medycznego (ironia, jakby coś).
Albo fejk jak stąd na Księżyc, albo bardzo niedokładnie przekazana historia. Pierwsza i podstawowa sprawa - kradzież z włamaniem zgłasza się na policję, w przypadku utraty dokumentów w takich okolicznościach policja wystawia odpowiednie zaświadczenie, które przez np. PKP jest honorowane o tyle, że można na jego podstawie dostać tzw. bilet kredytowy do miejsca zamieszkania. Druga kwestia - serio konduktor wypisał cztery mandaty na legitymację szkolną trzynastolatka? Ja na jego miejscu wolałabym na stacji, gdzie jest dłuższy postój wezwać policje i potwierdzić dane... Trzecia sprawa - przez te wszystkie lata nie przychodziły żadne wezwania do zapłaty, upomnienia itp? Jak dla mnie historia zmyślona, albo wyglądała zupełnie inaczej, np. rodzina cwaniaczków "zaszalała" za bardzo na wczasach nad morzem, postanowili wrócić "na gapę", ale konduktor nie "łyknął" rzewnej historyjki o tym, jak to zostali okradzeni (bo w sumie drugi i trzeci punkt moich wątpliwości może jednak być prawdziwy). Biorąc pod uwagę zakończenie tej historii, ta wersja wydaje mi się teraz najbardziej prawdopodobna.
Eh... Moja Młoda swój pierwszy telefon dostała w wieku 6 lat - bo jechała na obóz, gdzie mieli 1 godz. na telefoniczna rozmowę z rodzicem, można było dać dziecku telefon albo dzwonić do jednego z opiekunów obozu, wolałam kupić telefon i dać jej. Teraz korzysta z telefonu bez ograniczeń, a raczej ograniczenia narzucają się same - ilość godzin treningu, ilość czasu na odrabianie lekcji i naukę, czas spędzony ze mną, z koleżankami, na korzystanie z internetu czasu naprawdę zostaje niewiele, więc nie limituję jej tego, bo po co? Ale oczywiście zawsze znajdą się "mamuśki" oburzone tym, że - "no jak to, ty pozwalasz jej korzystać z internetu bez ograniczeń???". No tak, taka zła matka ze mnie. P.S. Jedyne co sprawdzam od czasu do czasu, to to, CO ona przegląda w necie, poza tym na swoje konto w Google ma założoną kontrolę rodzicielską ;) fajna sprawa ;)
@Balbina: Nie, gdyby to był DzikiDzik, to historia już by miała +100 pkt w porównaniu z tymi dodanymi dużo wcześniej. No chyba że nie zdążył jeszcze zawiadomić swoich "plusowaczy" ;)
@digi51: Ja w Sylwestra (siódmy miesiąc ciąży) umoczyłam usta w szampanie. No bo Sylwester... Nie napiłam się, dosłownie tak jak napisałam, lekko tylko usta umoczyłam, a potem martwiłam się, czy na pewno nie zaszkodzłam dziecku. I tak się później zastanawiałam, po co ja przyjęłam tę lampkę szampana, bo owszem, zostałam poczęstowana, ale na siłę nikt mi nie wciskał. Tak że wiesz, może po prostu ktoś na tyle rzadko chodzi na imprezy, że przez całą ciążę akurat jedną się trafi i lepiej mieć jakąś pewność w kwestii czy jedną lampka wina zaszkodzi dziecku, czy nie.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 18 września 2020 o 11:52
@Lobo86: Chyba jednak nie, bo Sąd zażyczył sobie moich (i idioty) dochodów, nic nie wspominając o partnerach. W przypadku spraw dotyczących alimentów raczej ważny jest dochód rodzica, a nie jego "innej" rodziny. No bo co, teraz ja sobie znajdę "kąkubenta", który nie pracuje, za to codziennie wymaga czteropaka harnasia i paczki fajek (nie licząc podstawowego wiktu i opierunku), to dochód na członka rodziny mi się zmniejszy. I serio to miałoby być brane pod uwagę przy ustalaniu wysokości alimentów, że wzięłam sobie na garb pasożyta? Mam nadzieję, że nawet polskie prawo nie jest tak absurdalne... Co do psa, to fajnie by było, gdyby było tak, jak piszesz. Ale sprawdzać nie będę, na utrzymanie psa mnie stać i nikt się nie musi do tego dokładać ;)
@digi51: Masz rację, starajedza miała lepsze teksty,ta jest cieniutka ;)
@StaraLadyPank: starajedza, masz nowe konto?
@helgenn: No cóż, dla mnie bardziej piekielne jest interesowanie się czyimś stanem konta. Specjalnie użyłam w historii enigmatycznego stwierdzenia "na koncie pustki", która dla mnie oznacza kwotę wystarczającą na bieżące potrzeby w razie jakiegoś "poślizgu" w kwestii wypłaty, ale już niewystarczającą na kupowanie "okazji".
@Kikai: @Balbina: No OK, to powinna odpisać "nie rezerwuję, nie przytrzymuję dla nikogo, jeśli się trafi inny chętny, to sprzedam".
