Osobną kategorią piekielnych widzów są "nowocześni rodzice, których dzieci nie ograniczają". Zabierają tacy niemowlaki na wieczorne spektakle i bardziej słychać zawodzenie dzieciarni niż dźwięki ze sceny.
Historia rzeczywiście piekielna, przy czym piekielni byli nie tylko dzieciak i jego matka, ale również twoja rodzicielka wykazała się piekielnością pozwalając na pozostawienie potwora samego w twoim pokoju.
To tyle odnośnie głównej części opowieści. Jednak nie mogę się również powstrzymać przed skomentowaniem wprowadzenia: gdy czytam lub słyszę o stresie okołomaturalnym, to mnie śmiech ogarnia. Z autopsji wiem, że stare matury nie były straszne (nic w porównaniu z sesjami na studiach), a żeby nie zdać dzisiejszej matury, to trzeba się bardzo mocno starać.
A wy myślicie, że za granicą jest inaczej? Przecież w wielu przypadkach te procedury narzuciła zagraniczna centrala.
Przypomniała mi się moja niedawna wycieczka do Londynu. Żona chciała zobaczyć Harrodsa, to poszliśmy. Cienia jak najbardziej dostałem (plecak plus brak widocznych na ubraniach metek drogich marek) plus gratis pogardliwe spojrzenia ochroniarzy. Sytuacja natychmiast się zmieniła, kiedy kupiliśmy jakąś pierdołę. Były to podstawki pod kubki za chyba 8 funtów, ale w firmowej torebeczce. Wtedy to już byłem Pan Klient i ani plecak, ani swobodny strój nikomu nie przeszkadzały.
Ja byłem w szoku, kiedy przeprowadziłem się do Belgii i stwierdziłem, że tu jest odwrotnie: w urzędach większość spraw załatwiam bez problemów, za to w prywatnych firmach (zwłaszcza w Brukseli) częste są sceny jak z filmów Barei. Podejrzewam, iż w biznesie wynika to z faktu, że w tym socjalistycznym kraju „ochrona” pracownika posunięta jest tak daleko poza granice absurdu, że firmy są w zasadzie dodatkami do związków zawodowych. A co do urzędów, później okazało się, że bywa bardzo różnie, „mój” należy do tych dobrych, ale nie brak też takich (głównie w Brukseli i francuskojęzycznej części Belgii), gdzie petenta traktuje się jak wroga.
A zwłaszcza sądu pracy. W Polsce, jeśli wina pracownika nie jest ewidentna, sąd pracy niemal zawsze staje po jego stronie. Jeśli więc pracodawca was oszukuje w jakikolwiek sposób, to Chefin pokazała, co trzeba robić.
No ale zaraz. PS wymyśliła, że robi swój ślub przed RiJ, a oni chcieli datę zmieniać? Dlaczego, jeśli nie było to tego samego dnia? Czyżby po cichu pomyśleli to, co PS powiedziała głośno?
A ja wierzę. Co prawda z takim przypadkiem się nigdy nie spotkałem, ale z równie absurdalnymi i owszem (pracowałem kiedyś w jednym pokoju z firmowym administratorem).
Ależ ja wierzę, że takie rzeczy się zdarzają. Co do przepychanek, kilka dni temu wróciłem z podobnej wycieczki z niemieckim biurem. W samolocie oprócz mnie i mojej rodziny byli chyba wyłącznie Niemcy (wylot z Kolonii/Bonn). Uśmialiśmy się z żoną na lotnisku w Las Palmas, gdy w momencie otwarcia bramki Niemcy się rzucili, jakby ogłoszono, że tylko pierwszych 30 osób poleci (a miejsca były numerowane, więc nawet argument pt. „wsiądę pierwszy, to usiądę przy oknie” odpadał). Nieprawdopodobne wydaje mi się tylko takie nagromadzenie tego wszystkiego w jednym miejscu i czasie. Mogłaś jeszcze dopisać wynoszenie jedzenia z hotelowej restauracji w kieszeniach i oskarżenia o kradzież cienia. Te dwa ostatnie zaobserwowałem podczas moich ostatnich wakacji. Nie męczyło mnie to jednak, ani nie zepsuło mi wakacji, bo ani myślałem się tym przejmować.
Acha. Pytasz, jaka jest wg mnie Twoja motywacja? Nie, nie 15 minut sławy, raczej niestety powszechna w naszym narodzie skłonność do twierdzenia, że my Polacy jesteśmy czołowymi burakami świata (z wyjątkiem, oczywiście, opowiadającego) i wystarczy za granicę wyjechać, żeby się w raju znaleźć. Otóż nie wystarczy.
Zapewne zresztą moje zdanie „historia jest najprawdopodobniej wymyślona” jest nieprecyzyjne. Jestem skłonny uwierzyć, że część z tych wydarzeń miała rzeczywiście miejsce podczas tych jednych wakacji, a pozostałe są kompilacją z różnych okazji, ale wtedy nie byłoby tak dramatycznie, nieprawdaż?
Szczerze powiedziawszy takie nagromadzenie buractwa podczas jednego wyjazdu wydaje mi się mało prawdopodobne. Też wolę wyjazdy organizowane samodzielnie, ale również zdarza mi się jeździć na takie zbiorówki, czasem z Polski, czasem z Niemiec, a jeszcze innym razem z Holandii. W ciągu ponad 25 lat zdarzyło mi się spotkać chyba z większością zachowań opisanych w historii (z wyjątkiem nr 1, 7 i 10), ale nigdy z kilkoma naraz, nie mówiąc o wszystkich. Dlatego daję minus, bo jestem przekonany, że historia jest wymyślona.
Co do numeru 10 miałbym jeszcze uwagę, że akurat w Tunezji znacznie przydatniejszym od angielskiego językiem jest francuski.
Niestety nie mam czasu czytać stu komentarzy, więc być może w moim powtórzę coś, co już się pojawiło, ale nie rozumiem, dlaczego chłopcy z ochrony, jak ich określasz, wyprowadzili faceta. Moim zdaniem powinni go zatrzymać i wezwać policję, a Ty historii powinnaś oskarżyć go o napaść. Miałby kilka lat na przemyślenie swoich postaw życiowych.
Nie wiem, może opis nie oddaje całej sytuacji, ale w trzeciej historyjce niekoniecznie musiało chodzić o kradzież. Ja niczego nie kradnę i też mnie wkurza, gdy pracownik sklepu depcze mi po piętach i ostentacyjnie traktuje jak złodzieja.
I ponownie mamy problem, jak ocenić takie historie składające się z niezwiązanych ze sobą części.
Problem jest tylko wtedy, gdy mówimy lub piszemy po niemiecku, bo nie ma sensu niemieckojęzycznych zmuszać do używania polskich nazw, gdy istnieją powszechnie przyjęte nazwy niemieckie. Przy czym „powszechnie przyjęte”, to nazwy istniejące w niemczyźnie od dawna (tak jak ten „Auschwitz” pochodzący z czasów Cesarstwa Austriackiego), a nie hitlerowskie wynalazki typu „Gotenhafen” czy „Litzmannstadt” (Gdynia po niemiecku nazywa się „Gdingen”, a Łódź – „Lodz”; „Gotenhafen” i „Litzmannstadt” są nazwami wprowadzonymi w czasie okupacji). Zresztą z nazwą „Auschwitz” problem jest tylko, gdy mówimy o początkowym okresie działania obozu, zanim uruchomiono obóz w Brzezince i połączono oba w obóz „Auschwitz-Birkenau”. Rozwiązać ten problem można bardzo łatwo używając określeń doprecyzujących, tzn. używać określenia „Stadt Auschwitz” na określenie miasta i „KL Auschwitz” lub „KZ Auschwitz” na określenie obozu („KL” i „KZ” są zamiennie używanymi skrótami od „Konzentrazionslager” czyli „obóz koncentracyjny”). W innych językach używamy polskiej nazwy „Oświęcim” na określenie miasta i niemieckiej „Auschwitz” na określenie obozu. Prawda, że proste?
Osobną kategorią piekielnych widzów są "nowocześni rodzice, których dzieci nie ograniczają". Zabierają tacy niemowlaki na wieczorne spektakle i bardziej słychać zawodzenie dzieciarni niż dźwięki ze sceny.
Historia rzeczywiście piekielna, przy czym piekielni byli nie tylko dzieciak i jego matka, ale również twoja rodzicielka wykazała się piekielnością pozwalając na pozostawienie potwora samego w twoim pokoju. To tyle odnośnie głównej części opowieści. Jednak nie mogę się również powstrzymać przed skomentowaniem wprowadzenia: gdy czytam lub słyszę o stresie okołomaturalnym, to mnie śmiech ogarnia. Z autopsji wiem, że stare matury nie były straszne (nic w porównaniu z sesjami na studiach), a żeby nie zdać dzisiejszej matury, to trzeba się bardzo mocno starać.