@singri: To teraz piszesz pisemko do kuratorium z uprzejmą informacją, że taka i taka klasa w takiej a takiej szkole ma za mało lekcji angielskiego. Program nauczania danego przedmiotu i przypadająca na niego liczba godzin to nie jest coś, co sobie można zmienić, wykreślić "bo nie ma sali", "bo nie ma nauczyciela", "bo cośtam".
@maat_: @didja: Mam na początku nazwiska zbitek spółgłosek, a w środku dwie jednakowe, jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś zapisał moje nazwisko poprawnie bez przeliterowania go przeze mnie...
@kartezjusz2009: Cóż za niesamowity zbieg okoliczności, prawda?
@Allice: Czekaj, bo się pogubiłam. Gdzie ja pisałam o nie wyrażaniu przeze mnie zgody na dzwonienie do mnie, gdy dziecku coś się stanie? Pisałam, że nie zawsze mogę odebrać telefon (potem oddzwaniam), i że to szkoła zazwyczaj w takich sytuacjach się wkurza, że rodzic nie odbiera. Po prostu nie zawsze można. A w ogóle to pewna bliska mi osoba (to już wiele lat temu) po odebraniu telefonu, że ma przyjechać po dziecko do przedszkola, bo zagorączkowało (dziecko, nie przedszkole) usłyszała od szefowej NIE. Nie zgadza się, nie może wyjść z pracy, ona nie pozwala, jak wyjdzie, to może nie wracać. Dobrze, że to było już niecałe dwie godziny przed końcem, bo w tamtym momencie nie mogła sobie pozwolić na utratę pracy - zresztą ja nie wiem, czy w ogóle jest dobry moment na utratę pracy...
Generalnie się z tobą zgadzam, ale... "Ale jak to dostępność telefoniczna? Jakim prawem mam być pod telefonem?" - pracuję jako opiekunka osób starszych w domu opieki. I gwarantuję ci, że kiedy przebieram, kąpię albo karmię podopiecznego, to na pewno nie odbiorę telefonu, mimo że mam go przy sobie. Owszem ,najdalej do pół godziny oddzwonię, ale przez te pół godziny w szkole się będą wkurzać, że czemu nikt się dzieckiem nie interesuje. Ewentualnie mogliby zadzwonić do: - ojca dziecka - ups, bardzo zły pomysł... - babci - osoba starsza, schorowana, mieszkająca na obrzeżach miasta, tak, już widzę, jak pędzi po Młodą, żeby ją odebrać ze szkoły, bo nauczyciel uznał, że lekki katarek jest przeciwwskazaniem do nauki w danym dniu; - mojego ojca - 250 km odległości; - mojej przyjaciółki - owszem, zawsze mogę na nią liczyć i zapewne nawet by się "urwała" z pracy, aby odebrać Młodą ze szkoły, tylko co jej przełożony powie na "przepraszam, ale muszę wyjść, aby odebrać dziecko przyjaciółki ze szkoły"? (nie, nie przyjdzie jej do głowy, żeby wymyślić cokolwiek innego, jest to osoba, która odruchowo i automatycznie mówi prawdę); - jednej z dwóch-trzech sąsiadek, na które ewentualnie mogę liczyć, jak akurat będą miały czas - no bo jak nie będą miały, to nie... I co, ja mam im te wszystkie numery podawać? No sorry... I nie, nie posyłam nigdy do szkoły chorego dziecka, ale czasem tak jest, że rano dziecko zdrowe i radosne, a ze szkoły wraca przygnębione, zakatarzone i ze stanem podgorączkowym, gdzieś tak w międzyczasie ta zmiana nastąpiła, więc różnie bywa. Aha, a co do mierzenia temperatury - ja mam to gdzieś, w pracy zawsze rano mi mierzą temperaturę (teoretycznie przy podwyższonej powinnam iść do domu, praktycznie przy 37,1*C i tak musiałam zostać) i się nie buntuję, lotto mi to, ale rodzice, którzy się "burzą" przeciwko pomiarowi temperatury, mają rację. Odczyt pomiaru temperatury jest jedną z informacji o twoim stanie zdrowia, czyli należy do tzw. "danych wrażliwych". Tak że ten, teges...
"Międlenie tematu powrotu do szkół powoduje u mnie już bez mała odruch wiadomo jaki...", więc wrzucę kolejną historię o tej tematyce, jakież to logiczne.
@Peppone: Bo tych 20-30 uczniów słucha tego samego nauczyciela, uczy się tego samego i generalnie robi to samo...?
@KittyBio: "Pytanie należy sobie zadać inne - co daje termometr? Bo daję rękę uciąć, ze będą rodzice, którzy poślą dziecko do szkoły po Apapie czy Ibuprofenie i cyk gorączki nie ma. Jak dla mnie z dupy przepis, który dotyczy również przychodni i miejsc pracy." Nie wiem czy wiesz (serio pytam, nie ironicznie, bo sama też długo nie wiedziałam), że jednym z objawów jest wysoka, NIE DAJĄCA SIĘ ZBIĆ, gorączka? Czyli jak komuś spadnie po Apapie czy Ibuprofenie, to to nie jest "koronka", tylko jakaś inna infekcja. Co nie oznacza, że pochwalam posyłanie chorych dzieci do szkoły...