A wy myślicie, że za granicą jest inaczej? Przecież w wielu przypadkach te procedury narzuciła zagraniczna centrala. Przypomniała mi się moja niedawna wycieczka do Londynu. Żona chciała zobaczyć Harrodsa, to poszliśmy. Cienia jak najbardziej dostałem (plecak plus brak widocznych na ubraniach metek drogich marek) plus gratis pogardliwe spojrzenia ochroniarzy. Sytuacja natychmiast się zmieniła, kiedy kupiliśmy jakąś pierdołę. Były to podstawki pod kubki za chyba 8 funtów, ale w firmowej torebeczce. Wtedy to już byłem Pan Klient i ani plecak, ani swobodny strój nikomu nie przeszkadzały.
Ja byłem w szoku, kiedy przeprowadziłem się do Belgii i stwierdziłem, że tu jest odwrotnie: w urzędach większość spraw załatwiam bez problemów, za to w prywatnych firmach (zwłaszcza w Brukseli) częste są sceny jak z filmów Barei. Podejrzewam, iż w biznesie wynika to z faktu, że w tym socjalistycznym kraju „ochrona” pracownika posunięta jest tak daleko poza granice absurdu, że firmy są w zasadzie dodatkami do związków zawodowych. A co do urzędów, później okazało się, że bywa bardzo różnie, „mój” należy do tych dobrych, ale nie brak też takich (głównie w Brukseli i francuskojęzycznej części Belgii), gdzie petenta traktuje się jak wroga.
A zwłaszcza sądu pracy. W Polsce, jeśli wina pracownika nie jest ewidentna, sąd pracy niemal zawsze staje po jego stronie. Jeśli więc pracodawca was oszukuje w jakikolwiek sposób, to Chefin pokazała, co trzeba robić.
No ale zaraz. PS wymyśliła, że robi swój ślub przed RiJ, a oni chcieli datę zmieniać? Dlaczego, jeśli nie było to tego samego dnia? Czyżby po cichu pomyśleli to, co PS powiedziała głośno?
A ja wierzę. Co prawda z takim przypadkiem się nigdy nie spotkałem, ale z równie absurdalnymi i owszem (pracowałem kiedyś w jednym pokoju z firmowym administratorem).
Nie tylko. Mieszkam w Belgii i właśnie w moim miasteczku obserwuję to samo.
Ależ ja wierzę, że takie rzeczy się zdarzają. Co do przepychanek, kilka dni temu wróciłem z podobnej wycieczki z niemieckim biurem. W samolocie oprócz mnie i mojej rodziny byli chyba wyłącznie Niemcy (wylot z Kolonii/Bonn). Uśmialiśmy się z żoną na lotnisku w Las Palmas, gdy w momencie otwarcia bramki Niemcy się rzucili, jakby ogłoszono, że tylko pierwszych 30 osób poleci (a miejsca były numerowane, więc nawet argument pt. „wsiądę pierwszy, to usiądę przy oknie” odpadał). Nieprawdopodobne wydaje mi się tylko takie nagromadzenie tego wszystkiego w jednym miejscu i czasie. Mogłaś jeszcze dopisać wynoszenie jedzenia z hotelowej restauracji w kieszeniach i oskarżenia o kradzież cienia. Te dwa ostatnie zaobserwowałem podczas moich ostatnich wakacji. Nie męczyło mnie to jednak, ani nie zepsuło mi wakacji, bo ani myślałem się tym przejmować. Acha. Pytasz, jaka jest wg mnie Twoja motywacja? Nie, nie 15 minut sławy, raczej niestety powszechna w naszym narodzie skłonność do twierdzenia, że my Polacy jesteśmy czołowymi burakami świata (z wyjątkiem, oczywiście, opowiadającego) i wystarczy za granicę wyjechać, żeby się w raju znaleźć. Otóż nie wystarczy. Zapewne zresztą moje zdanie „historia jest najprawdopodobniej wymyślona” jest nieprecyzyjne. Jestem skłonny uwierzyć, że część z tych wydarzeń miała rzeczywiście miejsce podczas tych jednych wakacji, a pozostałe są kompilacją z różnych okazji, ale wtedy nie byłoby tak dramatycznie, nieprawdaż?
Ona nie miała dostać wpierd*lu, tylko dać, zamiast numeru telefonu. Koleś się po prostu wystraszył i dlatego odszedł.
Szczerze powiedziawszy takie nagromadzenie buractwa podczas jednego wyjazdu wydaje mi się mało prawdopodobne. Też wolę wyjazdy organizowane samodzielnie, ale również zdarza mi się jeździć na takie zbiorówki, czasem z Polski, czasem z Niemiec, a jeszcze innym razem z Holandii. W ciągu ponad 25 lat zdarzyło mi się spotkać chyba z większością zachowań opisanych w historii (z wyjątkiem nr 1, 7 i 10), ale nigdy z kilkoma naraz, nie mówiąc o wszystkich. Dlatego daję minus, bo jestem przekonany, że historia jest wymyślona. Co do numeru 10 miałbym jeszcze uwagę, że akurat w Tunezji znacznie przydatniejszym od angielskiego językiem jest francuski.
Ale jak to nową umowę? Po co?
à propos
Do prowadzenia pojazdów uprzywilejowanych nie wystarczy prawo jazdy, potrzebne są dodatkowe uprawnienia.
Niestety nie mam czasu czytać stu komentarzy, więc być może w moim powtórzę coś, co już się pojawiło, ale nie rozumiem, dlaczego chłopcy z ochrony, jak ich określasz, wyprowadzili faceta. Moim zdaniem powinni go zatrzymać i wezwać policję, a Ty historii powinnaś oskarżyć go o napaść. Miałby kilka lat na przemyślenie swoich postaw życiowych.
Nie wiem, może opis nie oddaje całej sytuacji, ale w trzeciej historyjce niekoniecznie musiało chodzić o kradzież. Ja niczego nie kradnę i też mnie wkurza, gdy pracownik sklepu depcze mi po piętach i ostentacyjnie traktuje jak złodzieja. I ponownie mamy problem, jak ocenić takie historie składające się z niezwiązanych ze sobą części.
@macix: Czy ty wiesz, co w języku polskim oznacza przymiotnik "epicki"?
Problem jest tylko wtedy, gdy mówimy lub piszemy po niemiecku, bo nie ma sensu niemieckojęzycznych zmuszać do używania polskich nazw, gdy istnieją powszechnie przyjęte nazwy niemieckie. Przy czym „powszechnie przyjęte”, to nazwy istniejące w niemczyźnie od dawna (tak jak ten „Auschwitz” pochodzący z czasów Cesarstwa Austriackiego), a nie hitlerowskie wynalazki typu „Gotenhafen” czy „Litzmannstadt” (Gdynia po niemiecku nazywa się „Gdingen”, a Łódź – „Lodz”; „Gotenhafen” i „Litzmannstadt” są nazwami wprowadzonymi w czasie okupacji). Zresztą z nazwą „Auschwitz” problem jest tylko, gdy mówimy o początkowym okresie działania obozu, zanim uruchomiono obóz w Brzezince i połączono oba w obóz „Auschwitz-Birkenau”. Rozwiązać ten problem można bardzo łatwo używając określeń doprecyzujących, tzn. używać określenia „Stadt Auschwitz” na określenie miasta i „KL Auschwitz” lub „KZ Auschwitz” na określenie obozu („KL” i „KZ” są zamiennie używanymi skrótami od „Konzentrazionslager” czyli „obóz koncentracyjny”). W innych językach używamy polskiej nazwy „Oświęcim” na określenie miasta i niemieckiej „Auschwitz” na określenie obozu. Prawda, że proste?
Pożądnym?!
Debilizm pospolity...
@egocentric, Jak sama nie wiesz, to nie poprawiaj.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 28 kwietnia 2012 o 20:40
Tylko, że tam zabronione jest posiadanie otwartego alkoholu w samochodzie.
Żeby otworzyć z zewnątrz, potrzebna jest karta. Od środka otwieramy naciskając klamkę.
A opłata za wywóz śmieci zgodnie z zasadami nie jest znów taka wysoka. Nie rozumiem takich ludzi.
Nie « nie da się przeżyć », tylko ty nie potrafisz. Przeciętne wynagrodzenie zbliża się do 4 tys. zł brutto.